piątek, 14 kwietnia 2017

Rozdział II - Prawdziwa rodzina

    

    Następnego dnia, po południu, kiedy razem jedli obiad, do pokoju wleciała sowa o dość ciemnym, jak na jej rasę, ubarwieniu piór. Wylądowała przed tatą i wyciągnęła nóżkę.
    - Czy to nie jest przypadkiem... - zaczęła mama niepewnie, przyglądając się ich nieoczekiwanemu gościowi. 
    - Sowa Juliana - potwierdził niechętnie.
    Julian był bratem taty, ale Sophie nigdy go nie widziała. Mieszkał gdzieś na południu Anglii wraz ze swoją francuską żoną i dwójką dzieci, które musiały być w wieku zbliżonym do Sophie, ale z powodu jakiegoś starego, tajemniczego konfliktu, nigdy się nie spotkali, dlatego święta spędzali zazwyczaj u rodziny mamy.
    Koperta była zapieczętowana woskowym herbem przedstawiającym orła trzymającego w dziobie dwie różdżki. Sophie znała ten herb, ale nie była pewna skąd.
    Jej tata przełamał pieczęć i wyjął z koperty kartkę zapisaną czarnym, ładnym pismem. Nie wyglądał na zaniepokojonego czy zmartwionego, więc Sophie spokojnie powróciła do jedzenia posiłku, co jakiś czas tylko zerkając na tatę
    - Bruce? - zapytała mama, kiedy tata odłożył list. Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, co było dość niezwykłe. W domu z taty zawsze można było czytać jak z otwartej księgi. Dopiero na sali sądowej zakładał właśnie taką kamienną maskę.
    - Matka przegrała wczoraj ze smoczą ospą - powiedział, jakby nie zrobiło to na nim większego wrażenia. - Pogrzeb ma być w tę niedzielę. 
    - Po co ci o tym napisał? - zapytała mama zirytowana, a Sophie już nic z tego nie rozumiała. - Dobrze wie, że nie masz zamiaru przychodzić. Nie wypada mówić źle o zmarłych, ale ta obrzydliwa kobieta wyraźnie zaznaczyła, jaki stosunek ma do naszej rodziny. Jeżeli Julian myśli, że po dwudziestu latach, kiedy wysyłał nam tylko konieczne kartki na święta i starał się zapomnieć, że ma brata, wszystko wróci do stanu sprzed naszego ślubu?
    - Kochanie...
    - Nie - przerwała mu. - Rozumiem, że to twoja bliska rodzina, ale twoja matka nas nienawidziła tylko dlatego, że rodzina mojej mamy to mugole. 
    - Helen, nie mam zamiaru iść na ten pogrzeb, a tym bardziej odnawiać kontaktów z Julesem - uśmiechnął się do niej ciepło.
    - A od czego to się właściwie zaczęło? - zapytała Sophie, której krukońska dociekliwość nie pozwoliła poczekać ani sekundy dłużej.
    - Wiele lat temu - westchnęła mama.

Londyn
czerwiec 1972


    Pociąg zatrzymał się na ukrytym przed mugolskim wzrokiem peronie dziewięć i trzy czwarte w Londynie. Żaden siódmoklasista nie chciał wychodzić z pociągu, dlatego wszyscy przeciągali pakowanie się i wstawanie jak najdłużej mogli. Świadomość, że może już nigdy nie wrócą do Hogwartu była zbyt przytłaczająca. 
    Bruce spojrzał na swój srebrno-zielony krawat i już czuł tęsknotę. Jego bliźniacza siostra, Tessa, bez problemu wyczuła jego nastrój i ścisnęła go pokrzepiająco za ramię.
    - Jules mówi, że życie bez Hogwartu nie jest takie złe.
    Wiedział, że Theresa nie wierzy w to, co mówi. Ona też nie chciała pożegnać się ze szkołą. Uśmiechnął się jednak do niej i wstał, zarzucając sobie torbę na ramię, ostatni raz spojrzał na przedział i wyszedł na korytarz, gdzie wmieszał się w tłum innych siódmoklasistów, którzy tak jak oni przeciągali powrót.
    - Całkiem dziwnie, czyż nie? - usłyszał charakterystyczny głos swojego kolegi ze Slytherinu.
    Bruce nigdy nie dołączył się do ścisłej grupki przyjaciół Malfoya, ale relacje między nimi zawsze były raczej ciepłe. Obaj byli w Klubie Ślimaka, Lucjusz jako prefekt, a on jako kapitan, który trzy razy poprowadził swoją drużynę do wygrania Pucharu Quidditcha.
    - Jeżeli masz na myśli opuszczanie tego pociągu po raz ostatni, to muszę się z tobą zgodzić. 
    Kiedy wyszli na zatłoczony przez rodziców, dzieci, zwierzęta i kufry peron, Lucjusz kontynuował ich rozmowę wiedząc, że nikt ich nie usłyszy w panującym na stacji.
    - Nadal jesteś przeciwny mojej propozycji, co do bycia kimś, kto przywróci czarodziejom czystej krwi należne im miejsce?
    - Planuję rozpocząć spokojną pracę w Ministerstwie, Lucjuszu. Idea supremacji czystej krwi jest mi bliska, ale dobrze wiesz, że nie ciągnie mnie do walki, jeżeli nie toczy się ona w powietrzu.
    - Z nami też mógłbyś uszkodzić kilku Gryfonów. - Uśmiechnął się ironicznie.
    - Brzmi kusząco, ale spasuję. Do zobaczenia w przyszłości, Lucjuszu.
    - Gdybyś zmienił zdanie, wyślij do mnie sowę.
    Bruce jedynie pokręcił głową i ruszył w kierunku czekającej na niego Theresy. Obok niej stał najbardziej denerwujący człowiek na świecie, przynajmniej według Bruce'a. Ona z jakiegoś powodu uważała go za całkiem uroczego. Evan Diggory stał obok niej i najwyraźniej nie wiedział, co ze sobą zrobić, bo kręcił się, jakby coś mu dolegało. Tessa oczywiście uśmiechała się do niego wesoło i swobodnie prowadziła rozmowę, a raczej monolog. Bruce prychnął. Gdyby Diggory nie był przystojny, jego siostra pewnie nie zwróciłaby na niego uwagi. A tak, pewnie niedługo wezmą ślub, jeśli oczywiście ten skończony idiota będzie potrafił się jej oświadczyć. 
    - O czym rozmawialiście z Malfoyem? - zapytała, kiedy stanął obok niej.
    - O niczym szczególnym. Chciał się po prostu pożegnać - skłamał.
    Byli najlepszymi przyjaciółmi, ale mimo to, wolał nie mówić siostrze o zainteresowaniu nim śmierciożerców. Nie chciał jej denerwować. Wkurzona Tessa to bardzo niebezpieczna Tessa.
    - Jasne - parsknęła. - Prędzej uwierzę, że chciał się z tobą umówić. Ale jak nie chcesz, to nie mów. Ja cię z kłopotów wyciągać nie będę. 
    - Miałaś mu przekazać, że Helen chciała się z nim spotkać - powiedział cicho Evan.
    - Och! No tak, wybacz. Powiedziała, że będzie dzisiaj o szesnastej w Lodziarni Floriana Fortescue.

    Punktualnie o szesnastej pojawił się w umówionym miejscu. Był ciekawy, czego chce od niego ta raczej nieśmiała i nierzucająca się w oczy Krukonka. Poznał ją, bo przyjaźniła się z jego przyjacielem, Gawainem Robardsem, również z Ravenclawu. Chcąc nie chcąc zakolegowali się i po jakimś czasie Bruce nie miał nic przeciwko jej towarzystwu, a nawet chętnie się z nią spotykał.
    Siedziała przy jednym ze stolikiem, pijąc jakiś mrożony napój. Przysiadł się do niej, zamawiając u kelnerki mrożoną kawę.
    - Miałaś do mnie sprawę?
    - Wybacz, że wyciągnęłam cię tak nagle. - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Nie mogłam znaleźć cię w pociągu ani na peronie.
    - Nie ma sprawy. Coś się stało, czy po prostu chciałaś się pożegnać?
    - Chyba to i to. Gawain mówił o tej imprezie absolwentów u niego w domu, ale nie wiem czy dam radę przyjść. Planuję wyjechać do Rzymu na Uniwersytet Magii i Medycyny, więc wolałam pożegnać się już wcześniej...
    - Wyjeżdżasz już teraz? - zdziwił się.
    - Tak planowałam. Już mnie przyjęli, a chciałabym poznać trochę miasto, jego magiczną część oraz
tę mugolską.
    - Na ile zostaniesz we Włoszech?
    Poczuł jakiś dziwny smutek na wieść o jej wyjeździe. Nigdy się nie przyjaźnił z nią tak jak z Gawainem czy Andromedą, ale zawsze była gdzieś obok. Bez niej byłoby... pusto.
    - Wiesz, jeśli jeszcze zostaniesz wystarczająco długo w Anglii, to możemy iść do Gavaina... no wiesz, razem.
    Zarumieniła się nieco.
    - W sensie, że na randkę?
    - No... coś w tym stylu.
   Jej promienny uśmiech był wystarczającą odpowiedzią.


Posiadłość Robardsów
Lipiec 1972


    Do willi Robardsów przyszło większość tegorocznych absolwentów. Właściwie brakowało tylko tych, których Bruce mógł bez problemu przypisać jako przyszłych towarzyszy Czarnego Pana. Na szczęście, nie było ich na roku zbyt wielu, więc Bruce nie musiał się martwić, że będzie jedynym Ślizgonem w towarzystwie. Oprócz niego przyszła Tessa z nie odstępującym jej nawet na krok Diggorym. Z jednej strony, dobrze było mieć przyszłego szwagra tak bardzo zakochanego w Theresie, ale z drugiej strony sama świadomość tego, że jakiś facet mógł bezkarnie dotykać jego bliźniaczkę był niewybaczalny. 
    Pojawili się też jego dwaj koledzy z dormitorium, Robert Fawley i William Malborne, którzy od razu, kiedy go zobaczyli, pomachali do niego, by podszedł. 
    Chwycił Helen delikatnie za rękę i podszedł do kolegów, którzy od razu skomentowali pozytywnie jego partnerkę. Tych dwoje było chyba najmniej uprzedzonymi ludźmi w całym Slytherinie. Malfoy był pałał niechęcią do wszystkich, którzy nie mogli pochwalić się magicznym rodowodem kilka pokoleń wstecz. Bruce wyniósł z domu awersję do mugolaków i chociaż Helen w ciągu ostatnich kilku tygodni starała się ją zwalczać z kilka razy większym zapałem niż w szkole, nadal pozostawała w nim doza niechęci. Za to Fawley i Malborne, chociaż pochodzili ze ścisłej arystokracji, mieli w głębokim poważaniu to, jakiej kto jest krwi. Dlatego też nie widzieli nic złego w tym, że spotykał się z pół krwi czarownicą.
    Wystarczył niecały miesiąc między końcem szkoły, a imprezą, by Bruce zrozumiał, że jest na zabój zakochany w dziewczynie, którą zawsze uważał za zwykłą koleżankę. Zauważył, że oprócz oczywistej inteligencji, jest też skromna i piękna. Szybko zostali parą.

Biały Dwór
Marzec 1975


    - Pół krwi? - krzyki jego matki nie ustawały już od kilkunastu minut. Teraz, kiedy w końcu skończyła obrażać urodzoną w mugolskiej rodzinie matkę jego ukochanej, powróciła do samej Helen i jej statusu krwi. Fakt, że jej ojciec pochodził ze starego, niemieckiego rodu nic dla kobiety nie znaczył. Bruce powoli zaczynał się obawiać, że jego matka po prostu stara się połączyć przyjemne z pożytecznym i pobić rekord Walburgi Black w krzyku. 
    Starał się oczywiście spokojnie przeczekać tę burzę, chociaż bardzo go kusiło, żeby powiedzieć jej kilka cierpkich słów. Myślał, że skoro matka przez trzy lata tolerowała jego związek z Helen, to oświadczyny przyjmie ze spokojem. Cóż, najwyraźniej jej nie znał.
    - Na wyciągnięcie ręki masz dziewczynę Fawleyów, Shafiqów, nawet Yaxleyów. Przymknęłam oko na waszą znajomość, ale nawet nie myśl, że wyrażę zgodę na to byś wziął ślub z tą dziewczyną!
    - Nie potrzebuję twojej zgody - odparł ostro. - Ojciec nie ma nic przeciwko.
    - Twój ojciec nigdy nie ma nic przeciwko, a ja jestem twoją matką.
    - I co z tego? Myślisz, że skoro jesteś z Blacków, to masz nad wszystkimi władzę? Nie zgadzasz się? Nie obchodzi mnie to, nie potrzebuję twojego durnego błogosławieństwa! 
    - W takim razie możesz się nie pokazywać w tym domu!
    - Bardzo chętnie! - krzyknął w końcu.
    Wyszedł z salonu trzaskając drzwiami. Dygotka, ich stara skrzatka domowa od razu pojawiła się obok niego. Łzy spływały jej ciurkiem po policzkach i ledwo udawało się jej wypowiadać słowa przez salwy szlochu, które nią wstrząały.
    - Panicz nie może - zaszlochała żałośnie, czepiając się jego nogawki. - Panicz jest tutaj potrzebny! Panienka Tessa będzie bardzo smutna, jeśli panicz odejdzie. Pan będzie zawiedziony, błagam - rozpłakała się jeszcze mocniej. - Panicz na pewno jeszcze może przeprosić panią...
    - Spakuj moje rzeczy, Dygotko - rozkazał. - Przenieś je do mieszkania Helen.
   Zachowanie stworzenia wprowadziło go w delikatne poczucie winy, ale nie zamierzał zostawić Helen tylko dlatego, że jego matka miała idiotyczne pragnienie wyższości. Nie wierzył, że jeszcze kilka lat temu ślepo wierzył w jej głupie ideały supremacji czystej krwi na tyle, by interesowali się nim smierciożercy.
    - Panie, błagam... - zaszlochała jeszcze raz skrzatka.
    - Dopóki matka mnie nie wydziedziczy masz wypełniać moje rozkazy - powiedział chłodno.
    Dygotka zachlipała żałośnie, ale posłusznie deportowała się z cichutkim pyknięciem. 
    Wyszedł z dworu, nie oglądając się nawet za siebie. Wiedział, że zapewne w swoim pokoju siedzi Tessa i wierzy, że kłótnia zakończyła się szczęśliwie. Popierała jego związek z Helen, nie chciał jej ranić, ale musiał. 
    Kiedy wyszedł poza zasięg zaklęć obronnych, deportował się w bezpieczne miejsce,z którego w mniej niż minutę dostał się do mieszkania Helen. Wystarczyło jej jedne spojrzenie, by wiedziała jaki był finał jego rozmowy z matką.




Londyn, 15 czerwca 1975

    Drogi braciszku,
    Na pewno pojawię się na Twoim ślubie razem z Evanem, oczywiście. Lipiec to idealny miesiąc. Julian niestety nie przyjdzie. Nie potrafi sprzeciwić się mamie. Ja na szczęście mam już nowe nazwisko, więc nie może mnie tak bardzo kontrolować. Ojciec się nie pojawi, podobno ostatnio gorzej się czuje, mam nadzieję, że jakoś to przetrwa. 
    Julianowi niedawno urodził się syn. Większość odziedziczył po Delacourach, ale oczy ma nasze. Słyszałam, że ze sobą nie piszecie, ale mam nadzieję, że nie ode mnie dowiedziałeś się o tym jako pierwszy.
    Pozdrów ode mnie Helen, pewnie straszliwie stresuje się przed całym tym zamieszaniem, ale z doświadczenia wiem, że ślub to piękna uroczystość.

Do zobaczenia,
Tessa


Kinross, 24 czerwca 1984

    Droga Tesso,
    Wiadomość o twoim porodzie była cudowna! Mam nadzieję, że niedługo będziemy mogli Was odwiedzić. Evana już widziałem w ministerstwie, wydawało mi się, że zaraz zacznie podskakiwać z oczekiwania na rozwiązanie. Helen już nie może się doczekać, żeby potrzymać maluszka.
    W ostatnim liście wspominałem, że planujemy adopcję, odwiedziliśmy ostatnio pewien dość ponury sierociniec w Edynburgu i wygląda na to, że trafiliśmy w dziesiątkę. Najmłodsze dziecko niedawno skończyło trzy lata, to dziewczynka, ma na imię Sophie. Wzięliśmy ją kilka razy poza ośrodek, na plac zabaw, lody i do zoo. Helen była bardziej zachwycona, niż mała. Ja też polubiłem tę małą. Jest mugolką, ale to nie ma znaczenia. Chcemy dziecka bardziej niż czegokolwiek. Dzisiaj ostatecznie zdecydujemy, ale ja jestem na tak.

Zdrowia dla ciebie i twojej maleńkiej Lucy,
Bruce 


Biały Dwór, 1 lipca 1984

    Synu,
    Wierzę, że nie zhańbisz rodu jeszcze bardziej i nie nazwiesz tego mugola naszym nazwiskiem.

Caliope O'Connor

Kinross, 2 lipca 1984

    Matko,
    Z największą przyjemnością nadam Sophie nasze nazwisko.

Bruce O'Connor


Biały Dwór, 3 lipca 1984 

    Synu, 
   Wierzę, że niedługo zostaniesz wydziedziczony. Mugolskie dziecko z nazwiskiem starożytnego rodu czarodziejskiego to skandal. 

Caliope O'Connor


Kinross, 4 lipca 1984

    Matko,
  Z największą przykrością informuję Cię, że o wydziedziczeniu z rodu decyduje ojciec. Również pragnę Cię poinformować, że w Szkocji nasze nazwisko jest w dość popularne wśród mugoli, więc skandalu nie będzie. Odpuść, wojna się skończyła, Czarny Pan przegrał. Krew nie znaczy już tak wiele, Helen nie jest w stanie urodzić dziecka, daj jej chociaż je wychować.

Bruce O'Connor


Biały Dwór, 6 lipca 1984

    Synu,
    Nie mam zamiaru cię wydziedziczać. Chciałbym dostać zdjęcie tej dziewczynki. 
   Byłbym wdzięczny, gdybyś przestał jednak tak denerwować matkę, miej szacunek dla kobiety, która cię urodziła. 
    Pozdrów ode mnie Helen i małą Sophie, wierzę, że szybko wejdzie do naszej rodziny. Oczywiście nie mogę umieścić mugolki na naszym drzewie genealogicznym.

William O'Connor


Kinross, 7 lipca 1984

    Ojcze,
    Gdybym nie miał szacunku do matki, moje rozmowy z nią wyglądałyby zgoła inaczej. Zapewniam, że jestem wdzięczny matce za urodzenie mnie i Theresy chociaż wolałbym urodzić się minutę przed nią, a nie po niej. Mamy po trzydzieści lat, a ona wciąż uważa się za o wiele starszą.
    Nie oczekuję imienia mojej córki na naszym drzewie genealogicznym. Cieszę się również, że nie masz zamiaru go niszczyć wypaloną dziurą w miejscu mojego wizerunku.
    Oczywiście załączam zdjęcie Sophie wraz z Helen.

Bruce O'Connor


Biały Dwór, 8 lipca 1984
    Synu, 
    Logicznie rzecz biorąc, Theresa jest od ciebie starsza, więc w jej rozumowaniu nie ma nic nieprawidłowego. 
    Podejrzewam, że matka zabroniła Julianowi i Theresie się z tobą kontaktować. Jestem zawiedziony, że twój brat respektuje to polecenie już od dziewięciu lat.
William O'Connor


Kinross, 9 lipca 1984

    Ojcze,
    Obawiam się, że od dziewięciu lat nie mam już brata. Matki zresztą też nie.

Bruce O'Connor

    Jej pierwsze pytanie nie dotyczyło spraw rodzinnych, chociaż oczywiście uważała, że historia miłości jej rodziców jest na swój sposób piękna. Ale nie to najbardziej ją nurtowało.
    - Czy Lucjusz Malfoy... no wiesz. Naprawdę chciał, żebyś był śmierciożercą? Bo o to mu przecież chodziło, prawda?
    - Soph... to były trochę inne czasy - powiedział powoli tata. - Każdy czystej krwi był werbowany do śmierciożerców. Ja się nie zgodziłem, ale muszę przyznać, że jako siedemnastolatek byłem raczej dupkiem.
    - Nie raczej, tylko na pewno - skomentowała mama. - Gawain tak samo. Gdybym was nie wyprostowała, do tej pory bylibyście kompletnymi bucami.
    - Nawet Andromeda była idealną córką rodziców. Dopiero kiedy Ted zaczął się nią interesować zrozumiała, że słowa "krew" i "najważniejsza" się nie łączą.
    - A Tessa? - zapytała szybko. - Znaczy... ciocia Theresa - poprawiła się. - Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek przychodziło tu jakieś magiczne dziecko. Przynajmniej nie przez ostatnie kilka lat.
    - Piszemy do siebie z Theresą - powiedział tata z uśmiechem, ale w jego głosie słychać było nutkę żalu. - Ale czasami ludzie oddalają się od siebie, Soph. Kiedy będziesz starsza, przekonasz się o tym. Ale teraz się tym nie przejmuj.
    - Gdzie idziesz? - zapytała mama, kiedy wstał od stołu.
    - Napiszę kondolencje rodzeństwu i ojcu skoro pofatygowali się, żeby wysłać mi zaproszenie na pogrzeb. A, i pamiętajcie, że Andie jutro przychodzi. 

____________________________________________________
Wiem, że podpisy są innego koloru niż tekst. Ale przynajmniej wszystkie są czarne, więc mogę udawać, że to specjalnie xD
Wiem, że była długa przerwa, ale wynagradzam to długim rozdziałem ^__^

NMBZW!