sobota, 24 grudnia 2016

16 - Dziennik



Koniec semestru przywitał ich gradem, wiatrem i deszczu, który zimnymi strugami uderzał prosto w uczniów, którzy starali się pokonać dłużącą się drogę z zamku do cieplarni jak najszybciej było to możliwe, przy czym błotnista kałuża, którą nauczyciele z uporem nazywali błoniami zdecydowanie nie nadawała się do szybkiego chodzenia. A właściwie nie nadawała się do niczego, bo czasami sprawiała wrażenie, jakby jezioro się rozszerzyło na cały zielony teren Hogwartu. Po tygodniu zmagań z ciężkim żywiołem, jakim była grudniowa, późnojesienna pogoda, grono pedagogiczne zdecydowało się na przeniesienie lekcji na zewnątrz do zamku.
Dlatego, kiedy Sophie ostatniego dnia wyjrzała przez okno, bardziej z przyzwyczajenia niż ciekawości, była pewna, że zaraz zemdleje albo dostanie zawału. Zniknęła szarozielona breja. Wszystko było idealnie białe. Jezioro skuła cienka warstwa lodu, a świat nagle z idealnej wizualizacji najgłębszej czeluści piekła zmienił się w magiczną, bajkową krainę. Nic więc dziwnego, że po chwili oszołomienia, Sophie pisnęła z zachwytu i z zapomnianym już entuzjazmem rozpoczęła ostatni dzień nauki przed wyjazdem na święta Bożego Narodzenia do domu. Już nie mogła się tego doczekać. Pokochała Hogwart, który bardzo szybko stał się dla niej drugim domem, ale jej rodzinny domek w Kinross zawsze zajmował szczególne miejsce w jej sercu. Ze swoim niewielkim ogródkiem na tyłach domu, huśtawką zawieszoną na gałęzi drzewa oraz dwiema czereśniami, które w lecie stanowiły centrum całego znanego Sophie świata. No i stęskniła się za rodzicami. Dlatego, mimo wszystko, chciała jak najprędzej wrócić do domu i podzielić się z całą magiczną rodziną wszystkim, czego nie opisała w listach.

Sophie jak zwykle zajęła swoje miejsce w drugim rzędzie na przeciwko biurka profesor McGonagall i wyjęła podręcznik oraz wypracowanie, które zdecydowanie było najlepszym w jej dotychczasowej karierze szkolnej. Nie dość, że napisanie go zajęło jej niecałe pół godziny, to na dodatek przekroczyła trzykrotnie wymaganą przez opiekunkę Gryffindoru długość.
- Dzień dobry, uczniowie. Dzisiaj, jako że to wasz ostatni dzień nauki w tym semestrze, nie nauczymy się niczego nowego - Krukoni jęknęli zgodnie. - Tylko napiszecie krótki test.
Sophie, która z transmutacją radziła sobie najlepiej w klasie i kochała ten przedmiot całym sercem, uśmiechnęła się radośnie, na co Amelia prychnęła, co według Sophie było absolutnie niepotrzebne.
- Coś ci wypadło z torby - powiedziała cicho, wskazując na czarną książeczkę leżącą na podłodze.
Sophie podniosła ją i przekartkowała.
- To nie moja. No i jest całkiem pusta - stwierdziła.
- Przed nami lekcję mieli Gryfoni i Ślizgoni z naszego rocznika, więc pewnie to któregoś z nich.
- Zostawię u profesor McGonagall po lekcjach - powiedziała bardziej do siebie niż do przyjaciółki.
Kiedy na ławce pojawił się test, Sophie od razu zaczęła go rozwiązywać. Nie był trudny, raczej średni i trzeba było znać materiał, żeby go zrobić, ale na pewno nie krotki, jak to McGonagall zapowiedziała na początku lekcji. Rozwiązanie czterdziestu pytań z czego połowy otwartych, zajęło jej prawie całe dwie godziny lekcyjne.
Z klasy wyszła naprawdę wykończona, a tajemnicza czarna książeczka, spoczywająca na dnie jej torby, całkowicie wyleciała jej z głowy.

W dormitorium spakowała wszystkie swoje rzeczy, żeby nie musieć tego robić następnego dnia i zabrała się za pisanie krótkiego listu do rodziców, w którym przypomniała im, że sama się nie odbierze z peronu i mają pamiętać, by przyjść punktualnie. Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, jak kiedyś tata spóźnił się pół godziny, gdy miał odebrać Sophie po wyciecze szkolnej, bo mama była w Glasgow na Europejskiej Konferencji Uzdrowicieli. Ale nie było nawet tak źle, bo zabrał potem Sophie na duże lody.
Wracając z sowiarni postanowiła zajrzeć do biblioteki, która oczywiście była jak najbardziej po drodze. Tak jak pokój Ravenclawu znajdowała się na piątym piętrze, a to, że w innym skrzydle było maleńkim szczegółem. Zresztą potrzebowała książki do projektu na zielarstwo, więc Sophie miała jakieś wytłumaczenie tej wizyty.
Przechadzając się miedzy wysokimi, długimi regałami, zdała sobie sprawę z tego, ze nawet nie zapytała Amelii o czym ten projekt ma właściwie być, bo ta nie raczyła tego powiedzieć po tym, jak wylosowała karteczkę z tematem.
Sięgnęła po książkę, która swoim jaskrawożółtym kolorem raziła w oczy i skutecznie zwracała na siebie uwagę. Niesamowite Potwory Zapomniane Przez Czarodziejów - głosił tytuł. Przejrzała ją z ciekawością, przypominając sobie o dziwnym spotkaniu z Jęczącą Martą, kiedy ta opowiedziała im o stworzeniu o ogromnych żółtych oczach. A skoro Sophie miała już taka książkę, grzechem byłoby jej nie przeczytać.
Przez pierwsze kilka rozdziałów przebrnęła wyjątkowo szybko, mityczne stwory były wyjątkowo ciekawie opisane. Dopiero w rozdziale Wymarłe znalazła to, czego szukała.

Bazyliszek

Jest to mityczny potwór przypominający ogromnego węża. Wykluwa się z jaj złożonych przez siedmioletnie koguty. Potrafi bez trudu zmieniać swoje rozmiary. Nazywany jest królem węży, a jego sława sięga nawet świata mugoli, którzy bardzo rozbudowali jego postać.
Jest śmiertelnym wrogiem pająków. Bazyliszek obawia się jedynie kogutów, gdyż ich pianie jest jedynym czynnikiem zdolnym doprowadzić go do śmierci. Jego spojrzenie jest śmiertelne dla każdego kto ujrzy jego żółte, gadzie oczy.

Sophie od razu sięgnęła do torby, ale jej palce natrafiły jedynie na czarny dziennik. Przed wyjściem z dormitorium wypakowała z niego wszystkie niepotrzebne pergaminy i podręczniki. 
- Potem użyję zaklęcia czyszczącego - szepnęła do siebie.
Otworzyła dziennik i zrobiła krótką notatkę o bazyliszku. Już miała odnieść Niesamowite Potwory, ale notatka przykuła jej uwagę. Zaczęła blaknąć, a potem po prostu zniknęła. Na jej miejscu po chwili zaczęły pojawiać się litery, jakby ktoś ukryty pod peleryną niewidką tam pisał. Machnęła ręką przez puste miejsce na krześle dla upewnienia, ale w nikogo nie trafiła.

Skąd wiesz o Bazyliszku?

Sophie kierowana odruchem zatrzasnęła dziennik i wrzuciła go do torby. Nie znała jeszcze najlepiej magii, ale wiedziała, że tak zaawansowaną jej dziedziną zdecydowanie nie powinno się zajmować w  publicznym miejscu, jakim jest biblioteka.
W dormitorium Sophie udawała, że jest zmęczona, więc szybko się położyła, dokładnie zasłaniając swoje łóżko kotarami, po czym wyjęła czarny dziennik. Dopiero teraz zauważyła niewielkie złote litery na dole okładki. Tom Marvolo Riddle.
Była pewna, że nikogo takiego nie było w pierwszych klasach, a dziennik nie mógł leżeć w klasie od transmutacji od wczoraj, bo skrzaty zawsze dokładnie sprzątały sale wieczorem i rano.
Otworzyła dziennik na pierwszej stronie i przez chwilę przyglądała się kartkom, ssąc końcówkę pióra.

Witaj, Tom. - napisała w końcu. - O Bazyliszku wiem z książki, co zapewne podejrzewasz, bo nauczyciele przeważnie nie rozmawiają na lekcjach o mitycznych stworzeniach.

Czemu szukałaś informacji o Bazyliszku?

Sophie odpisała mu od razu.

Spotkałam Jęczącą Martę, która opowiadała o swojej śmierci. Wspomniała o wielkich, żółtych oczach i Komnacie Tajemnic, która została ponowne otwarta w Noc Duchów. Jestem Krukonką, więc połączyłam to co usłyszałam i przeczytałam w jedną całość i teraz jestem pewna, że jeśli ta cała sytuacja z Komnatą jest prawdziwa, straszliwą grozą, o której wspomniał profesor Flitwick jest własnie Bazyliszek.

Jak przystało na Krukonkę inteligencji ci nie brak. Ale nie przedstawiliśmy się sobie. Jestem Tom Marvolo Riddle, czego już zdążyłaś się dowiedzieć. Ślizgon, klasa szósta.

Rozmowa z Tomem zaczęła ją ciekawić, chociaż nie wiedziała właściwie dlaczego. Dziennik był przyciągający i zdawał się być niebezpieczne, ale również i przyjazny. Jakby Tom, który w jakiś sposób zaszczepił w nim kawałek siebie, miał dwie sprzeczne ze sobą natury. I chyba to tak bardzo przyciągało.

Sophie Alice O'Connor, Ravenclaw. To mój pierwszy rok. Wybacz, że się pytam, ale ty chyba nie jesteś aktualnym uczniem Hogwartu, prawda?

O'Connor? Jak William O'Connor? Był rok wyżej, kiedy chodziłem do Hogwartu pięćdziesiąt lat temu.

Zatkało ją, ale tylko na chwilę. Ten chłopak musiał być geniuszem, skoro jako szesnastolatek stworzył ten dziennik działający tak długo. Wzmianka o wujku wywołała u niej uśmiech - nieczęsto go widywała, a był naprawdę fascynującym człowiekiem.

To mój wujek. Ale widziałam go ostatnio dwa lata temu, bo mieszka na Syberii i bada środowisko naturalne Białych Smoków Syberyjskich. 
Swoją drogą, musiałeś się wyjątkowo natrudzić robiąc ten dziennik. To niesamowita magia, ale nigdy o takiej nie słyszałam. Zaklęcia nałożone na obrazy wydają się być podobne, ale to jedynie iluzja i narzucone zachowania, a z tobą można rozmawiać jak z żywym człowiekiem.

To prawda. Zaklęcia założone na ten dziennik są... bardzo specyficzne i jesteś nieco zbyt młoda by je zrozumieć. Wystarczy ci wiedzieć, że jestem wspomnieniem. 
Twój dziadek jest bardzo specyficznym człowiekiem. Często rozmawialiśmy, ale brakowało mu jakiejkolwiek ideologi, zawsze zainteresowany był smokami i swoją dziewczyną - Maye. 

Ideologia nigdy nie była popularna w jej rodzinie. Rodzice i dziadkowie nie wspierali żadnej ze stron i uważali, że każda ma swoje ciemne sprawki, w które oni nie chcą się mieszać.

Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie je opanować. W praktyce z zaklęciami jakoś sobie radzę, ale teoria jest dla mnie jak czarna magia...

Czemu uważasz, że czarna magia jest trudna? Spotkałaś się z nią kiedykolwiek?

W sumie, to nie, ale wszyscy tak mówią. Zresztą wszystkie książki o czarnej magii są w Dziale Ksiąg Zakazanych.

Wiesz, nie można się porównywać do wszystkich. Jeśli będziesz sobą i podkreślała swoją wyjątkowość, wybijesz się z szarej masy.

Masz rację, oczywiście, ale nie czuję się lepsza od innych. Znaczy jestem najlepsza w klasie z transmutacji  -zawahała się na chwilę. Czuła respekt do tego nastolatka, mimo że był tylko wspomnieniem. Ale nie wydawał się być już tak niebezpieczny, jak na początku. Raczej fascynujący. A dokładniej, jego wiedza była fascynująca. - A ty miałeś jakąś swoją słabą stronę? 

Nie.

Nawet się nie dziwię.

Ale nauczyciel od transmutacji za mną nie przepadał. We wszystkich moich słowach widział ukryte złe zamiary.

Chyba nie miał racji, prawda?

To był paranoik, który nie potrafił zrozumieć moich motywów. Wróżył mi zły koniec.

I co? Co się teraz z tobą dzieje? Jesteś jakimś sześćdziesięciosześcioletnim staruszkiem, który zapomniał, że kiedykolwiek zrobił zaczarowany dziennik?

Aktualnie jestem nieco mniej żywy niż chciałbym być, ale o dzienniku nigdy nie zapomnę. Są w nim wspomnienia mojego szesnastoletniego ja. I kilka najważniejszych wydarzeń z czasów późniejszych. Niestety, nie wiem, co dokładnie robiłem po ukończeniu Hogwartu.

Mniej żywy? Może spróbuj tego, co Sam Wiesz Kto w zeszłym roku.

Uśmiechnęła się. Tom zapewne nawet nie wiedział, co takiego robił największy czarnoksiężnik XX wieku, skoro od pięćdziesięciu lat jest zamknięty w dzienniku.

Lord Voldemort popełnia błędy, których ja bym nie popełnił. Stracił szerokie spojrzenie na świat i trzyma władzę jedynie strachem, nie wiedzą, jak powinien - z tych słów bił silny gniew. - Zbyt zatracił się w czarnej magii. Gdybym ja został Czarnym Panem, patrzyłbym na błędy Voldemorta i ich nie popełniał.

Nie straciłbyś nosa? 

Zachowałbym go. Wiesz, bycie przystojnym też wiele potrafi zdziałać. Szczególnie u kobiet.

I niektórych mężczyzn.

Dopiero po napisaniu tego, zorientowała się, że pięćdziesiąt lat temu homoseksualizm nie był raczej popularny i nie powinna z tego żartować. Szczególnie, że nawet teraz w Anglii było to nieco problematyczne zagadnienie.

To prawda - miała wrażenie, że się uśmiechnął, chociaż ciężko było to stwierdzić po zwykłym tekście. - Ale twoja reakcja jest dość dziwna. Mówię o zostaniu Lordem Voldemortem, a ty  myślisz o nosie.

Roześmiała się cicho, żeby nie zaalarmować współlokatorek.

Rzeczywiście. Ale nawet nie wiem ile Sam Wiesz Kto ma lat, ani kim był.

Ja mógłbym nim być.

Zdziwiła się, ale wiedziała, że miał rację. Voldemort zaczął działalność po erze Grindelwalda, a skoro Tom był w szóstej klasie pięćdziesiąt lat temu, skończył Hogwart w 1944 roku. No i był Ślizgonem, więc rzeczywiście mógłby być najstraszliwszym czarnoksiężnikiem tego wieku.

Teoretycznie tak. Ale w książkach czytałam, że był on okrutny i nieobliczalny. Ty zdajesz się kontrolować wszystkie swoje czyny. Nie wierzę, by cokolwiek mogło tak zmienić człowieka.

Może masz rację Sophie. Ale teraz idź już spać. Porozmawiamy później.

I zasnęła. Nie odłożyła nawet dziennika pod poduszkę. Zupełnie jakby Tom rzucił na nią zaklęcie usypiające. A śnił jej się blady, czarnowłosy chłopak w szatach Slytherinu. Uśmiechał się z wyższością, a na jego piersi połyskiwała odznaka prefekta. Był naprawę przystojny i Sophie zrobiła się pewna, że Tom, bo nim najpewniej był ten chłopak, nie mógł zostać Voldemortem. Nawet mimo tej aury władzy i powagi, która go otaczała, wydawał się być normalnym chłopakiem. Ale jakaś część jej świadomości podpowiadała jej, że Tom nie jest dobry i nie można mu ufać. Więc posłuchała się swojego zdrowego rozsądku. Przez ostatnie jedenaście lat bardzo rzadko ją zawodził. I tym razem musiał mieć rację. 
Sophie była Krukonką, Riddle był jej potrzebny do zdobywania wiedzy, nie zamierzała traktować go jak żywy pamiętnik, miała rodziców i przyjaciół, którzy zawsze chętni byli ją wysłuchać, a opinia cynicznego szesnastolatka była ostatnim, na czym Sophie mogłaby polegać.

~*~

Przynajmniej ten rozdział już skończony dawno i nie muszę się zabijać byle tylko go skończyć przed terminem :D
Jako, że jutro pierwszy dzień świąt, znając życie będę zajęta przez cały dzień, więc rozdział leci do was nieco wcześniej ^^
Z okazji świąt życzę wam wszystkim szczęścia, zdrowia, smacznej Wigilii i bogatych prezentów oraz, co najważniejsze, weny! I niech Moc będzie z Wami!



niedziela, 18 grudnia 2016

15 - Klub Pojedynków


Kiedy Sophie i Amelia grudniowego poranka zeszły do Pokoju Wspólnego, rzucił im się w oczy tłum zgromadzony przed tablicą ogłoszeń, na której zazwyczaj pojawiały się nieistotne ogłoszenia o kółkach naukowych i meczach Quidditcha. Dzisiaj jednak na samym środku wisiał spory pergamin z idealnie widocznym, ogromnym napisem " Gilderoy Lockhart prezentuje Klub Pojedynków. Z niezrozumiałych powodów nazwiska profesora obrony przed czarną magią było największe i najbardziej wyróżnione, jakby główną atrakcją miał być on, a nie, zapowiadające się ekscytująco, zajęcia.
- Mogą przychodzić pierwszoklasiści? - zapytał Mike, który nagle pojawił się obok nich.
- Piszą, że dla wszystkich uczniów - odparła Amy. - Idziemy?
- No pewnie! - powiedziała Sophie, nie ukrywając podekscytowania. - Jeszcze nigdy nie widziałam żadnych tego typu zaklęć. No wiesz, atakujących.
- Ja też nie. Alenie sądzę, żebyśmy mieli zobaczyć fajny pojedynek, tylko zwykłe podstawy, jak kłanianie się i podstawowe zaklęcie, jak petryfikus totalus.
- Kłaniać się? - zainteresowała się Sophie.
Nigdy nie interesowała się szczególnie magią bojową, ani pojedynkami, a na lekcjach obrony profesor Lockhart też nie poruszał tego tematu opowiadając o wszystkim, czego dokonał.
- W oficjalnym pojedynku czarodzieje kłaniają się sobie, chociaż oczywiście w zwyczajnych potyczkach na polu bitwy coś takiego nie istnieje, ale tego się pewnie domyślasz. To po prostu honorowe zachowanie. Chociaż znając lekcje profesora Lockharta, bałbym się, czy nie będzie to wykład o tym, jak bardzo jest wspaniały - prychnął.
- Nie będzie - stwierdziła Amy.
- Skąd wiesz?
- Na dole pisze, że będzie mu asystował profesor Snape.
Rzeczywiście w dolnym rogu, niewielką czcionką napisane było nazwisko profesora od eliksirów. Sophie podejrzewała, że dziewięćdziesiąt procent uczniów przeżyje spore zaskoczenie widząc profesora Snape'a w Klubie Pojedynków.

Podczas zajęć Sophie nie potrafiła myśleć o niczym innym, niż o wieczornym Klubie Pojedynków. Jej podekscytowanie powiększył profesor Lockhart, który przez całą godzinę lekcji opowiadał im o tym, jak wspaniały jest to pomysł i dzięki niemu już każdy uczeń będzie w stanie obronić się przed atakiem w szkole. Zapewniał też, że doskonale wie, jak wyleczyć Colina i panią Norris, chociaż w to akurat Sophie nie wierzyła. Gdyby to wiedział, Colin nie traciłby swojego pierwszego roku w szpitalu, tylko chodził z nimi na lekcje.
Kiedy weszła do Wielkiej Sali, wydawało jej się, że jest w obcym pomieszczeniu. Stoły zostały odsunięte pod ściany przez co sala wydawała się jeszcze bardziej ogromna niż zazwyczaj. Na samym środku postawione zostało podwyższenie, jakby podłużna scena, na której stał profesor Lockhart. Krukonkom udało dopchać się pod samą scenę, więc miały idealny widok na to, co będzie się tam rozgrywać. Kilka chwil później obok nich stanęli Matt i Alfred, który widoczni musieli przejść prawdziwy bój, żeby przejść przez cały ten tłum. Byli chyba jeszcze bardziej podekscytowani od Sophie, co wyraźnie świadczyło o legendarnym wręcz zapale, który rwał Gryfonów do walki.
- Witajcie uczniowie!
Profesor ubrany był w rzucającą się w oczy szatę koloru dojrzałych śliwek z ogrodu babci Sophie. Na scenę również wkroczył profesor Snape, jak zwykle w niezwykle twarzowej czerni.
- Zbliżcie się, zbliżcie! - Zachęcająco poruszył rękami, a tłum naparł na Sophie, zmuszając ją, by się przesunęła jeszcze bardziej. Ostatecznie została całkowicie przygnieciona do podwyższenia, podobnie jak cały pierwszy rząd. - No, nie bójcie się! Mam przyjemność przedstawić wam profesora Snape'a, który zgodził się być moim asystentem podczas dzisiejszego pokazu. Obiecuję, że nie poharatam go zbyt mocno - roześmiał się z własnego, według Sophie dość słabego, żartu.
O dziwo większość starszych dziewczyn doceniło jego starania, więc chichoty trwały dłuższą chwilę.
- Po półroczu z tym człowiekiem na prawdę nie rozumiem, co w nim takiego wspaniałego - prychnęła Amy.
- Ja to powtarzałem już od pierwszej lekcji z nim, tylko się przechwala, a do tej pory nie nauczył mnie niczego oprócz własnej biografii - powiedział stojący obok nich siódmoklasista z Gryffindoru.
- Myślę, że na Owutemach nie będzie żadnego pytania dotyczącego jego książek, Danny. Współczuję - powiedział Al.
- Jasne, że nie będzie. Facet myśli, że świat kręci się tylko wokół niego. Profesor Quirrel był o niebo lepszy...
- Wszyscy mnie słyszą? Na pewno mnie widzicie? Tak? Więc zaczynajmy! Drogi dyrektor Dumbledore zgodził się, żebym nauczył was podczas tych kilku spotkań, jak wyjść z opresji. A kto miałby was tego nauczyć, jak nie ja, przecież tyle razy z nich wychodziłem! Szczegóły zawarte są w moich książkach, co już zapewne doskonale wiecie, przecież z takim zapałem je pochłaniacie.
Danny prychnął i wymownie przewrócił oczami, szepcząc co zrobiłby najchętniej z książkami profesora.
- Przedstawiam wam profesora Snape'a, który zgodził się zostać moim asystentem. Obiecuję, ze wyjdzie z tego cało. 
Roześmiał się pobłażliwe, ale Sophie nie podzieliła jego rozbawienia. Snape wyglądał jakby chciał kogoś zamordować, a najlepszym celem był właśnie śliwkowy, pewny siebie Lockhart.
Profesorowie stanęli naprzeciwko siebie i się ukłonili. Chociaż nieznacznego skinięcia głową profesora Snape'a nie można było nazwać ukłonem, szczególnie w porównaniu z tym Lockharta.
- Jeżeli Snape go rozwali, nie będę miał nic przeciwko - syknął Danny. - Lockhart pewnie nie zdąży nawet wypowiedzieć zaklęcia.
- Przecież nie może być tak słaby - obroniła nauczyciela Sophie. - Dyrektor przecież nie zatrudniałby niekompetentnego człowieka, na takie stanowisko. 
- Gdyby nie klątwa, nie musiałby.
- Jaka klątwa? - zdziwił się Matt.
Nikt mu jednak nie odpowiedział, gdyż Lockhart i Snape w jednej chwili wyciągnęli różdżki.
- Expelliarmus! - Snape rzucił zaklęcie, zanim drugi profesor zdołał otworzyć choćby usta.
Nauczyciel został odrzucony siłą zaklęcia i mocno uderzył w ścianę. Jego różdżka wyleciała w powietrze i spadła w tłum uczniów z Gryffindoru.
- Na Merlina, on nie żyje? - pisnęła jedna z drugoklasistek.
- Dobrze by było - odparł Danny.
Sophie nerwowo wpatrywała się w rozłożonego na podłodze profesora. Mimo wszystko nie chciała, żeby coś mu się stało. Na szczęście po chwili profesor podniósł się i znów wkroczył na podwyższenie.
- Tak więc, profesor Snape pokazał wam zaklęcie rozbrajające. Jak widać, straciłem różdżkę. O, dziękuję panno Brown. Oczywiście, jeśli mogę, ruch ten był bardzo łatwy do przewidzenia, Severusie i łatwo było go zablokować, ale w celu naukowym musiałem dać się trafić.
Snape nie wyglądał na zadowolonego tymi słowami i zdecydowanie chętnie pokazałby profesorowi prawdziwy pojedynek, ale Lockhart najwyraźniej też to zauważył i zdecydował się zakończyć demonstrację.
- No to może teraz uczniowie pokażą na co ich stać. Severusie, mógłbyś mi pomóc? Może Potter i... - rozejrzał się po sali uważnie. To, że wybrał Harry'ego było oczywiste. - I Weasley.
- Za przeproszeniem - przerwał Snape. - Ale różdżka pana Weasleya nie nadaje się nawet do rzucania najprostszych zaklęć. Obawiam się, że po takim pojedynku z Pottera mogłoby nic nie zostać. Proponuję kogoś innego. Na przykład... Malfoy. Weasley niech będzie partnerem Finngana, najwyżej sobie oczy wydłubią. Granger niech walczy z panną Bulstrode. Reszta niech dobierze się w dwójki, bez mieszania roczników. 
Sophie poczuła, jak Amy łapie ją za rękę. Po chwili zrobiło się o wiele luźniej, bo wszyscy rozeszli się po całej sali, by mieć miejsce do ćwiczeń. Harry i Malfoy zostali wciągnięci przez Lockharta na podwyższenie. Sophie i Amy postanowiły popatrzeć na pojedynek, żeby poznać jakieś ciekawe zaklęcia. Podobnie postąpiło większość pierwszaków. Reszta zaczęła walczyć między sobą.
-Przygotujcie różdżki! Na trzy macie się rozbroić. Nie chcemy tu żadnych wypadków. Raz.. dwa... trzy!
Chłopcy oczywiście nie posłuchali się nauczyciela i od razu zaczęli rzucać w siebie różnymi urokami. Harry zgiął się w pół, kiedy Draco zaatakował nieczysto, ale już po chwili Malfoy dostał w brzuch zaklęciem Zniewalającej Łaskotki. 
- Tylko rozbroić! - krzyknął znowu Lockhart.
Harry o dziwo zdjął zaklęcie, najwyraźniej choćby posłuchać nauczyciela. Sophie na jego miejscu po prostu rozbroiłaby Malfoya. Oczywiście Ślizgon wykorzystał błąd Harry'ego i od razu zaatakował go Tarantagellą.
- Dość, dość! Wystarczy!
Profesor Snape zablokował na szczęście wszystkie zaklęcia. Część uczniów wyglądała tragicznie, Hermiona i Milcenta zupełnie zapomniały o różdżkach i walczyły po mugolsku. Harry szybko odciągnął Ślizgonkę od przyjaciółki, co raczej nie było łatwe, bo dziewczyna była od niego o wiele większa.
Profesor Lockhart postanowił, że nauczy ich zaklęcia chroniącego przed zaklęciami i znowu jako przykład zostali wzięci Malfoy i Potter. Ślizgon był instruowany przez profesora Snape'a, a Lockhart pokazywał Harry'emu jakieś dziwaczne ruchy, których zapamiętanie graniczyło z cudem, a z tego, co czytała Sophie, zaklęcia tarczy na pewno tak nie wyglądało. W ten sposób można było najwyżej wybić przeciwnikowi oko. Kiedy po całej sekwencji ruchów różdżka wyleciała profesorowi z reki, nawet na zwykle zastygłej w grymasie twarzy Snape'a pojawił się drwiący uśmiech.
- Zazwyczaj jestem za moim domem, ale Potter może najwyżej rzucić różdżką w Malfoya - skomentował Danny.
Ślizgonka, z którą ćwiczył roześmiała się.
- Akurat Draco nie jest najlepszy w zaklęciach - powiedziała.
- Na trzy! Raz... dwa... trzy!
- Serpensortia!
Sophie pisnęła i cofnęła się kilka kroków, kiedy z różdżki Malfoya wyleciało coś, co uformowało się w ogromnego, czarnego węża, który ruszył prosto na Harry'ego.
Przy scenie o dziwo zostali Danny i jego koleżanka oraz kilku uczniów, którzy najwyraźniej nie widzieli nic strasznego w większym od nich gadzie.
- Odsuń się Potter! - rozkazał Snape i wkroczył pomiędzy Malfoya, a węża.
Następnie wydarzenia potoczyły się strasznie szybko. Profesor Lockhart postanowił obronić uczniów przed wężem, ale coś mu nie wyszło. Huknęło, a gad wyleciał kilka metrów w górę i opadł na podwyższenie jeszcze bardziej wściekły niż wcześniej. Syknął gniewnie i skierował się w stronę jednego z Puchonów przy scenie ukazując ostre, jadowe kły. Chłoapk stał sparaliżowany, nie mogąc nawet krzyknąć ze strachu.
Wtedy rozległ się syk, od którego ciarki przechodziły po plecach, jednak to nie wąż syczał, tylko Harry Potter. Sophie wciągnęła głośno powietrze, zdając sobie sprawę z tego, co to znaczy. Amelia zasłoniła usta ręką.
- Wężomowa - szepnęła.
Wąż opadł na podłogę, zupełnie tracąc zainteresowanie Puchonem. Cała wściekłość wydawała się z niego ulecieć.
- Myślisz, że to śmieszne Potter? - warknął chłopak.
Harry wyglądał, jakby nie rozumiał, co się dzieje. Zupełnie jakby nie wiedział, co oznacza taka umiejętność.
Ron i Hermiona szybko wyprowadzili go z sali, a Snape przyglądał im się przez chwilę nieprzeniknionym wzrokiem.
- Wracajcie do ćwiczeń - syknął i machnął różdżką.
Wąż zniknął w kłębach czarnego dymu.

Po skończonych zajęciach emocje po niespodziewanym wyniku pojedynku Harry'ego i Malfoya nieco ostygły, ale i tak wychodząc z Wielkiej Sali wszyscy rozmawiali tylko o tym.
- Jak to możliwe, że on to potrafi? - powiedział Al.
- Może jest, no wiesz... - szepnęła Sophie.
- Nie jest - zaprzeczyła Amelia twardo.
- Ale o co wam w ogóle chodzi? - zapytał Matt, już nieco zirytowany. - Co z tego, że potrafi rozmawiać z wężami? Co jest w tym takiego dziwnego?
Sophie spuściła wzrok. Matt przecież był z mugolskiej rodziny, nie miał przecież pojęcia o tak głębokiej kulturze czarodziejów.
- To ty nie wiesz? - zdziwił się Al. - Matt, to nie jest dobra umiejętność... ona jest przeklęta.
- Nie wierzę... - jęknął. - Najpierw klątwa nauczycieli obrony, której oczywiście nikt mi nie chce wytłumaczyć, a teraz jeszcze przeklęte umiejętności. Ile tego jeszcze jest?
- Salazar Slytherin posługiwał się mową węży. Dlatego Slytherin ma w godle węża. To typowo czarnoksięska cecha - wyjaśniła Amelia. - Ale Potter nie może być potomkiem Slytherina. Tylko główna linia dziedziczy.
- Amy ma rację - poparł ją Alfred. - Jego linia wymarła. Jeśli dobrze pamiętam, to jego drzewo kończą Gauntowie.
- Serio znasz drzewo genealogiczne Slytherina - nie dowierzał Matt.
- Każde ważne - odparł poważnie.
- Ja tak samo. To normalne w niektórych rodzinach.
Matt wyglądał, jakby własnie dostał w twarz. Sophie też jeszcze pół roku temu wydawało się nierealne takie wychowanie, ale przyjaźń z Amy wiele rzeczy jej wyjaśniła.
- Pytałeś o klątwę - zmieniła temat Soph. - Żaden nauczyciel nauczający obrony przed czarną magią nie uczył dłużej niż rok. Czasem zdarzały im się straszne wypadki, inni odchodzili, kilka razy zdarzały się przypadki szaleństwa. Dlatego jest tak mało chętnych i dyrektor Dumbledore jest zmuszony przyjmować właściwie każdego. Podobno profesor Sanpe strasznie chce nauczać tego przedmiotu, ale z jakiegoś powodu dyrektor się nie zgadza...
- Kiedy dostałem list chyba zapomnieli mi o tym powiedzieć - powiedział. - Tak samo, jak o starożytnym potworze, Komnacie Tajemnic i Wielkiej Kałamarnicy w jeziorze.
- Lepiej to odkryć samemu. Przynajmniej ciekawiej tu niż w podstawówce.
- Gdzie? - zapytali jednocześnie Amy i Al.
Sophie i Matthias wybuchnęli śmiechem, który szybko musieli stłumić po usłyszeniu kilku epitetów pod swoim adresem ze strony portretów.
- Jeszcze wiele musicie się nauczyć - powiedział Matt głosem profesor McGonagall, co wywołało śmiech u całej czwórki.

Następnego dnia cała szkoła wręcz huczała od plotek, jakoby Harry Potter był dziedzicem Slytherina. Amelia za każdym razem, kiedy o tym słyszała denerwowała się, czego Sophie nie do końca rozumiała. Fakt, Amy była czystej krwi i czasem zachowywała się dziwnie, ale przecież to nie był powód do nerwów. Szczególnie, że Harry mógł być spokrewniony w którejś linii z Salazarem Slytherinem. Wszyscy czarodzieje czystej krwi w Wielkiej Brytanii byli ze sobą przynajmniej spowinowaceni.
Podczas lekcji historii magii kilka osób próbowało przekonać profesora Binnsa, by opowiedział coś o Komnacie Tajemnic, ale niewiele to dało.
- Komnata to legenda, mit przekazywany przez pokolenia uczniów Hogwartu. W czasach, kiedy ja chodziłem do tej szkoły jej istnienie było jedynie niepotwierdzoną plotką, która aktualnie urosła, ale nadal nie istnieje - powiedział sennym głosem. - Tymczasem prawdziwą historią są dzieje Urlyka II Gderliwego, które powinniście znać na pamięć.
Kontynuował swój wykład, który był jeszcze bardziej nudniejszy niż zwykle. Sophie nawet nie próbowała skupić się na jego słowach wiedząc, że z książek wyniesie więcej niż z lekcji. Powoli zasypiała, kiedy nagle senną atmosferę zakłócił krzyk Irytka.
- Kolejny atak! Żaden człowiek, czy duch nie jest bezpieczny w tej szkole! Ataaak!
Wszyscy od razu zerwali się z miejsc i wybiegli na korytarz. Podobnie postąpili inni uczniowie. Na korytarzu stały trzy postacie. Przerażony Harry Potter i Justyn Finch - Fletchey sztywny, zastygły w bezruchu z poszarzałą twarzą i kamiennymi, pustymi oczami. Twarz miał zastygłą w wyrazie strachu. Kilka metrów przed nim unosił się Prawie Bezgłowy Nick z prawie całkowicie odrąbaną głową zwisającą mu przy ramieniu. Wyglądał tak, jakby po prostu stanął i przyglądał się czemuś przed nim. Był spetryfikowany, tak samo jak Justyn.
- O Merlinie - wyrwało się Mike'owi. - Podwójny atak.
Nagle tłum się rozstąpił, a na przód wyszła profesor McGonagall, a za nią jej klasa. Żeby uciszyć uczniów, kobieta wystrzeliła głośno z różdżki.
- Cisza. Wszyscy uczniowie mają natychmiast wrócić do klas. 

Przez następne dni prawie cała szkoła przekonana była, że to Harry Potter stoi za atakami. Rozpoczęła się również panika części uczniów. Do tej pory atakowane były jedynie osoby pochodzenia mugolskiego. 
Fred i George Weasleyowie stwierdzili, że cała ta sytuacja jest to tak zabawna, że za każdym razem, kiedy szedł korytarzem, krzyczeli "Droga, dla dziedzica Slytherina" albo "Zróbcie przejście dla potężnego czarnoksiężnika". Najbardziej przejęci byli Puchoni, którzy zaczęli snuć teorię co do pokonania Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przez Harry'ego, które stawiały chłopaka w jeszcze gorszym świetle. Najpierw było to całkiem zabawne, ale po tygodniu takiego zachowania Sophie zauważyła, że straszliwie krzywdzi to Harry'ego, chociaż Gryfon starał się tego nie okazywać. W pewnym momencie w jego obronie stanęła nawet Ginny, która nakrzyczała na swoich braci za ich zachowanie.
Na szczęście koniec semestru nadszedł i wszystkie plotki zaczęły zastępować opowieści o świętach, prezentach i planach, które mieli uczniowie. Kilka dni przed wyjazdem profesor Flitwick zebrał listę osób, które zostają w zamku na ferie. Zamek został pięknie przystrojony choinkami, łańcuchami i wielokolorowymi światełkami, które dawały zamkowi jeszcze bardziej magicznego klimatu, co do tej pory zdawało się według Sophie niemożliwe. Dziewczynka nie mogła doczekać się ostatniego dnia lekcji i wyjazdu do domu.
________________________________________________
Wow, wena. Tak nagle i niespodziewanie... wróciła. Magia, trzeba korzystać jak najdłużej, bo zawsze może odejść niespodziewanie. 😁

sobota, 10 grudnia 2016

14 - Gryffindor vs Slytherin




Siedzieli we czwórkę w bibliotece przeglądając podręczniki od transmutacji. Sophie już skończyła odrabiać zadanie, więc jedynie przyglądała się przyjaciołom, co jakiś czas podpowiadając, co mogą napisać. Transmutacja była jej pasją i przychodziła jej z łatwością.
- Skończyłem - powiedział niepewnie Matt.
Od wczoraj chodził jakiś przybity, jakby ciągle go coś męczyło. Sophie wolała jednak poczekać aż on zacznie temat.
- Daj, sprawdzę - zaproponowała. 
Podał jej pracę, uśmiechając się z wdzięcznością.
W czasie kiedy sprawdzała dość dobry referat i co jakiś czas poprawiała błahe błędy. Reszta już skończyła swoje prace, ale jakoś nikt nie miał większej ochoty się rozstawać, więc rozmawiali swobodnie o szkole, nauczycielach i życiu poza Hogwartem, Sophie co jakiś czas dodawała kilka słów od siebie, ale dopiero pytanie Matta zwróciło jej całkowitą uwagę.
- Myślicie, że w szkole jest bezpiecznie?
- A dlaczego miałoby nie być? - zdziwiła się Amelia.
- Komnata Tajemnic - podsunął jej Matt.
- No tak, i co z tego?
- Ostatnim razem potwór zabił mugolaczkę - przypomniał Alfred scenicznym szeptem.
- Och...
- A ja, bo chyba zapomniałaś, jestem mugolakiem.
- Nie masz się czego bać - zapewnił go Alfred. - Ten potwór woli dziewczyny.
Wszyscy się roześmiali, ale Matthias nadal nie wyglądał na przekonanego.

W dzień meczu między Gryffindorem a Slytherinem, uczniowie tych domów zaczęli zachowywać się w stosunku do siebie jeszcze bardziej brutalnie i opryskliwie, zupełnie jakby dzisiaj wypadał mecz o wszystko, a nie zwyczajna rozgrywka. Sophie starała się trzymać nieco z boku i nie wchodzić w paradę żadnej ze stron, ale nie było to zbyt proste, szczególnie, że Amelia, podobnie jak połowa Krukonów, kibicowała Slytherinowi, więc Sophie jako jej przyjaciółka była stawiana po stronie Wężów. Nie wzięła jednak przykładu z przyjaciółki i nie założyła zielonych ubrań, dzięki czemu nie musiała unikać gromiących spojrzeń Gryfonów podczas drogi z Wieży Ravenclawu do Wielkiej Sali na śniadanie.
- Hej, kuzynko!
Sebastian Macnair, który akurat wyszedł z lochów, kiedy tylko zauważył Amelię, odszedł od swoich kolegów i objął arystokratkę ramieniem, opierając na niej cały ciężar swojego ciała.
- Nie masz co robić, Bastian? - wystękała, próbując się wyswobodzić.
- Nie - odparł, leniwie przeciągając samogłoski. - Brakuje mi codziennego wnerwiania cię. Swoją drogą, jestem Sebastian Macnair.
Wyciągnął do Sophie rękę. Krukonka zauważyła, że chłopiec jest od niej o kilka centymetrów niższy, chociaż jego pewna siebie postawa sprawiała, że nie było to widoczne.
- Sophie O'Connor. Miło cię poznać.
Uśmiechnęła się do chłopaka niepewnie. Mimo kilkudziesięciu opowieści, którymi obdarzyła ją do tej pory Amy, Sophie nadal nie była pewna, czy przyjaciółka lubi, czy nie znosi swojego kuzyna. Wydawał się być całkiem miły.
- Pamiętasz komu kibicować, nie? - zwrócił się do Amy.
- Czy ty coś sugerujesz?
- Po prostu znam faworyta - odparł.
- Żebyś się nie zdziwił - prychnęła i pociągnęła Sophie do stołu Krukonów.
Dziewczynka nie mogła powstrzymać śmiechu, gdyż wiedziała, że Amy całym sercem jest za Slytherinem w tym meczu.

Po śniadaniu wszyscy uczniowie ruszyli na boisko, Sophie i Amy wyszły jako jedne z ostatnich, żeby uniknąć tłumów i stratowania przez Gryfinów i Ślizgonów, którzy chcieli zając jak najlepsze miejsca na trybunach. O dziwo, wychodząc z sali spotkały Alfreda.
- Nie idziesz? - zapytała Amelia.
Jasne policzki Ala zalał blady rumieniec. Dzięki temu spostrzegła rodzinne podobieństwo do Malfoyów, które skrzętnie ukrywały ciemne włosy.
- Ja chyba sobie odpuszczę - mruknął.
- Co?! - wykrzyknęła zaskoczona Amy. - Przecież to mecz twojego domu!
Alfred jeszcze bardziej się zasępił. Sophie coś zaczęło świtać, ale nie mogła uchwycić się tej myśli, która rozjaśniłaby całą tę sytuację.
- Adam jest w drużynie.
- Nie wiesz komu kibicować - stwierdziła Amelia. - Marc też jest w drużynie, a ja i tak zawsze kibicuję naszej drużynie. To znaczy Ravenclawowi.
- Ale to jest Marcus - prychnął chłopak. - On podczas meczu widzi tylko ścigających i kafel. Nawet nie myśli, żeby wyszukiwać w tłumie ciebie, a Adam na pewno by to zrobił, żeby tylko się upewnić, czy go zdradziłem - powiedział z jadem. - Idę do biblioteki, mam lekcje do odrobienia, a wy lepiej się pospieszcie, zaraz gwizdek.
Skierował się w stronę schodów, a Amelia ruszyła do wyjścia. Sophie po chwili podbiegła do przyjaciółki.
Po błoniach niosły się krzyki podekscytowanych uczniów, a gdy przeciął je przeszywający gwizd, wybuchła prawdziwa wrzawa, z której wyraźnie można było wyróżnić doping Slytherinu i Gryffindoru.

Alfred obudził się w Pokoju Wspólnym. Przykryty był kocem, co oznaczało, że jakiś skrzat domowy jak zwykle chciał poprawić jego żywot.
Zegarek, który dostał od wujka wskazywał, że jest już sporo po drugiej. Jak zwykle zasiedział się nad eliksirami i został w salonie ostatni. Zapakował w pośpiechu pergaminy i książki do torby i już miał wstać, ale w tym momencie portret Grubej Damy odsłonił dziurę w ścianie. Chłopiec wcisnął się jak najgłębiej w fotel, mając nadzieję, że osoba, która właśnie weszła go nie zauważy. Profesor McGonagall wyraźnie zaznaczyła, że po północy powinni przebywać w dormitoriach.
Jednakże osoba, która pojawiła się w Pokoju Wspólnym była znacznie niższa od vice-dyrektorki. Al poznał kim jest po rudych włosach, które wyróżniały się w blasku księżyca. Kiedy Ginny Weasley wkroczyła w światło księżyca wpadające przez okno, Al prawie krzyknął, kiedy zauważył, że dziewczynka cała uwalana jest w krwi i piórach. Nie. To nie mogła być krew, po prostu nie mogła. To nie było logiczne.
- Ginny!
Podbiegł do niej i złapał za nadgarstek zanim w ogóle zastanowił się nad tym, co robi.
- Coś się stało? Nie powinnaś iść do Skrzydła Szpitalnego? - zapytał.
- Zostaw mnie, Al! - warknęła.
Wyszarpnęła się i uderzyła go czarną, niepozorną książeczką, którą trzymała w drugiej ręce.
- Co jest?! - rzucił w stronę zatrzaśniętych drzwi do dormitorium dziewczyn.

Następnego dnia szkołę obiegła wieść o tym, że Colin Creevey został spetryfikowany w nocy, tak samo jak pani Norris w Noc Duchów.
________________________________________________
Napisałam. Wow, nie wierzę. Sonia, w końcu mi się udało! xD

sobota, 26 listopada 2016

13 - Szlama



- Co tu tak śmierdzi? - rozległ się pełen wyższości głos Draco Malfoya. - No tak, przeszła szlamowata Granger. - Jego świta roześmiała się, jak na komendę. 
Sophie słysząc to wyjątkowo chamskie przezwisko, zachłysnęła się z oburzenia. Tylko najgorsi czarodzieje używali takich słów wobec innych. Reakcje innych były podobne, a Rona Weasleya musiał przytrzymać Harry, żeby ten nie rzucił się na Ślizgona z pięściami. 
- Odwal się Malfoy! - powiedział Harry.
- Standard - szepnęła Amelia. - Teraz będą się chwilę wyzywać i Draco odejdzie napuszony jak paw. Żałosne, Takie publiczne i ordynarne pokazywanie swoich poglądów nie przystoi arystokracie z takiego rodu...
Sophie ledwie zwróciła uwagę na wywód Amy, wiedząc z doświadczenia, że będzie on długi i pełen pogardy dla osób pokroju Malfoya.
Takie przezwiska dotykały również Sophie, nie widziała, czy jej rodzice nie byli przypadkiem czarodziejami mugolskiego pochodzenia. Może dwadzieścia lat temu, kiedy zapewne chodzili do Hogwartu również byli wyzywani przez przodków Draco? Kto dał im w ogóle prawo, do obrażania ludzi tylko dlatego, że ich rodzice byli niemagiczni? Skąd pomysł, że krew może mieć w sobie szlam? I dlaczego akurat magiczni Brytyjczycy tak przeciwni rasizmowi i ksenofobii w poprzednich dziesięcioleciach, sami nie widzieli, że niewiele różnią się od mugoli z okresu II Wojny Światowej?
- Co Weasley? Wdałeś się w resztę rodziny i też brudzisz swoją krew wszystkim, co tylko możliwe? Bieda ci nie wystarcza? Musisz jeszcze być zdrajcą?
- Odczep się od jego rodziny, Malfoy! - Hermiona już opanowała się po przezwisku. - To, że twój ojciec ma pieniądze, nie znaczy, że możesz obrażać innych!
Malfoy zrobił zdziwioną minę i rozejrzał się lekko wytrącony z równowagi.
- Słyszeliście coś? - chłopak zwrócił się do reszty Ślizgonów.
Zgodnie zaprzeczyli i roześmiali się drwiąco, co wywołało po raz kolejny zakłopotanie u Hermiony.
To było okrutne. Typowe znęcanie się psychiczne, zupełnie jak...
- Jak mugole - skomentowała Amelia.
Powiedziała to tak głośno, że usłyszeli ją wszyscy i zwrócili na nią uwagę.
- Twoje zainteresowanie tą szlamą jest niepokojące Draco - roześmiała się cicho. - No wiesz, od nienawiści do miłości podobno jest jeden krok. To wygląda jak zwykłe szczeniackie zadurzenie. Gdyby twój ojciec to widział, nie byłby zadowolony - uśmiechnęła się wrednie.
- Ty...
- Co? Szlamo? To chciałeś powiedzieć? Przypomnieć ci moje nazwisko, Draco? Jestem czystej krwi, tak samo jak ty. I też należę do arystokracji, nie zapominaj o tym.
Ślizgoni szybko się ulotnili. Sophie starała się zrozumieć, co się przed chwilą stało. Amy nie była wojownicza, nigdy się z nikim nie kłóciła, a tutaj nagle zjechała Malfoya? Nie pasowało to do jej spokojnego wizerunku, ale było naprawdę zaskakujące i dobre.
Tymczasem Amelia podeszła do Hermiony i jej przyjaciół. Uczniowie widząc, że to koniec widowiska rozeszli się i korytarz stał się prawie całkiem pusty.
- Wybacz, Hermiono, musiałam tak cię nazwać. Szlama to idiotyczne przezwisko. Nie znoszę takiej przemocy i tego obnoszeni się rasistowską ideologią. To pasuje do niewychowanych bachorów, które myślą, że są lepsze, a nie do arystokratów. Co oczywiście nie zmienia tego, że Malfoy to straszny burak.
Hermiona roześmiała się cicho.
- Dzięki... - spojrzała się pytająco.
- Amy. Jesteśmy na pierwszym roku - wskazała na Sophie.
Sophie uśmiechnęła się do Hermiony przyjaźnie. Współczuła jej. Malfoy przyczepił się głównie do niej,  jakby tylko ona była mugolaczką. 
- My się już znamy, siedziałyśmy razem w przedziale, kiedy jechałyśmy do szkoły - powiedziała Krukonka
- Dziękuję Amy - powtórzyła Hermiona. - Nie musiałaś...
- Musiała - wtrąciła się Sophie. - To okropne! Nie rozumiem, dlaczego nauczyciele jeszcze nie utemperowali Malfoya. Kiedy chodziłam do podstawówki i starsi chłopcy zaczęli się znęcać nad młodszymi dziećmi, dyrekcja od razu zareagowała!
- Jesteś mugolaczką? - zdziwiła się Hermiona.
Sophie przez chwilę milczała, nie wiedząc co odpowiedzieć. Takie pytania zawsze wprawiały ją w zakłopotanie, bo jej Krukonska natura sprawiała, że jedenastolatka nie przepadała za mówieniem o rzeczach, o których nie ma pojęcia.
- Nie sądzę. Moi biologiczni rodzice byli czarodziejami, ale nie wiem jaki był ich status krwi. Zostałam adoptowana przez moich najprawdziwszych rodziców, kiedy byłam mała.
- Wow... ale szczęście - zachwycił się Ron. - Tata mówił, że mniej niż dwa procent czarodziejów po adopcji trafia do magicznych rodzin.

Lekcja zaklęć jak zwykle przebiegała spokojnie. Profesor opowiadał im oz zaklęciu otwierającym zamki, które Sophie i Amy już opanowały. Kiedy jest się Krukonem, trzeba wychodzić przed szereg, jeśli chodzi o naukę. Już w pierwszych dniach nauki okazało się, że wiedza i umiejętności są w Ravenclawie na pierwszym miejscu i każdy chce być najlepszy. Wśród pierwszorocznych nie było to jeszcze tak bardzo widoczne, ale piąto i siódmoklasiści strasznie ścigali się, kto opanował większą część materiału i zdobył więcej punktów dla domu. Każdy chciał jak najlepiej zdać egzaminy.
- Panie profesorze - kiedy Flitwick na chwilę przestał, rękę podniosła jedna z Puchonek, chyba Charlotte.
- Tak, panno Sammer?
- Czy mógłby pan opowiedzieć nam coś o Komnacie Tajemnic?
Wszyscy zamarli, w oczekiwaniu na odpowiedź profesora. Profesor musiał coś wiedzieć.
- No dobrze - przystał niechętnie. - Jak wiecie, Hogwart założyło czworo czarodziejów - Rovena Ravenclaw, Salazar Slytherin, Godryk Gryffindor oraz Helga Hufflepuff. Każdy z nich cenił inne cechy, ale przez wiele lat żyli w przyjaźni. Później jednak pokłócili się, gdyż ich charaktery na starość dały o sobie znać, a Slytherin zmęczony ciągłymi niesnaskami opuścił Hogwart, ktory zaczął odbiegać od jego wizji idealnej szkoły magii. Legenda głosi, że wybudował on komnatę, którą może otworzyć tylko on sam. Podobno czai się w niej straszliwa groza, która jest śmiertelna dla wrogów Slytherina, prawdopodobnie osób mugolskiego pochodzenia, gdyż Salazar był zwolennikiem ideologi czystości krwi. Ale to oczywiście jedynie legenda. Wielu czarodziejów szukało owej komnaty i nikt nigdy jej nie znalazł. Nawet sam profesor Dumbledore, a to definitywnie świadczy o tym, że Komnata Tajemnic nie istnieje - zakończył dobitnie.
- Ale panie profesorze, przecież na ścianie pisało, że została ponownie otwarta - zauważył Mike.
- Tak, panie Aliot, ale nie powinniście się tym przejmować. Komnata Tajemnic jest zwyczajną legendą, która przez pewne wydarzenia została bardzo podkoloryzowana. A teraz wracajmy do zaklęcia otwierającego zamki, przyda wam się wżyciu o wiele bardziej niż historia, którą dorośli straszą małe dzieci.

Kiedy po zajęciach, Sophie odrabiała spokojnie pracę domową z zaklęć, na krzesło naprzeciwko opadła Amy i zdecydowanie ten spokój zakłóciła
- Nie ma! Ani jednego egzemplarza Historii Hogwartu nie ma bibliotece szkolnej! Od wczoraj zdążyli wypożyczyć wszystkie, a tam na pewno pisało o wiele więcej! Flitwick opowiedział nam pewnie tylko skrawek historii!
- Piszę wypracowanie - mruknęła Sophie.
Nakreśliła na pergaminie kilka kolejnych zdań i potraktowała go prostym zaklęciem, który pokazał, że brakuje jej jeszcze dwustu słów do dwóch tysięcy, których wymagał profesor Flitwick.
- Nie no, ja tu zaraz popełnię samobójstwo - jęknęła.
Może gdyby napisała dwa razy ten sam akapit, profesor by się nie zorientował i zaliczył jej pracę? Nie... sama by to prędzej czy później zdradziła, bo nigdy nie potrafiła dobrze kłamać.
- Zrobiłaś już zadanie z zaklęć? - zapytała Sophie, po części po to, by zająć Amelię czymś innym niż Komnatą Tajemnic oraz po to, by ściągnąć trochę z jej wypracowania.
- Nie... jutro je zrobię. Przecież się nie pali.
Sophie wróciła do wertowania opasłej Księgi Zaklęć Stopień Pierwszy, a Amy najwyraźniej znudziła ta jednostronna rozmowa i z ostentacyjnym prychnięciem udała się do dormitorium.
Jej miejsce zajął wiecznie uśmiechnięty Mike. Przez chwilę przyglądał się jej pracy w milczeniu, po czym machnął różdżką i po chwili na stole wylądował złożony na cztery pergamin.
- Strasznie się z tym męczysz. To moje wypracowanie, możesz skorzystać, jeśli chcesz.
- Naprawdę!?
Oczy Sophie zabłyszczały z radości i ulgi. Nie ważne, jak dobrze szła jej część praktyczna zaklęć. Teorii po prostu nie potrafiła wyłożyć w więcej niż pięciu zdaniach. Jedynymi wyjątkami od tej reguły były transmutacja, zielarstwo i eliksiry, które uwielbiała.
Zdecydowanie ją przybiło po przeczytaniu pracy Mike'a. Mogło tam być jakieś piec tysięcy słów! Za taką pracę powinien dostać ze dwadzieścia punktów. Tego, co w niej było, na pewno nie można było znaleźć w podręczniku.
- S-skąd tyle... - wyjąkała.
- Uwielbiam zaklęcia - odpowiedział wesoło. - No i moja mama jest niewymowną. Nie mam pojęcia, na czym właściwie polega jej praca w Departamencie Tajemnic, ale żeby się tam dostać trzeba mieć Wybitny na Owutemach z zaklęć. Jeszcze przed Hogwartem nauczyła mnie masy przydatnych rzeczy. To jak, przyda się praca?
- Nawet nie wiesz jak bardzo! Dzięki!
Z pomocą Mike'a skończyła pracę w kilka minut, przytuliła kolegę, jeszcze raz gorąco mu dziękując i poszła do dormitorium. Gdyby nie on skończyłaby chyba za godzinę.
Sophie zaczęła się trochę obawiać, że Amy się na nią obraziła przez to, że Krukonka nie zwracała na nią uwagi, kiedy ta jej prawdopodobnie potrzebowała.
- Nie ma za co! - dobiegł ją jeszcze nieco zawstydzony głos kolegi.
Sophie nie mogła pozbyć się uśmiechu, który niechciany wpełzł jej na twarz.

Amelia siedziała na swoim łóżku i bawiła się zapieczętowaną kopertą. Burza rudych włosów przysłaniała jej twarz.
Na wosku na kopercie odciśnięty był herb jej rodziny, który przedstawiał dwugłowego węża oplecionego różą. A przynajmniej to widziała tam Sophie. Mogło tam być równie dobrze drzewo z kolcami, bo znak odbił się bardzo niewyraźnie i jego postrzeganie zależało głównie od wyobraźni.
- Nie chcę tego otwierać - powiedziała cicho Amy. - Mama zawsze ma jakieś pretensje do mnie i do Marty'ego.
- Przecież jej tu nie ma, czytaj.
Amy z miną męczennika złamała pieczęć i zaczęła czytać list.

- Pisze, że przyniosłam jej wstyd tak wcześnie dostając szlaban... że to żałosne i Krukonka, a w szczególności arystokratka, nie powinna się tak zachowywać. Uważa, że ojciec nie byłby ze mnie dumny i że z takimi wynikami nie zostanę prefektem, jak ona i tata. No i jeszcze napisała, że mam nie kłócić się z Draco, nawet jeśli zachowuje się jak ostatni kretyn i mugol, bo jego ojciec ma bardzo duże wpływy i bla, bla, bla. Jak zwykle wszystko sprowadza się do Gry.
- Jakiej Gry? - zaciekawiła się.
- Chodzi o sojusze, pozycję i krew powiedziała po krótkiej chwili Amelia. - Wszystko sprowadza się do tych trzech rzeczy. Gra to zdobywanie sojuszników, łączenie rodzin i wybijanie się coraz wyżej w arystokratycznym światku. Tak naprawdę wszyscy z naszych, to jest czystokrwistych, kręgów żyją Grą. To dość skomplikowane, ale to właściwie całe moje życie. Można to porównać z grą w szachy. Dzieci to pionki, moim losem kierują rodzice. Kiedy już dorosnę, będę więżą i jeśli popiszę się silnym charakterem, mogę awansować. Królem będzie oczywiście mój brat, jako głowa rodziny, kiedy już skończy siedemnaście lat. Pod figury można przypisać też rody, ale nie będę cię ty zamęczać. To wszystko jest nienormalne.
Sohie usiadła obok przyjaciółki i objęła ją. Nie rozumiała idei Gry, więc nie mogła o tym porozmawiać z przyjaciółką, ale chciała ją chociaż pocieszyć.
Rodzice Sophie również nie byli zadowoleni z tego, że dostała szlaban już na samym początku roku, ale tata stwierdził, że jeszcze nie było w historii szkoły ucznia bez szlabanu, chociaż Lily Evans była bardzo tego bliska. Podobno kiedy zaczęła spotykać się z Jamesem Potterem, zaczęła wpadać w kłopoty.
Postawa mamy Amelii była naprawdę niesprawiedliwa. Wtedy po prostu się zasiedziały nad zadaniami domowymi i niefortunnie wpadły prosto w łapy woźnego.
- Nie przejmuj się. Jeszcze jej pokażesz, że jesteś świetną uczennicą. Jak przyniesiesz jej świadectwo, czy coś w tym stylu, nie wiem co dają w Hogwarcie, na którym będziesz miała maksymalne wyniki ze wszystkich egzaminów końcowych. Jeszcze się zdziwi.
- Może - powiedziała niezbyt przekonana.
- Na pewno - zapewniła ją,
- Zostawmy to, mojej mamy nie da się zrozumieć. Teraz lepiej mów, jak to możliwe, że tak szybko tu przyszłaś. Wydawało się, jakbyś miała siedzieć nad tą pracą jeszcze z godzinę.
- Mike mi pomógł.
- Aliot? Przecież on nikomu nie pomaga!
Sophie poczuła, że jej policzki stają się nienaturalnie ciepłe. Odwróciła się, żeby Amy przypadkiem nie zobaczyła rumieńców.
- Może miał dość mojego stękania i się zlitował?
- Rumienisz się! - wykrzyknęła roześmiana. - Mike Aliot ci się podoba?
- Nie prawda! Po prostu był miły...
- Soph się zakochała - zaśpiewała dziecięcym głosikiem Amy.
- Jesteś wredna - prychnęła Sophie i przeniosła się na swoje łóżko, udając obrażoną.
- Mam ślizgońską duszę - szepnęła konspiracyjnie.
- To spadaj do lochów, a nie sugerujesz jakieś niestworzone historie!

~*~

Uff, skończyłam xD Znaczy mówiąc dokładniej, to dopisałam kilkadziesiąt zdań w różnych momentach, ale jest w miarę dobrze.

NMBZW!


sobota, 19 listopada 2016

12 - Noc Duchów



Z czasem robiło się coraz zimniej. Liście zaczęły żółknąć i opadać, tworząc na oszronionej trawie kolorową mozaikę. Deszcz również coraz częściej odwiedzał Hogwart, niemiłosiernie stukając o szyby, wprowadzając wszystkich w dość senny nastrój. Pani Pomfrey codziennie przyjmowała w Skrzydle Szpitalnym uczniów, którzy wpadli w jesienno - zimową zmorę, czyli przeziębienie. Już nikt nie przesiadywał nad jeziorem, drażniąc Wielką Kałamarnicę, wszyscy chowali się w zamku, chłonąc ciepło od rozpalonych kominków. Kiedy nadszedł koniec października i nie dało się przeżyć bez puchowej bluzy, jednym elementem,w którym uczniowie widzieli swoją przyszłość, była uczta z okazji Halloween. 
Sophie, w której domu raczej nigdy nie obchodziło się tej uroczystości, była przepełniona ciekawością i podekscytowaniem, jak będzie to wyglądało tutaj w Hogwarcie. Podobno zazwyczaj ucztę umilały duchy, ale w tym roku podobno miały własną imprezę gdzieś w lochach z powodu rocznicy czegoś tam. Prawdopodobnie śmierci, czy innej niewesołej uroczystości, bo świętowanie przez nich urodzin byłoby raczej dziwne.
W dzień uczty nauczyciele nieco odpuścili na lekcjach i tematy były całkiem luźne i przyjemne. Profesor McGonagall i profesor Snape oczywiście wyłamali się z tej dobroci i zrobili niezapowiedzianą kartkówkę z całego materiału przerobionego przez ostatnie dwa miesiące.
Sophie do końca lekcji nie mogła przestać analizować swoich odpowiedzi, pewna, że zrobiła błąd w zadaniu piątym z transmutacji.
Kiedy zakończyła się ostatnia lekcja, cała szkoła przystrojona była dyniami, sztucznymi nietoperzami i pajęczynami. Całe lochy były oblane sztuczną krwią, a w Sali Wejściowej do ścian przybite był zawieszone na łańcuchach szkielety.
Sophie miała nadzieję, że jak będą wracali z uczty w zamku będzie w miarę jasno, bo podejrzewała, że dostanie zawału, widząc takie trupy w ciemnościach.
- Jasne Soph, jak zwykle się wszystkiego boisz. Niedługo będziesz mdlała na widok własnego cienia - zakpiła, kiedy chodziły do Wielkiej Sali.
Sophie chciała odpowiedzieć już na zaczepkę przyjaciółki, ale przeszkodziła jej idąc obok Luna.
- Myślę, że w Soph zagnieździły się Metumus Pilorumo, inaczej Strachajki włochate. Sprawiają, że człowiek traci całą swoją odwagę i zamienia się w tchórza - powiedziała Luna. - Tatuś ostatnio napisał w Żonglerze, że do wypędzenia ich...
- Prędzej uwierzę, że jakiś tchórz ze Slytherinu podszywa się pod Soph niż w te całe strajki włochate. Sophie, jesteś zakamuflowanym Ślizgonem?
Sophie wpatrywała się niedowierzająco we współlokatorki, zastanawiając się, czy odpowiedź nie odbije się jeszcze bardziej na ich teoriach spiskowych.
Dopiero, kiedy usiadły przy stole, a dziewczyny nadal wymieniały coraz bardziej nieprawdopodobne wymysły, postanowiła się wtrącić.
- Dobrze się czujecie? Do dziwnych wierzeń Luny się przyzwyczaiłam, ale ty Amy zdecydowanie zachowujesz się jak nie ty. Może jakiś Puchon się pod ciebie podszywa, co?
- Ja? Nie prawda! - twarz Amy przybrała kolory dorodnego pomidora.
Luna i Amy roześmiały się na ten widok. 


Gdy już wszyscy uczniowie i nauczyciele przybyli do Wielkiej Sali, puste talerze i półmiski wypełniły się przeróżnymi, najczęściej słodkimi, potrawami. Wszystko wyglądało tak smacznie, że Sophie nie wiedziała, za co się zabrać.
Duchy zastąpił Irytek, który szybko zwinął się z imprezy duchów (Sophie podejrzewała, że mieli go tam dość), żeby zdenerwować jak największą ilość ludzi. Szczególnie, że w Wielkiej Sali nie było Krwawego Barona, który jako jedyny potrafił ostudzić Poltergeista. W ten sposób, co chwila któraś z dziewczyn krzyczała, kiedy duch pociągnął ją za włosy, a chłopcy krzyczeli, kiedy Irytek ciągnął ich krzesła do tyłu i puszczał, by upadły, wraz z uczniami na nich siedzącymi, na ziemię. Dopiero, kiedy jeden z bliźniaków Weasley (Sophie nigdy nie potrafiła rozróżnić, który to który), rzucił w Poltergeista jakąś klątwą, ten opuścił salę, obrzucając wszystkich miętówkami i śmiejąc się jak opętany, co raczej było skutkiem zaklęcia.
Po godzinie uczty, kiedy Krukonka miała zamiar nałożyć na talerz smakowicie wyglądającą kremówkę, Amy szturchnęła ją widelcem w ramię. Sophie już chciała powiedzieć "ała", chociaż oczywiście wcale to ukłucie nie bolało, ale przyjaciółka ją uprzedziła.
- Patrz, Weasley wychodzi.
Rzeczywiście, Ginny wstała i niezauważona przez nikogo wymknęła się z sali. Dziewczynki spojrzały się na siebie porozumiewawczo. Amelia skuliła się, złapała za brzuch i jęknęła.
- Niedobrze mi - powiedziała cicho, ale na tyle wyraźnie, by usłyszał ją prefekt siedzący kilka miejsc dalej.
- Lepiej idź już się położyć. Pewnie się przejadłaś - uśmiechnął się zmartwiony. - Sophie, odprowadziłabyś ją do dormitorium?
- Jasne, chodź Amy.
Wyszły z sali, ledwo powstrzymując śmiech. Kiedy znalazły się już na pierwszym piętrze gdzie przed chwilą zniknęła Ginny, parsknęły cicho śmiechem, żeby nie spłoszyć Gryfonki. Przez chwilę stały tak na opustoszałym, chłodnym korytarzu, próbując opanować i stłumić śmiech. Staruszek przyglądający się im z portretu, pogroził im żartobliwie palcem.
- Dobra, chodź, bo nam Ginny zniknie - poleciła Amelia.
Wyłoniły się ostrożnie zza zakrętu, ale nikogo tam nie było. Prócz wielkiej kałuży pokrywającej pół korytarza, która sięgała aż następnego zakrętu i prawdopodobnie miała swoje źródło w zamkniętej łazience, której odwiedzenie było wątpliwą przyjemnością przez zmienne humory jej pokręconej lokatorki.
- O nie... - jęknęła Sophie. - Jęcząca Marta znowu wpadła w szal... dyrektor Dumbledore powinien zabronić jej takiego okazywania emocji.
- Idziemy do niej? Założę się, że na tym przyjęciu u duchów coś się stało.
- Po co ty chcesz z nią w ogóle rozmawiać? Przecież ona płacze, płacze i... płacze. Jak tylko się do niej odezwiemy, to zanurkuje w muszli i nas ochlapie.
Wchodzenie do łazienki Jęczącej Marty było tak bezpiecznie, jak drażnienie śpiącego smoka patykiem. Na dodatek, groziło całkowitym przemoczeniem, a Sophie nie chciała zmoczyć butów bo były to jej jedyne kozaki, które po namoczeniu będą schły cały tydzień, a nawet i dłużej w takiej wilgoci i temperaturze, jaka panuje w zamku. Na dodatek rodzice nigdy nie potrafili dobrać dobrych butów, więc na zamienne buty nie mogła liczyć.
- Przez tę szopkę ze złym samopoczuciem i śmiech straciłyśmy dobre kilka minut. W życiu się nie dowiemy, gdzie zniknęła Weasley, a mi nie chce się jeszcze wracać do dormitorium. 
Chcąc nie chcąc, Sophie poszła za nią czując się, jakby za ścianą miały czekać na nie największe okropności. 
Nagle przez gobelin przedstawiający orła, lwa, węża i borsuka przeniknęła zanosząca się płaczem Marta. Kiedy dostrzegła dziewczynki, zatrzymała się. Sophie była pewna, że uznała je za swoje ofiary i ma zamiar właśnie przed nimi wyżalić się i wykrzyczeć wszystko, co jej na duszy (czy duchy w ogóle mają duszę?) leżało.
- T-to znowu się dzieje - zaszlochała. - On był takim miłym chłopcem, wiecie... zawsze uprzejmy i miły. Wszyscy go znali i szanowali. I on znów to robi! - wrzasnęła nagle, a jej nastrój zmienił się z histerii we wściekłość. - Znowu ktoś umrze! Ale to nie będę ja - zachichotała. - On już mnie raz zabił! I te jego... oczy. Wystrzegajcie się żółtych oczu... one niosą śmierć - tym razem była całkiem poważna i spokojna. - I jedynie on może je kontrolować. Ale teraz ma zabaweczkę. Taka słodka, taka biedna... Ale to ja jako pierwsza ucierpiałam! Jest głupia, tak bardzo głupia... To jego wina! Nie wybaczę mu! - rozpłakała się i z krzykiem wniknęła w podłodze. Jej płacz jeszcze przez chwilę rozbrzmiewał w rurach.
Sophie i Amy stały osłupiałe, nie wiedząc co zrobić i powiedzieć. To nie było normalne. W jednej wypowiedzi Marta zawarła tyle głęboko skrywanych tajemnic, o których nie można było przeczytać w Historii Hogwartu.
- C-co... - wyjąkała Sophie.
- Ktoś zabił Martę, ale to było przecież jakieś pięćdziesiąt lat temu! Może teraz jej się nagle przypomniało - powiedziała Amelia, drżącym z emocji głosem.
- Wracajmy do dormitorium. To nie jest... - Sophie zacięła się na chwilę. - Pająki - dokończyła piskliwym głosem.
Rzeczywiście. Wszerz podłogi, gęsiego, szły pająki wielkości srebrnego sykla. Włochate, czarne i okropne. Wspinały się przez ścianę i wychodziły przez okno w niebywałym zgraniu i pospiechu.
- Zupełnie jakby się czego bały - zauważyła Amy.
Amelia nieco zbladła i podobnie jak Sophie odsunęła się o krok od tego niecodziennego zjawiska.
Sophie w przypływie zdecydowania, pociągnęła przyjaciółkę i przeskoczyła nad pająkami, wzdrygając się ze strachu zmieszanego z obrzydzeniem.
Za zakrętem, gdzie miały zamiar przejść przez gobelin prowadzący na wyższe piętro, stało troje uczniów. Sophie znała ich z widzenia i opowieści uczniów. W przypadku Harry'ego Pottera jeszcze z opowiadań rodziców. "Złota Trójca", jak ich żartobliwie nazywali Ślizgoni i niektórzy Krukoni była wyraźnie na czymś skupiona. Sophie ostrożnie zbliżyła się do nich i głośno wciągnęła powietrze. 
Na ścianie wisiała na ogonie kotka woźnego - Pani Norris. Zastygła w takiej pozycji, że wydawała się być skamieniała.
- To petryfikacja, czytałam o tym w jednej z książek z domowej biblioteki! - wykrzyknęła Amelia, zwracając na siebie spojrzenia trójki Gryfonów.
Sophie raczej skupiła się na krwawym, przerażającym napisie na ścianie, który był zdecydowanie bardziej niepokojący.

KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA. STRZEŻCIE SIĘ WROGOWIE DZIEDZICA.

Amelia również go spostrzegła, ale jej reakcja była zgoła inna. Była zszokowana, ale wydawała się, w przeciwieństwie do Sophie, wszystko rozumieć.
- Moja kotka! 
Zza zakrętu wyszedł Filch, który od razu spostrzegł swoją ulubienicę przyszpiloną do kamiennej ściany.
- Potter! Zabiłeś ją! To twoja wina! - wrzeszczał, opętany szałem i żalem po stracie ulubionego zwierzęcia.
Wyglądał jakby miał w każdej chwili rzucić się na skonfundowanego Harry'ego, ale powstrzymał go tłum świadków, którzy właśnie wracali z kolacji. 
Przed szereg wystąpił Draco Malfoy i uśmiechnął się szyderczo.
- Komnata Tajemnic została otwarta, strzeżcie się wrogowie dziedzica... Ty będziesz następna szlamo!
Wszyscy byli tak oszołomieni, że nikt nie zwrócił uwagi na przezwisko. Amelia uśmiechnęła się z pobłażaniem, jakby ta cała sytuacja nie miała dla niej większego znaczenia, ale szybko ten uśmiech znikął z twarzy zastąpiony niepokojem i smutkiem.
- Co jest Amy? - zapytał Sophie na tyle cicho, by nikt oprócz Amelii jej nie usłyszał.
- To już się kiedyś wydarzyło - odparła równie cicho. - Pięćdziesiąt lat temu zginęła mugolaczka, a...
Przerwało jej nagłe nadejście grona pedagogicznego z dyrektorem na czela. Sophie jeszcze nigdy nie widziała Albusa Dumbledore'a tak bardzo wytrąconego z równowagii.
- Dyrektorze! To Potter, on zabił... - woźnemu załamał się głos.
- Argusie!- przerwał dyrektor. - Twoja kotka nie jest martwa, a spetryfikowana. 
- Och tak, tak! - wtrącił się nagle Gilderoy Lockhart, błyskając swoim idealnym uśmiechem. - Od razu o tym wiedziałem, to oczywiste!
Wzrok Snape'a i McGonagall w tej chwili, gdyby mógł zabijać, profesor obrony leżałby martwy na ziemi.
- Wiadomo mi, że profesor Sprout hoduje w szklarni Mandragory - Dumbledore posłał nauczycielce zielarstwa ciepły uśmiech. - Kiedy dojrzeją, sporządzimy eliksir, który odczaruje Panią Norris.
- Ale to Potter to zrobił! Musi zostać ukarany - krzyczał Filch.
- Och, Argusie - odezwał się Snape swoim ociekającym jadem głosem - może pan Potter znalazł się po prostu w niewłaściwy miejscu o niewłaściwym czasie. Chociaż nie zauważyłem go dzisiaj na uczcie.
- Ja... nie bylem głodny - wybąkał niezbyt przekonująco.
- Pan Potter nie byłby w stanie spetryfikować nawet muszki owocowej, to zbyt potężna czarna magia.  - odpowiedziała profesor McGonagall. - Proszę prefektów o odprowadzenie uczniów do Pokojów Wspólnych! Wszyscy mają przebywać w swoich dormitoriach do jutra. 
Sophie wmieszała się szybko w tłum Krukonów zadowolona, że nikt nie zwrócił na nie większej uwagi i wszyscy zajęli się Potterem, Weasleyem i Granger. Wolała nie być wmieszana w tak niepokojące sprawy.
Dlatego, kiedy tylko weszła do sypialni, rzuciła się na łóżko i zaciągnęła zasłony. Wolała samotnie wszystko przemyśleć i nie zagłębiać się w rozmowę z Amy i Luną, która prawdopodobnie wszystko zwaliłaby na ględatki czy inne chrapaki. Na dodatek Amelia... Skoro petryfikacja była według dyrektora zaawansowanym elementem czarnej magii, Amy nie powinna nawet o tym słyszeć, a co dopiero po jednym spojrzeniu móc stwierdzić, że to właśnie to spotkało kotkę! Sophie starała zrzucić wszystko na pochodzenie Amelii, ale nikt normalny nie zareagowały tak spokojnie na wieść o otwarciu Komnaty.
I kto mógł ją otworzyć? Na pewno nie nauczyciel, ale żaden uczeń nie był w stanie zrobić tego pięćdziesiąt lat temu. Nikt nie byłby przecież aż tak głupi, żeby kontynuować dzieło swoich przodków, taką przynajmniej miała nadzieję.
Jedenastolatka przewróciła się na drugi bok i westchnęła zrezygnowana. Nie miała pojęcia czym właściwie była Komnata, więc myślenie nad tym kto ją otworzył było bezsensowne, skoro nie miała nawet motywu. Ale ktoś musiał coś wiedzieć, ktoś kto mieszkał w Hogwarcie wtedy, kiedy stało się to pierwszy raz.
- Dziadkowie! - wyszeptała podekscytowana, w ostatniej chwili przypominając sobie, że krzykiem może obudzić koleżanki.
Postanowiła, że o wszystko wypyta ich, kiedy pojedzie do nich na święta.
Dzięki nowemu celowi temat Komnaty odleciał od niej na kilka chwil, ale kiedy tylko położyła się spać, powrócił ze zdwojoną siłą. W ten sposób dopiero około dwunastej zdołała zasnąć niespokojnym snem.
Śniły jej się kremówki, żółte oczy wielkości talerzy, ogromne pająki oraz martwe koguty obdarte z piór.

~*~

Ciężko mi się piało ten rozdział, a też nie wyszedł najlepiej :/
Nie jestem z niego zadowolona, a przecież jest jednym z ważniejszych.
Głupia sprawa.
Dedyk dla Sonii :*






sobota, 12 listopada 2016

11 - Mecz



Po przygodzie w lesie, pani Pomfrey tak się przejęła, że Sophie i reszta musieli spędzić dzień i kolejną noc w Skrzydle Szpitalnym, mimo że tylko Matt i Amelia wyszli ze szlabanu z obrażeniami. Sophie czuła się całkiem zdrowa. Jedynie lekkie przeziębienie, którego się nabawiła dawało jej początkowo we znaki, ale zostało wyleczone natychmiast eliksirem pieprzowym.
Opiekun Ravenclawu - profesor Flitwick - wysłał do rodziców Sophie i Amy listy, w których opisał całą sytuację. Państwo Jenkins oraz Walter dostali podobne wiadomości od profesor McGonagall.
Do Alfreda i Amy kilka razy przyszli bracia. Co najdziwniejsze w szpitalu stawiła się mama Matta. Tak po prostu. Sam dyrektor Dumbledore się z nią teleportował. Zachowywała się tak pewnie, że gdyby Sophie nie wiedziała, że Matt jest mugolakiem, wzięłaby ją za arystokratkę.
Pani Jenkins była wyjątkowo piękną kobietą o słowiańskich rysach twarzy. Jej kasztanowe włosy wyglądały lepiej niż w reklamie prestiżowego szamponu, a jej sukienka i płaszcz musiały być z najnowszej kolekcji. W dodatku roztaczała wokół siebie niesamowitą aurę, która sprawiała, że czuło się do niej respekt. Jedynie dyrektor nie był przyćmiony jej osobą, czemu trudno się dziwić. Starcie gigantów, jak to skomentował Al.
Przytuliła kilka razy Matta, wysłuchała opowieści Alfreda o tym, co się wydarzyło, trochę ponarzekała na niebezpieczeństwa, które według niej w rosyjskiej szkole magii nie miałyby miejsca, poplotkowała z Poppy Pomfrey na temat jakiejś nowej kolekcji ubrań i obowiązkowo wypytała o to, jak Matt radzi sobie w nauce.
Pod koniec wizyty, pani Jenkins dała wszystkim po torbie mugolskich słodyczy, których zwyczajnością Amy i Al byli zafascynowani, chociaż nie bardzo chcieli się do tego przyznać, po czym sam dyrektor odprowadził kobietę poza bramy szkoły, gdzie teleportował się z nią do Londynu.
Alfred, korzystając z wolnej chwili, analizował w myślach całą sytuację, ale zanim się obejrzał już zagłębił się o wiele dalej, do pierwszego września, kiedy to wszystko się zaczęło. Wtedy, jadąc pociągiem z kilkoma nieznajomymi, nie spodziewał się, że z którymkolwiek z nich się zaprzyjaźni, szczególnie, że tą osobą będzie właśnie Jenkins. Mugolak, którym powinien pogardzać, skrycie, ale jednak. Kiedy usiedli razem w przedziale w expresie do Hogwartu, Al nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek z Mattem będzie miał cokolwiek wspólnego. Ale potem Tiara wszystko pokręciła.

- Walter, Alfred!
Chłopak skierował się w stronę Tiary z całkowitą pewnością siebie. Nie wiedział, gdzie zostanie przydzielony, ale nie przewidywał innej opcji niż Ravenclaw albo Slytherin. Tylko tam przecież pasował.
Kiedy profesor McGonagall założyła Alfredowi Tiarę na głowę, ta opadła mu na oczy, sprawiając, że przynajmniej nie musiał widzieć tych wszystkich par oczu wlepionych w niego. Było to nieco krępujące. 
- Walter... całkiem niedawno przydzielałam twojego brata. On był łatwiejszy.
- Według wszystkich jestem bardzo podobny do Adama - powiedział chłopiec w myślach.
- Powierzchownie - odparła. - Ja zaglądam głębiej, dalej. Przekopuję przeszłość i zerkam w przyszłość jaka może mieć miejsce. Jesteś bardzo dumny, może nawet zbyt. I sprytny. To u was cechy rodzinne, chociaż u ciebie wcale nie tak wyraźne. Inteligencja, przebiegłość i... tak. To jest właśnie to.
GRYFFINDOR!
I co? Co takiego w nim było, że Tiara przydzieliła go do akurat tego domu, w którym najbardziej nie powinien się znaleźć. 
Kiedy usiadł przy stole Gryffindoru, jego krawat i elementy szaty zmieniły barwy na czerwono - złote. Mimo to, Al nadal nie mógł uwierzyć. Ledwo usłyszał śmiech Draco Malfoya, kiedy Tiara ogłosiła werdykt. Był nim zbyt zaszokowany.
- Ej, młody, jesteś bratem Adama Waltera? - zapytał jakiś starszy chłopak, chyba piątoklasista.
- Tak - odpowiedział niepewnie.
Nastolatek roześmiał się, a w ślad za nim zrobiło to kilku jego kolegów.
- A w pociągu wszystkim mówił, że zostaniesz Wężem! Normalnie chciałbym zobaczyć jego minę.
Gryfon pewnie musiał być teraz w piątej klasie, skoro znał Adama. 
Al oparł głowę na dłoni i przymknął oczy, mając nadzieję, że to wszystko jest snem i zaraz obudzi się w pociągu do Hogwartu i wszystko potoczy się tak, jak powinno. Nie mógł być Gryfonem! Żaden Walter nim nie był, chociaż fakt, że jego ród zamieszkiwał Anglię dopiero trzecie pokolenie był nieco budujący. 
- Wyglądasz jakbyś miał zaraz pójść na ścięcie - powiedział duch siedzący naprzeciwko. - Wiem coś o tym. - Wskazał na swoją usztywnioną kryzą szyję, przez którą biegło widoczne cięcie. 
Chłopiec spojrzał się na niego niepewnie. Duchy nigdy nie były łatwe w odbiorze, a dotychczasowych doświadczeń z nimi, Gryfon nie wspominał zbyt ciepło. Z opowieści brata pamiętał, że ów duch jest Prawie Bezgłowym Nickiem, duchem - rezydentem Gryffindoru. Podobno całkiem miłym, ale nieco nadwrażliwym na punkcie swojego aktualnego stanu.
- Spodziewałem się raczej, że dołączę do teamu Krwawego Barona - odpowiedział.
- Czyżby? Tiara przydziału nigdy nie popełnia złych wyborów, chłopcze. W końcu należała do samego Godryka Gryffindora!
- Wszyscy moi przodkowie, którzy uczęszczali do Hogwartu byli w Slytherinie.
- Wybitne jednostki pojawiają się raz na kilka pokoleń - powiedział budująco. - Nie przejmuj się, chłopcze, Gryffindor jest najlepszym domem w tej szkole, prawda?
Najbliżej siedzące osoby potwierdziły radośnie zdanie Nicka. 

Po uczcie Alfred chcąc, nie chcąc udał się wraz z rówieśnikami i prefektem - rudym i piegowatym, zapewne Weasleyem, do Wieży Gryffindoru. Wszyscy już chyba się ze sobą zapoznali, co Al oczywiście przeoczył i rozmawiali ze sobą podekscytowani nowym miejscem. Idący obok niego Lucas Gair nie wydawał się być jednak szczególnie podekscytowany. Z tego, co kojarzył Alfred, jedenastolatek pochodził z dość zamożnego francuskiego rodu czystej krwi.
- Wolałbym być w Beauxbatons - powiedział.
- Mnie Gryffindor jakoś nie zadowala.
- Nic dziwnego. Ja też wolałbym inny dom. Zresztą oprócz nas i tej rudej Weasley, nikt nie jest czystej krwi na tym roczniku.
- Weasley się nie liczy. Jej rodzina nie zasługuje...
- Walter, masz coś do mojej rodziny? - obok nich niespodziewanie pojawiła się Ginny.
Al był pewien, że jeszcze przed chwilą szła obok brata na samym czele pochodu.
- Mówimy po prostu, że wasza krew, a nasza, nie jest sobie równa - powiedział Lucas.
- I dobrze - prychnęła. - Wolę być z biednej, ale ludzkiej rodziny niż z rodu głupich rasistów, którzy oceniają człowieka tylko na podstawie pochodzenia. Podobno uczycie się w tych swoich pałacach dobrego wychowania, savoir-vivre'u i innych nudnych rzeczy. Ale wszyscy zapominacie o szacunku - powiedziała groźnie.
- Mamy szanować szlamy? - w głosie Lucasa zabrzmiała nutka rozbawienia. - To żałosne.

Przez następny tydzień Al raczej unikał Gryfonów. Jednak towarzystwo Draco i jego dwóch goryli stawało się coraz bardziej męczące. Dwunastolatek, jeśli nie mówił o tym, jak bardzo nie znosi Harry'ego Pottera, Weasley i "tej durnej szlamy, Granger", przechwalał się tym, że jest w drużynie Slytherinu i w końcu będzie mógł pokazać Potterowi, gdzie jego miejsce. 
Danny'ego Alfred poznał wieczorem, kiedy jako jedni z nielicznych siedzieli w Pokoju Wspólnym. Nie wiedział, dlaczego właściwie zaczęli ze sobą rozmawiać. Najpierw o Hogwarcie, nauczycielach, potem o Quidditchu. Al szybko zapomniał, że chłopak ma prawie osiemnaście lat, dobrze im się gadało.
Danny, a właściwie Daniel Malborne, był jednym z niewielu Gryfonów, z którymi Alfred rozmawiał. Właściwie to jedynym spoza pierwszych klas.
- Słuchaj, jesteś w podobnej sytuacji do mnie - powiedział nagle. - Ja chciałem iść do Ravenclawu. Cała moja rodzina tam była. Przed pierwszym września cała masa geniuszy gardzących ślepą odwagą Gryfonów i naiwnością Puchonów, mówili mi, że będę idealnym Krukonem. I co? Nie siedziałem nawet minutę z Tiarą. Przydzieliła mnie tutaj. Też nie czułem się na początku najlepiej, ale serio nie ma co nad tym tak bardzo rozpaczać. Zastanów się, naprawdę chciałeś być Ślizgonem? Czy tylko tak myślałeś, będąc wciąż naciskany przez rodzinę?
Alfred spojrzał na chłopaka zdziwiony. Daniel uśmiechał się lekko, a w jego czarnych oczach błyszczały zaczepne iskierki.
Jedenastolatek na chwilę odwrócił wzrok. Czy chciał być w Slytherinie? Do tej pory był tego pewny, ale kiedy Danny o to zapytał, nie był już tak pewny. Pasował tam, ale po bliższym poznaniu Ślizgonów nie był już tak chętny do spędzania z nimi czasu. 
- Prawdę mówiąc, chyba nie za bardzo.
- No widzisz, mi odkrycie tego zajęło ponad miesiąc. Ale jak już teraz zaczniesz być milszy dla chłopaków z roku, będzie ci łatwiej, młody.

Rada Danny'ego okazała się być niegłupia. Matthias w ogóle się nie przejął wcześniejszą niechęcią Alfreda do jakichkolwiek kontaktów z nim i chętnie zaczął spędzać z nim czas. Lucas po jakimś czasie też przekonał się do mugolaka. Jedynie Colin był nieco oddalony, wolał biegać po szkole i robić zdjęcia wszystkiemu co popadnie i stalkować Harry'ego Pottera, co nie przysporzyło mu zbyt wielu przyjaciół. Jedynie Ginny Weasley chętnie z nim rozmawiała. Według wszystkich ta dwójka założyła fanclub Harry'ego Pottera David Thomas za to znalazł wspólny język z Camille Eliot i spędzał z nią większość czasu, co było powodem częstych żartów ze strony kolegów.

- Hej, Al! 
Matt dogonił Alfreda, kiedy ten wychodził z Sali Wejściowej na błonia, by załapać ostatnie ciepłe promienie słońca w tym roku.
- Um... cześć, coś się stało?
- Nie do końca. Po prostu znalazłem wczoraj genialne miejsce. Chcesz zobaczyć?
Chłopak promieniował takim entuzjazmem, że Al nie miał serca mu odmówić, szczególnie, że jakoś zainteresował go ten tajemniczy zakamarek Hogwartu.
- Właściwie, to jak tam trafiłeś? - zapytał, kiedy wspinali się po schodach na trzecie piętro. Wschodnie skrzydło zamku zazwyczaj było puste, szczególnie w weekend, kiedy ludzi spotykało się jedynie na portretach. Znajdowały się tam tylko dwie aktywne klasy od numerologii i mugoloznawstwa oraz cała masa opuszczonych, często zamkniętych na wszystkie spusty klas i składzików zapomnianych nawet przez Filcha.
- Poszedłem do sowiarni wysłać list do rodziców, ale Ismena, moja sowa, postanowiła polecieć na łowy, więc po prostu na nią poczekałem i przy okazji odrobiłem to zadanie domowe na eliksiry, no wiesz, to o zastosowaniu chemii w eliksirach i jakoś nie zauważyłem, że zrobiło się ciemno. Ismena już przyleciała, więc dałem jej list i poszedłem do nas, ale wtedy nakryła mnie pani Norris i musiałem zwiewać. I tak trafiłem tam.
Stanęli w końcu pod drzwiami na samym końcu opuszczonego korytarza. Nie różniły się one zupełnie od innych. Toporne, drewniane z metalowymi okuciami i wysłużoną klamką. 
- Nie wygląda to zbyt zachęcająco - zauważył Al.
- W środku jest o wiele fajnie - zapewnił Matt.
Otworzył drzwi. Zaskrzypiały tak głośno, że staruszek na najbliższym portrecie przeklął Matthiasa i uciekł z portretu, zasłaniając sobie uszy. Klasa ta musiała być naprawdę od dawna nie używana, skoro skrzaty nie zadbały o zawiasy.
Kiedy weszli do środka, Alfreda najpierw uderzył zapach kurzu i starości. Rozejrzał się. Nie była to klasa, jak początkowo się spodziewał, ale pokój o rozmiarach salonu Gryffindoru. Meble były pozakrywane białymi płachtami, a w misternie rzeźbionym kominku nie było nawet najmniejszego śladu węgla, jedynie szary kurz. Najbardziej wzrok przyciągały ściany pokryte zielono-granatowymi gobelinami wyszywanymi złotymi nićmi. Sceny na nich były przedstawione chronologicznie. Najpierw wyszyte były rozległe pola, las i jezioro, następnie etapy budowy zamku i na koniec finalny efekt. Najwcześniejsza Historia Hogwartu pokrywała ściany, ukazując swoje szczegóły.
- Ciekawe dlaczego porzucili to miejsce - powiedział cicho Al. - Sama możliwość zobaczenia tak cudownych scen cieszy... Na dodatek w "Historii Hogwartu" nawet słowem o nim nie wspomniano.
- Myślę, że to było wiele lat temu. Spójrz na tamten regał.
Dopiero, kiedy Matt o nim wspomniał, Alfred zauważył czteropoziomowy regał zapełniony książkami. Tylko on nie był zakryty białą płachtą. Podszedł do niego i ostrożnie zdjął jedną z nich, leżącą na ostatniej półce na innych książkach, jakby ktoś odłożył ją tam w pośpiechu. Wyglądała też na najmłodszą, tytuł był nadrukowany, a nie tak jak na innych, wyszywany na skórzanej okładce. Data na żółtej kartce mówiła wiele.
- Tysiąc osiemset siedemdziesiąty pierwszy. Chyba nie jest stąd.
- Raczej nie - powiedział Matt. - Ta jest z tysiąc czterysta trzydziestego siódmego.
Wyjął starą, ręcznie zapisaną książkę w czarnej okładce ze skóry.
- I powinna być w dziale ksiąg zakazanych - dodał słabo.
Alfred zerknął na autora. Własnoręczny podpis Gillesa de Rais nie wyblakł mimo tylu wieków. Alfred nie raz czytał o tym mężczyźnie w książkach od historii. Morderca, któremu przyjemność sprawiało zabijanie dzieci. Był czarodziejem, który nie poszedł do żadnej szkoły magii, ale pod koniec swojego krótkiego życia, kiedy odszedł z armii i zajął się okultyzmem, wymyślił wiele eliksirów, których głównym składnikiem była dziecięca krew. Według mugoli oddał się służbie demonowi, Alfred uważał, że sam był idealnym demonem.
- Myślisz, że profesor Dumbledore wie o tym pokoju? - zapytał Al.
- Dyrektor nigdy tutaj nie był.
Wrzasnęli jednocześnie, odwracając się na pięcie.
Na jednym z foteli siedział duch młodego mężczyzny. Przyglądał im się z nieskrywanym rozbawieniem.
- K-kim jesteś? - wyjąkał Al, przeklinając po cichu gryfońską odwagę, której mu zdecydowanie brakowało.
- William David, a to moje ulubione miejsce w całym zamku. Dawno nikt tutaj nie przychodził, więc miło mi, że wy odkryliście to miejsce. Przed wami był jedynie ten miły chłopiec ze Slytherinu... moglibyście uchylić okna? - zmienił nagle temat. - Za moich czasów było tutaj zawsze świeżo, teraz pewnie śmierdzi starością.
Matt szybko spełnił prośbę, chwilę męcząc się przy ruszeniu starej zasuwy. W końcu puściła ona z głośnym jękiem, a chłodne powietrze wpadło do pomieszczenia, poruszając nieruchome od lat płachty.
- Dlaczego to jest twoje miejsce? - zapytał Al, ducha.
William uśmiechnął się melancholijnie, najwyraźniej wspominając czasy swojego życia.
- Byłem nauczycielem medycyny, ale już nie pamiętam, na czym polegał mój zawód. To było dawno temu i od tamtego... wypadku, nikt nigdy nie podjął się tej pracy, wycofano mój przedmiot. Przeklęta posada - westchnął ciężko, po czym przeniknął przez podłogę, zostawiając sobie duszącą obecność martwego.

Po tej przygodzie jego więź z Mattem się umocniła i Alfred mógł kogoś nazwać przyjacielem po raz pierwszy w życiu. Z Draco to nie było to samo, on był rodziną, znali się od najmłodszych lat i musieli nauczyć się siebie znosić, chociaż nie było to takie proste, kiedy okazało się, że obaj są w równym stopniu rozpieszczani przez rodziców i przekonani o swojej wyjątkowości.
Gryfon czuł, że w jakiś sposób zdradza rodzinę. Szczególnie po liście od ojca. Pamiętaj kim jesteś, Alfredzie. Ale kim właściwie był? Po jedenastu latach życia doskonale wiedział, że jest członkiem rodu, ale nie jego spadkobiercą i w rzeczywistości niewiele znaczy, Dlatego nie rozumiał, czemu ojcu tak bardzo nie podoba się to, że przyjaźni się z chłopakiem z mugolskiej rodziny. Przecież Matt był taki sam, jak czystokrwiści. Tak szybko przypasował się do magicznego świata, że było to aż nieprawdopodobne, przecież rodzice Ala zawsze mu powtarzali, że mugole oraz, jak to oni mówili, szlamy, są ślepymi idiotami, którzy nie dorastają do pięt prawdziwej arystokracji. Matthias w Hogwarcie czuł się jak ryba w wodzie i nie trudno było to zauważy. W Gryffindorze było wielu mugolaków i nie różnili się niczym od dzieci z magicznych rodzin. Jedną z nich była Hermiona Granger, która egzaminu pod koniec pierwszej klasy zdała najlepiej z całego roku. Al powoli przestawał rozumieć, skąd wzięła się ta cała nienawiść i uprzedzenie.
Z gardła wyrwało mu się pełne rozdrażnienia westchnienie. Szybko rozejrzał się po ciemnym Skrzydle Szpitalnym, żeby zobaczyć, czy nikogo nie obudził, ale Matt i Sophie spokojnie leżeli w swoich łóżkach, pogrążeni w głębokim śnie.
- Al? Ty też nie możesz spać?
Poczuł, że ktoś siada obok niego na łóżku. Od razu podniósł się nieco, żeby zrobić więcej miejsca. Ucieszył się, że to akurat Amelia miała tej nocy problem z bezsennością. Tylko ona z całego zebranego tutaj towarzystwa była w stanie go zrozumieć.
- Po prostu zastanawiam się nad całą tą filozofią czystej krwi, chociaż to chyba nie jest najlepszy moment - uśmiechnął się, chociaż w otaczających ich ciemnościach Amy i tak nie była w stanie tego zobaczyć.
- Myślę, że samo myślenie o tym, jest już trudne. Oni tego nigdy nie zrozumieją - Alfred był pewny, że właśnie wskazała głową Matta i Sophie, spokojnie śpiących w łóżkach. - Ja też tego nie rozumiem - dodała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.


- Oto drużyna Ravenclawu! - Wrzask Krukonów i uczniów im kibicujących był ogłuszający. - Kapitan Roger Davies, ścigający! Za nim Stretton i Clara Pond, miejmy nadzieję, że zagra na sto procent mimo Diggory'ego! 
- Panie Jordan, takie komentarze niech pan zachowa dla siebie - w mikrofonie zabrzmiał oburzony głos profesor McGonagall, która nadzorowała komentatora.
Sophie zachichotała. Lee był komentatorem szkolnych meczów od czterech lat, czyli od kiedy przybył do szkoły i podobno za każdym razem profesor McGonagall musiała zwracać mu uwagę, ale jeszcze nigdy nie odebrała mu pozycji komentatora.
- Postaram się, pani profesor! Dalej pałkarze Inglebee i Samuels, obrońca Page i nowy nabytek Krukonów - Cho Chang! Z przeciwnej strony boiska wlatują Puchoni! Na czele ich nowy kapitan Cedric Diggory! Za nim Preece, Macavoy i Applebee. Pałkarze Rickett i O'Flaherty i obrońca Fleet! Gdyby nie on i Diggory, zeszłoroczne rozgrywki skończyłyby się dla Puchonów jeszcze gorzej, jak każdy pamięta, Krukoni na trzecim miejscu mieli dwieście punktów przewagi! Jeśli w tym roku będą grali tak fatalnie, może im się jeszcze pogorszyć,
Znacznie mniejsze grono kibiców Hufflepuffu zaczęło buczeć na słowa Jordana.
Tym czasem zawodnicy ustawili się w półokręgu na przeciwko profesor Hooch, która sędziowała mecz. Obok jej nóg stała otwarta, toporna skrzynka, w której leżały cztery piłki. Już po chwili kafle i złoty znicz poszybowały w górę.
- Znicz został wypuszczony! Kafel poszedł w górę i... ruszyli!
Gracze zmienili się nagle w czternaście smug, które jak najszybciej zajęły swoje pozycje.
- Stretton ma kafla! Kieruje się w stronę bramek Hufflepuffu i... oj, Rickett ma naprawdę celne oko! Piłkę przejmują Puchoni!
Macavoy ledwie uniknęła tłuczka, który po starciu z Clarą Pond postanowił zrzucić ją z miotły i podała kafla Preece'owi.
Ścigający poleciał w stronę bramek i oddał pierwszy rzut w tym meczu, ale Page zgrabnie obronił środkową pętlę i podał do Daviesa, który po kilku sekundach zdobył bramkę dla Ravenclawu, zgrabnie wymijając wszystkich zawodników.
- Świetna zmyłka Daviesa! Piłka w rękach Puchonów!
Po dziesięciu minutach gry i krzyku, Sophie miała już zdarte gardło i jedynie machała energicznie chorągiewką. wynik na tablicy wskazywał 50:10 dla domu Kruka.
Nagle Cedric Diggory wystartował w stronę trybun Ravenclawu z taką szybkością, że Sophie przestraszyła się, że ich staranuje i Krukoni zamiast świętując zwycięstwo lub wspominając porażkę w Pokoju Wspólnym, trafią do Skrzydła Szpitalnego z siniakami i złamaniami spowdowanymi stłuczką z miotłą.
Ale złoty znicz rzeczywiście unosił się obok trybun. Nawet Sophie go widziała. Cho Chang, która w tym czasie była z drugiej strony boiska, również zorientowała się, co się dzieje i poleciała jak najszybciej w stronę trybun, ale nie miała szans dogonić Diggory'ego.
Sophie nie wiedziała, jak to się stało, że Cedric nagle z krzykiem uderzył w trybuny Krukonów, taranując grupkę szóstoklasistów, którzy najgłośniej dopingowali drużynę Ravenclawu. Krzyki uczniów prawie zagłuszyły Jordana krzyczącego "To był zamach!". Sophie skupiała się na tym, by odskoczyć z toru jego lotu i zadbać o swoje zdrowie, przy okazji ciągnąc za sobą Amelię, która zamiast śledzić rozgrywkę, czytała "Czarownicę". Kiedy wszystko mniej więcej się uspokoiło, Sophie zrozumiała, że Samuels trafił Cedrika tłuczkiem.
Puchon przez chwilę leżał na deskach, jęcząc z bólu, ale jakoś zdołał się podnieść i chwycić swoją miotłę, która cudem nie została zniszczona przez impet uderzenia. Clara Pond unosiła się kilka metrów od niego upewniając się, że wszystko z nim w porządku.
- To była prawie nieczysta zagrywka! - wrzasnął Jordan. - Samuels to ukryta opcja ślizgońska! Tylko oni zachowaliby się, jak ostatnie, parszywe...
- PANIE JORDAN! JESZCZE RAZ SIĘ TAK PAN ODEZWIE, A DOŻYWOTNIO ODBIORĘ PANU FUNKCJĘ KOMENTATORA! - Wzburzony głos profesor McGonagall poniósł się po boisku.
- Dobre zagranie, Jordan się zbyt oburza - prychnęła Amy, która mimo jawnego niezainteresowania rozgrywką najwyraźniej ogarniała przebieg meczu. - Żadna zasada nie mówi, że tłuczek nie może walnąć szukającego, kiedy ten łapie znicza - oznajmiła tonem znawcy i wróciła do czytanieatygodnika.
Aktualnie mecz był zawieszony, bo Puchoni domagali się rzutu karnego, a Krukoni argumentowali przeciw, więc Sophie od niechcenia spojrzała się przez ramię Amy i przejrzała artykuł.
Wyróżniony grubą czcionką tytuł Moda na Hogwart nie zachęcał, gdyż Sophie, która dzięki swoim dwóm kuzynom była bardziej obeznana w markach samochodowych i sporcie niż modzie. Amelia westchnęła i odłożyła gazetkę.
- Nicole jest w tym strasznie zaczytana, a tutaj w sumie nie ma nic ciekawego - schowała Czarownicę do torby, akurat wtedy, kiedy profesor Hooch przyznała dwa rzuty karne - jeden dla Hufflepuffu za niesportowe zachowanie pałkarza Krukonów, a drugi dla Ravenclawu za wykłócanie się Puchonów.
W obu przypadkach piłka przeszła przez obręcz i gra została wznowiona. Wynik co chwila się zwiększał, a znicz jak na razie nie dał drugiej szansy szukającym i gdzieś wsiąkł.
Po pół godzinie zaczął kropić deszcz ze śniegiem, szybko przemaczając wszystkich i wszystko. Wynik wynosił sto sześćdziesiąt do dwudziestu dla Ravenclawu i w tej chwili jedynie znicz mógł uratować Puchonów przed druzgocącą porażką.
Kiedy Diggory ruszył się po długich minutach bezczynności, cały stadion zamarł i przypatrywał się, jak dwaj szukający, podobno para, pędzą na złamanie karku, wyciągając rękę, by pochwycić złotego znicza. Nad nimi nadal rozgrywał się mecz, gdyż najwyraźniej Krukoni nie zamierzali przypatrywać się decydującym sekundom. Cała uwaga była jednak skupiona na szukających.
- Lecą ramię w ramię, ale Diggory ma szybszą miotłę! Wyprzedził nieznacznie Chang i... tak! Ma znicza! Cedric Diggory złapał znicza, mecz wygrali... eee... Ale jak to? - spojrzenia wszystkich powędrowały na tablicę z wynikami, która bez dwóch zdań głosiła, że wynik meczu to sto osiemdziesiąt do stu siedemdziesięciu dla Ravenclawu.
Clara Pond, Roger Davies i Stretton uśmiechali się z satysfakcją. Najwyraźniej kiedy wszyscy byli zajęci zniczem, oni wbili jeszcze dwie bramki i sprawili, że wynik stał się zwycięski.
Kiedy do wszystkich doszło, co się stało, wybuchły brawa, a Krukoni krzyczeli z całych sił, by uczcić zwycięstwo. Sophie przytuliła Amelią i przez chwilę razem podskakiwały na trybunach.
Puchoni zaskakująco szybko zniknęli z boiska i smętnie podążyli do swojego pokoju wspólnego, zawiedzieni wynikiem.
Sophie i Amy zamiast do Pokoju Wspólnego, poszły do biblioteki. Pierwszoroczni nie uczestniczyli w imprezach.
- Składniki zamienne w eliksirze spokoju to nie tak nudny temat - pocieszyła Amelia.

~*~

Pisałam ten rozdział kilka dni, a on ośmielił się w połowie usunąć, kiedy ja byłam w jego połowie --.-- Ale skończyłam. Nie wierzę też, że dopisałam ten jeden wielki fragment kursywą... Ponad trzy i pół tysiąca słów razem. Jestem z siebie dumna ^^