sobota, 24 grudnia 2016

16 - Dziennik



Koniec semestru przywitał ich gradem, wiatrem i deszczu, który zimnymi strugami uderzał prosto w uczniów, którzy starali się pokonać dłużącą się drogę z zamku do cieplarni jak najszybciej było to możliwe, przy czym błotnista kałuża, którą nauczyciele z uporem nazywali błoniami zdecydowanie nie nadawała się do szybkiego chodzenia. A właściwie nie nadawała się do niczego, bo czasami sprawiała wrażenie, jakby jezioro się rozszerzyło na cały zielony teren Hogwartu. Po tygodniu zmagań z ciężkim żywiołem, jakim była grudniowa, późnojesienna pogoda, grono pedagogiczne zdecydowało się na przeniesienie lekcji na zewnątrz do zamku.
Dlatego, kiedy Sophie ostatniego dnia wyjrzała przez okno, bardziej z przyzwyczajenia niż ciekawości, była pewna, że zaraz zemdleje albo dostanie zawału. Zniknęła szarozielona breja. Wszystko było idealnie białe. Jezioro skuła cienka warstwa lodu, a świat nagle z idealnej wizualizacji najgłębszej czeluści piekła zmienił się w magiczną, bajkową krainę. Nic więc dziwnego, że po chwili oszołomienia, Sophie pisnęła z zachwytu i z zapomnianym już entuzjazmem rozpoczęła ostatni dzień nauki przed wyjazdem na święta Bożego Narodzenia do domu. Już nie mogła się tego doczekać. Pokochała Hogwart, który bardzo szybko stał się dla niej drugim domem, ale jej rodzinny domek w Kinross zawsze zajmował szczególne miejsce w jej sercu. Ze swoim niewielkim ogródkiem na tyłach domu, huśtawką zawieszoną na gałęzi drzewa oraz dwiema czereśniami, które w lecie stanowiły centrum całego znanego Sophie świata. No i stęskniła się za rodzicami. Dlatego, mimo wszystko, chciała jak najprędzej wrócić do domu i podzielić się z całą magiczną rodziną wszystkim, czego nie opisała w listach.

Sophie jak zwykle zajęła swoje miejsce w drugim rzędzie na przeciwko biurka profesor McGonagall i wyjęła podręcznik oraz wypracowanie, które zdecydowanie było najlepszym w jej dotychczasowej karierze szkolnej. Nie dość, że napisanie go zajęło jej niecałe pół godziny, to na dodatek przekroczyła trzykrotnie wymaganą przez opiekunkę Gryffindoru długość.
- Dzień dobry, uczniowie. Dzisiaj, jako że to wasz ostatni dzień nauki w tym semestrze, nie nauczymy się niczego nowego - Krukoni jęknęli zgodnie. - Tylko napiszecie krótki test.
Sophie, która z transmutacją radziła sobie najlepiej w klasie i kochała ten przedmiot całym sercem, uśmiechnęła się radośnie, na co Amelia prychnęła, co według Sophie było absolutnie niepotrzebne.
- Coś ci wypadło z torby - powiedziała cicho, wskazując na czarną książeczkę leżącą na podłodze.
Sophie podniosła ją i przekartkowała.
- To nie moja. No i jest całkiem pusta - stwierdziła.
- Przed nami lekcję mieli Gryfoni i Ślizgoni z naszego rocznika, więc pewnie to któregoś z nich.
- Zostawię u profesor McGonagall po lekcjach - powiedziała bardziej do siebie niż do przyjaciółki.
Kiedy na ławce pojawił się test, Sophie od razu zaczęła go rozwiązywać. Nie był trudny, raczej średni i trzeba było znać materiał, żeby go zrobić, ale na pewno nie krotki, jak to McGonagall zapowiedziała na początku lekcji. Rozwiązanie czterdziestu pytań z czego połowy otwartych, zajęło jej prawie całe dwie godziny lekcyjne.
Z klasy wyszła naprawdę wykończona, a tajemnicza czarna książeczka, spoczywająca na dnie jej torby, całkowicie wyleciała jej z głowy.

W dormitorium spakowała wszystkie swoje rzeczy, żeby nie musieć tego robić następnego dnia i zabrała się za pisanie krótkiego listu do rodziców, w którym przypomniała im, że sama się nie odbierze z peronu i mają pamiętać, by przyjść punktualnie. Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, jak kiedyś tata spóźnił się pół godziny, gdy miał odebrać Sophie po wyciecze szkolnej, bo mama była w Glasgow na Europejskiej Konferencji Uzdrowicieli. Ale nie było nawet tak źle, bo zabrał potem Sophie na duże lody.
Wracając z sowiarni postanowiła zajrzeć do biblioteki, która oczywiście była jak najbardziej po drodze. Tak jak pokój Ravenclawu znajdowała się na piątym piętrze, a to, że w innym skrzydle było maleńkim szczegółem. Zresztą potrzebowała książki do projektu na zielarstwo, więc Sophie miała jakieś wytłumaczenie tej wizyty.
Przechadzając się miedzy wysokimi, długimi regałami, zdała sobie sprawę z tego, ze nawet nie zapytała Amelii o czym ten projekt ma właściwie być, bo ta nie raczyła tego powiedzieć po tym, jak wylosowała karteczkę z tematem.
Sięgnęła po książkę, która swoim jaskrawożółtym kolorem raziła w oczy i skutecznie zwracała na siebie uwagę. Niesamowite Potwory Zapomniane Przez Czarodziejów - głosił tytuł. Przejrzała ją z ciekawością, przypominając sobie o dziwnym spotkaniu z Jęczącą Martą, kiedy ta opowiedziała im o stworzeniu o ogromnych żółtych oczach. A skoro Sophie miała już taka książkę, grzechem byłoby jej nie przeczytać.
Przez pierwsze kilka rozdziałów przebrnęła wyjątkowo szybko, mityczne stwory były wyjątkowo ciekawie opisane. Dopiero w rozdziale Wymarłe znalazła to, czego szukała.

Bazyliszek

Jest to mityczny potwór przypominający ogromnego węża. Wykluwa się z jaj złożonych przez siedmioletnie koguty. Potrafi bez trudu zmieniać swoje rozmiary. Nazywany jest królem węży, a jego sława sięga nawet świata mugoli, którzy bardzo rozbudowali jego postać.
Jest śmiertelnym wrogiem pająków. Bazyliszek obawia się jedynie kogutów, gdyż ich pianie jest jedynym czynnikiem zdolnym doprowadzić go do śmierci. Jego spojrzenie jest śmiertelne dla każdego kto ujrzy jego żółte, gadzie oczy.

Sophie od razu sięgnęła do torby, ale jej palce natrafiły jedynie na czarny dziennik. Przed wyjściem z dormitorium wypakowała z niego wszystkie niepotrzebne pergaminy i podręczniki. 
- Potem użyję zaklęcia czyszczącego - szepnęła do siebie.
Otworzyła dziennik i zrobiła krótką notatkę o bazyliszku. Już miała odnieść Niesamowite Potwory, ale notatka przykuła jej uwagę. Zaczęła blaknąć, a potem po prostu zniknęła. Na jej miejscu po chwili zaczęły pojawiać się litery, jakby ktoś ukryty pod peleryną niewidką tam pisał. Machnęła ręką przez puste miejsce na krześle dla upewnienia, ale w nikogo nie trafiła.

Skąd wiesz o Bazyliszku?

Sophie kierowana odruchem zatrzasnęła dziennik i wrzuciła go do torby. Nie znała jeszcze najlepiej magii, ale wiedziała, że tak zaawansowaną jej dziedziną zdecydowanie nie powinno się zajmować w  publicznym miejscu, jakim jest biblioteka.
W dormitorium Sophie udawała, że jest zmęczona, więc szybko się położyła, dokładnie zasłaniając swoje łóżko kotarami, po czym wyjęła czarny dziennik. Dopiero teraz zauważyła niewielkie złote litery na dole okładki. Tom Marvolo Riddle.
Była pewna, że nikogo takiego nie było w pierwszych klasach, a dziennik nie mógł leżeć w klasie od transmutacji od wczoraj, bo skrzaty zawsze dokładnie sprzątały sale wieczorem i rano.
Otworzyła dziennik na pierwszej stronie i przez chwilę przyglądała się kartkom, ssąc końcówkę pióra.

Witaj, Tom. - napisała w końcu. - O Bazyliszku wiem z książki, co zapewne podejrzewasz, bo nauczyciele przeważnie nie rozmawiają na lekcjach o mitycznych stworzeniach.

Czemu szukałaś informacji o Bazyliszku?

Sophie odpisała mu od razu.

Spotkałam Jęczącą Martę, która opowiadała o swojej śmierci. Wspomniała o wielkich, żółtych oczach i Komnacie Tajemnic, która została ponowne otwarta w Noc Duchów. Jestem Krukonką, więc połączyłam to co usłyszałam i przeczytałam w jedną całość i teraz jestem pewna, że jeśli ta cała sytuacja z Komnatą jest prawdziwa, straszliwą grozą, o której wspomniał profesor Flitwick jest własnie Bazyliszek.

Jak przystało na Krukonkę inteligencji ci nie brak. Ale nie przedstawiliśmy się sobie. Jestem Tom Marvolo Riddle, czego już zdążyłaś się dowiedzieć. Ślizgon, klasa szósta.

Rozmowa z Tomem zaczęła ją ciekawić, chociaż nie wiedziała właściwie dlaczego. Dziennik był przyciągający i zdawał się być niebezpieczne, ale również i przyjazny. Jakby Tom, który w jakiś sposób zaszczepił w nim kawałek siebie, miał dwie sprzeczne ze sobą natury. I chyba to tak bardzo przyciągało.

Sophie Alice O'Connor, Ravenclaw. To mój pierwszy rok. Wybacz, że się pytam, ale ty chyba nie jesteś aktualnym uczniem Hogwartu, prawda?

O'Connor? Jak William O'Connor? Był rok wyżej, kiedy chodziłem do Hogwartu pięćdziesiąt lat temu.

Zatkało ją, ale tylko na chwilę. Ten chłopak musiał być geniuszem, skoro jako szesnastolatek stworzył ten dziennik działający tak długo. Wzmianka o wujku wywołała u niej uśmiech - nieczęsto go widywała, a był naprawdę fascynującym człowiekiem.

To mój wujek. Ale widziałam go ostatnio dwa lata temu, bo mieszka na Syberii i bada środowisko naturalne Białych Smoków Syberyjskich. 
Swoją drogą, musiałeś się wyjątkowo natrudzić robiąc ten dziennik. To niesamowita magia, ale nigdy o takiej nie słyszałam. Zaklęcia nałożone na obrazy wydają się być podobne, ale to jedynie iluzja i narzucone zachowania, a z tobą można rozmawiać jak z żywym człowiekiem.

To prawda. Zaklęcia założone na ten dziennik są... bardzo specyficzne i jesteś nieco zbyt młoda by je zrozumieć. Wystarczy ci wiedzieć, że jestem wspomnieniem. 
Twój dziadek jest bardzo specyficznym człowiekiem. Często rozmawialiśmy, ale brakowało mu jakiejkolwiek ideologi, zawsze zainteresowany był smokami i swoją dziewczyną - Maye. 

Ideologia nigdy nie była popularna w jej rodzinie. Rodzice i dziadkowie nie wspierali żadnej ze stron i uważali, że każda ma swoje ciemne sprawki, w które oni nie chcą się mieszać.

Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie je opanować. W praktyce z zaklęciami jakoś sobie radzę, ale teoria jest dla mnie jak czarna magia...

Czemu uważasz, że czarna magia jest trudna? Spotkałaś się z nią kiedykolwiek?

W sumie, to nie, ale wszyscy tak mówią. Zresztą wszystkie książki o czarnej magii są w Dziale Ksiąg Zakazanych.

Wiesz, nie można się porównywać do wszystkich. Jeśli będziesz sobą i podkreślała swoją wyjątkowość, wybijesz się z szarej masy.

Masz rację, oczywiście, ale nie czuję się lepsza od innych. Znaczy jestem najlepsza w klasie z transmutacji  -zawahała się na chwilę. Czuła respekt do tego nastolatka, mimo że był tylko wspomnieniem. Ale nie wydawał się być już tak niebezpieczny, jak na początku. Raczej fascynujący. A dokładniej, jego wiedza była fascynująca. - A ty miałeś jakąś swoją słabą stronę? 

Nie.

Nawet się nie dziwię.

Ale nauczyciel od transmutacji za mną nie przepadał. We wszystkich moich słowach widział ukryte złe zamiary.

Chyba nie miał racji, prawda?

To był paranoik, który nie potrafił zrozumieć moich motywów. Wróżył mi zły koniec.

I co? Co się teraz z tobą dzieje? Jesteś jakimś sześćdziesięciosześcioletnim staruszkiem, który zapomniał, że kiedykolwiek zrobił zaczarowany dziennik?

Aktualnie jestem nieco mniej żywy niż chciałbym być, ale o dzienniku nigdy nie zapomnę. Są w nim wspomnienia mojego szesnastoletniego ja. I kilka najważniejszych wydarzeń z czasów późniejszych. Niestety, nie wiem, co dokładnie robiłem po ukończeniu Hogwartu.

Mniej żywy? Może spróbuj tego, co Sam Wiesz Kto w zeszłym roku.

Uśmiechnęła się. Tom zapewne nawet nie wiedział, co takiego robił największy czarnoksiężnik XX wieku, skoro od pięćdziesięciu lat jest zamknięty w dzienniku.

Lord Voldemort popełnia błędy, których ja bym nie popełnił. Stracił szerokie spojrzenie na świat i trzyma władzę jedynie strachem, nie wiedzą, jak powinien - z tych słów bił silny gniew. - Zbyt zatracił się w czarnej magii. Gdybym ja został Czarnym Panem, patrzyłbym na błędy Voldemorta i ich nie popełniał.

Nie straciłbyś nosa? 

Zachowałbym go. Wiesz, bycie przystojnym też wiele potrafi zdziałać. Szczególnie u kobiet.

I niektórych mężczyzn.

Dopiero po napisaniu tego, zorientowała się, że pięćdziesiąt lat temu homoseksualizm nie był raczej popularny i nie powinna z tego żartować. Szczególnie, że nawet teraz w Anglii było to nieco problematyczne zagadnienie.

To prawda - miała wrażenie, że się uśmiechnął, chociaż ciężko było to stwierdzić po zwykłym tekście. - Ale twoja reakcja jest dość dziwna. Mówię o zostaniu Lordem Voldemortem, a ty  myślisz o nosie.

Roześmiała się cicho, żeby nie zaalarmować współlokatorek.

Rzeczywiście. Ale nawet nie wiem ile Sam Wiesz Kto ma lat, ani kim był.

Ja mógłbym nim być.

Zdziwiła się, ale wiedziała, że miał rację. Voldemort zaczął działalność po erze Grindelwalda, a skoro Tom był w szóstej klasie pięćdziesiąt lat temu, skończył Hogwart w 1944 roku. No i był Ślizgonem, więc rzeczywiście mógłby być najstraszliwszym czarnoksiężnikiem tego wieku.

Teoretycznie tak. Ale w książkach czytałam, że był on okrutny i nieobliczalny. Ty zdajesz się kontrolować wszystkie swoje czyny. Nie wierzę, by cokolwiek mogło tak zmienić człowieka.

Może masz rację Sophie. Ale teraz idź już spać. Porozmawiamy później.

I zasnęła. Nie odłożyła nawet dziennika pod poduszkę. Zupełnie jakby Tom rzucił na nią zaklęcie usypiające. A śnił jej się blady, czarnowłosy chłopak w szatach Slytherinu. Uśmiechał się z wyższością, a na jego piersi połyskiwała odznaka prefekta. Był naprawę przystojny i Sophie zrobiła się pewna, że Tom, bo nim najpewniej był ten chłopak, nie mógł zostać Voldemortem. Nawet mimo tej aury władzy i powagi, która go otaczała, wydawał się być normalnym chłopakiem. Ale jakaś część jej świadomości podpowiadała jej, że Tom nie jest dobry i nie można mu ufać. Więc posłuchała się swojego zdrowego rozsądku. Przez ostatnie jedenaście lat bardzo rzadko ją zawodził. I tym razem musiał mieć rację. 
Sophie była Krukonką, Riddle był jej potrzebny do zdobywania wiedzy, nie zamierzała traktować go jak żywy pamiętnik, miała rodziców i przyjaciół, którzy zawsze chętni byli ją wysłuchać, a opinia cynicznego szesnastolatka była ostatnim, na czym Sophie mogłaby polegać.

~*~

Przynajmniej ten rozdział już skończony dawno i nie muszę się zabijać byle tylko go skończyć przed terminem :D
Jako, że jutro pierwszy dzień świąt, znając życie będę zajęta przez cały dzień, więc rozdział leci do was nieco wcześniej ^^
Z okazji świąt życzę wam wszystkim szczęścia, zdrowia, smacznej Wigilii i bogatych prezentów oraz, co najważniejsze, weny! I niech Moc będzie z Wami!



niedziela, 18 grudnia 2016

15 - Klub Pojedynków


Kiedy Sophie i Amelia grudniowego poranka zeszły do Pokoju Wspólnego, rzucił im się w oczy tłum zgromadzony przed tablicą ogłoszeń, na której zazwyczaj pojawiały się nieistotne ogłoszenia o kółkach naukowych i meczach Quidditcha. Dzisiaj jednak na samym środku wisiał spory pergamin z idealnie widocznym, ogromnym napisem " Gilderoy Lockhart prezentuje Klub Pojedynków. Z niezrozumiałych powodów nazwiska profesora obrony przed czarną magią było największe i najbardziej wyróżnione, jakby główną atrakcją miał być on, a nie, zapowiadające się ekscytująco, zajęcia.
- Mogą przychodzić pierwszoklasiści? - zapytał Mike, który nagle pojawił się obok nich.
- Piszą, że dla wszystkich uczniów - odparła Amy. - Idziemy?
- No pewnie! - powiedziała Sophie, nie ukrywając podekscytowania. - Jeszcze nigdy nie widziałam żadnych tego typu zaklęć. No wiesz, atakujących.
- Ja też nie. Alenie sądzę, żebyśmy mieli zobaczyć fajny pojedynek, tylko zwykłe podstawy, jak kłanianie się i podstawowe zaklęcie, jak petryfikus totalus.
- Kłaniać się? - zainteresowała się Sophie.
Nigdy nie interesowała się szczególnie magią bojową, ani pojedynkami, a na lekcjach obrony profesor Lockhart też nie poruszał tego tematu opowiadając o wszystkim, czego dokonał.
- W oficjalnym pojedynku czarodzieje kłaniają się sobie, chociaż oczywiście w zwyczajnych potyczkach na polu bitwy coś takiego nie istnieje, ale tego się pewnie domyślasz. To po prostu honorowe zachowanie. Chociaż znając lekcje profesora Lockharta, bałbym się, czy nie będzie to wykład o tym, jak bardzo jest wspaniały - prychnął.
- Nie będzie - stwierdziła Amy.
- Skąd wiesz?
- Na dole pisze, że będzie mu asystował profesor Snape.
Rzeczywiście w dolnym rogu, niewielką czcionką napisane było nazwisko profesora od eliksirów. Sophie podejrzewała, że dziewięćdziesiąt procent uczniów przeżyje spore zaskoczenie widząc profesora Snape'a w Klubie Pojedynków.

Podczas zajęć Sophie nie potrafiła myśleć o niczym innym, niż o wieczornym Klubie Pojedynków. Jej podekscytowanie powiększył profesor Lockhart, który przez całą godzinę lekcji opowiadał im o tym, jak wspaniały jest to pomysł i dzięki niemu już każdy uczeń będzie w stanie obronić się przed atakiem w szkole. Zapewniał też, że doskonale wie, jak wyleczyć Colina i panią Norris, chociaż w to akurat Sophie nie wierzyła. Gdyby to wiedział, Colin nie traciłby swojego pierwszego roku w szpitalu, tylko chodził z nimi na lekcje.
Kiedy weszła do Wielkiej Sali, wydawało jej się, że jest w obcym pomieszczeniu. Stoły zostały odsunięte pod ściany przez co sala wydawała się jeszcze bardziej ogromna niż zazwyczaj. Na samym środku postawione zostało podwyższenie, jakby podłużna scena, na której stał profesor Lockhart. Krukonkom udało dopchać się pod samą scenę, więc miały idealny widok na to, co będzie się tam rozgrywać. Kilka chwil później obok nich stanęli Matt i Alfred, który widoczni musieli przejść prawdziwy bój, żeby przejść przez cały ten tłum. Byli chyba jeszcze bardziej podekscytowani od Sophie, co wyraźnie świadczyło o legendarnym wręcz zapale, który rwał Gryfonów do walki.
- Witajcie uczniowie!
Profesor ubrany był w rzucającą się w oczy szatę koloru dojrzałych śliwek z ogrodu babci Sophie. Na scenę również wkroczył profesor Snape, jak zwykle w niezwykle twarzowej czerni.
- Zbliżcie się, zbliżcie! - Zachęcająco poruszył rękami, a tłum naparł na Sophie, zmuszając ją, by się przesunęła jeszcze bardziej. Ostatecznie została całkowicie przygnieciona do podwyższenia, podobnie jak cały pierwszy rząd. - No, nie bójcie się! Mam przyjemność przedstawić wam profesora Snape'a, który zgodził się być moim asystentem podczas dzisiejszego pokazu. Obiecuję, że nie poharatam go zbyt mocno - roześmiał się z własnego, według Sophie dość słabego, żartu.
O dziwo większość starszych dziewczyn doceniło jego starania, więc chichoty trwały dłuższą chwilę.
- Po półroczu z tym człowiekiem na prawdę nie rozumiem, co w nim takiego wspaniałego - prychnęła Amy.
- Ja to powtarzałem już od pierwszej lekcji z nim, tylko się przechwala, a do tej pory nie nauczył mnie niczego oprócz własnej biografii - powiedział stojący obok nich siódmoklasista z Gryffindoru.
- Myślę, że na Owutemach nie będzie żadnego pytania dotyczącego jego książek, Danny. Współczuję - powiedział Al.
- Jasne, że nie będzie. Facet myśli, że świat kręci się tylko wokół niego. Profesor Quirrel był o niebo lepszy...
- Wszyscy mnie słyszą? Na pewno mnie widzicie? Tak? Więc zaczynajmy! Drogi dyrektor Dumbledore zgodził się, żebym nauczył was podczas tych kilku spotkań, jak wyjść z opresji. A kto miałby was tego nauczyć, jak nie ja, przecież tyle razy z nich wychodziłem! Szczegóły zawarte są w moich książkach, co już zapewne doskonale wiecie, przecież z takim zapałem je pochłaniacie.
Danny prychnął i wymownie przewrócił oczami, szepcząc co zrobiłby najchętniej z książkami profesora.
- Przedstawiam wam profesora Snape'a, który zgodził się zostać moim asystentem. Obiecuję, ze wyjdzie z tego cało. 
Roześmiał się pobłażliwe, ale Sophie nie podzieliła jego rozbawienia. Snape wyglądał jakby chciał kogoś zamordować, a najlepszym celem był właśnie śliwkowy, pewny siebie Lockhart.
Profesorowie stanęli naprzeciwko siebie i się ukłonili. Chociaż nieznacznego skinięcia głową profesora Snape'a nie można było nazwać ukłonem, szczególnie w porównaniu z tym Lockharta.
- Jeżeli Snape go rozwali, nie będę miał nic przeciwko - syknął Danny. - Lockhart pewnie nie zdąży nawet wypowiedzieć zaklęcia.
- Przecież nie może być tak słaby - obroniła nauczyciela Sophie. - Dyrektor przecież nie zatrudniałby niekompetentnego człowieka, na takie stanowisko. 
- Gdyby nie klątwa, nie musiałby.
- Jaka klątwa? - zdziwił się Matt.
Nikt mu jednak nie odpowiedział, gdyż Lockhart i Snape w jednej chwili wyciągnęli różdżki.
- Expelliarmus! - Snape rzucił zaklęcie, zanim drugi profesor zdołał otworzyć choćby usta.
Nauczyciel został odrzucony siłą zaklęcia i mocno uderzył w ścianę. Jego różdżka wyleciała w powietrze i spadła w tłum uczniów z Gryffindoru.
- Na Merlina, on nie żyje? - pisnęła jedna z drugoklasistek.
- Dobrze by było - odparł Danny.
Sophie nerwowo wpatrywała się w rozłożonego na podłodze profesora. Mimo wszystko nie chciała, żeby coś mu się stało. Na szczęście po chwili profesor podniósł się i znów wkroczył na podwyższenie.
- Tak więc, profesor Snape pokazał wam zaklęcie rozbrajające. Jak widać, straciłem różdżkę. O, dziękuję panno Brown. Oczywiście, jeśli mogę, ruch ten był bardzo łatwy do przewidzenia, Severusie i łatwo było go zablokować, ale w celu naukowym musiałem dać się trafić.
Snape nie wyglądał na zadowolonego tymi słowami i zdecydowanie chętnie pokazałby profesorowi prawdziwy pojedynek, ale Lockhart najwyraźniej też to zauważył i zdecydował się zakończyć demonstrację.
- No to może teraz uczniowie pokażą na co ich stać. Severusie, mógłbyś mi pomóc? Może Potter i... - rozejrzał się po sali uważnie. To, że wybrał Harry'ego było oczywiste. - I Weasley.
- Za przeproszeniem - przerwał Snape. - Ale różdżka pana Weasleya nie nadaje się nawet do rzucania najprostszych zaklęć. Obawiam się, że po takim pojedynku z Pottera mogłoby nic nie zostać. Proponuję kogoś innego. Na przykład... Malfoy. Weasley niech będzie partnerem Finngana, najwyżej sobie oczy wydłubią. Granger niech walczy z panną Bulstrode. Reszta niech dobierze się w dwójki, bez mieszania roczników. 
Sophie poczuła, jak Amy łapie ją za rękę. Po chwili zrobiło się o wiele luźniej, bo wszyscy rozeszli się po całej sali, by mieć miejsce do ćwiczeń. Harry i Malfoy zostali wciągnięci przez Lockharta na podwyższenie. Sophie i Amy postanowiły popatrzeć na pojedynek, żeby poznać jakieś ciekawe zaklęcia. Podobnie postąpiło większość pierwszaków. Reszta zaczęła walczyć między sobą.
-Przygotujcie różdżki! Na trzy macie się rozbroić. Nie chcemy tu żadnych wypadków. Raz.. dwa... trzy!
Chłopcy oczywiście nie posłuchali się nauczyciela i od razu zaczęli rzucać w siebie różnymi urokami. Harry zgiął się w pół, kiedy Draco zaatakował nieczysto, ale już po chwili Malfoy dostał w brzuch zaklęciem Zniewalającej Łaskotki. 
- Tylko rozbroić! - krzyknął znowu Lockhart.
Harry o dziwo zdjął zaklęcie, najwyraźniej choćby posłuchać nauczyciela. Sophie na jego miejscu po prostu rozbroiłaby Malfoya. Oczywiście Ślizgon wykorzystał błąd Harry'ego i od razu zaatakował go Tarantagellą.
- Dość, dość! Wystarczy!
Profesor Snape zablokował na szczęście wszystkie zaklęcia. Część uczniów wyglądała tragicznie, Hermiona i Milcenta zupełnie zapomniały o różdżkach i walczyły po mugolsku. Harry szybko odciągnął Ślizgonkę od przyjaciółki, co raczej nie było łatwe, bo dziewczyna była od niego o wiele większa.
Profesor Lockhart postanowił, że nauczy ich zaklęcia chroniącego przed zaklęciami i znowu jako przykład zostali wzięci Malfoy i Potter. Ślizgon był instruowany przez profesora Snape'a, a Lockhart pokazywał Harry'emu jakieś dziwaczne ruchy, których zapamiętanie graniczyło z cudem, a z tego, co czytała Sophie, zaklęcia tarczy na pewno tak nie wyglądało. W ten sposób można było najwyżej wybić przeciwnikowi oko. Kiedy po całej sekwencji ruchów różdżka wyleciała profesorowi z reki, nawet na zwykle zastygłej w grymasie twarzy Snape'a pojawił się drwiący uśmiech.
- Zazwyczaj jestem za moim domem, ale Potter może najwyżej rzucić różdżką w Malfoya - skomentował Danny.
Ślizgonka, z którą ćwiczył roześmiała się.
- Akurat Draco nie jest najlepszy w zaklęciach - powiedziała.
- Na trzy! Raz... dwa... trzy!
- Serpensortia!
Sophie pisnęła i cofnęła się kilka kroków, kiedy z różdżki Malfoya wyleciało coś, co uformowało się w ogromnego, czarnego węża, który ruszył prosto na Harry'ego.
Przy scenie o dziwo zostali Danny i jego koleżanka oraz kilku uczniów, którzy najwyraźniej nie widzieli nic strasznego w większym od nich gadzie.
- Odsuń się Potter! - rozkazał Snape i wkroczył pomiędzy Malfoya, a węża.
Następnie wydarzenia potoczyły się strasznie szybko. Profesor Lockhart postanowił obronić uczniów przed wężem, ale coś mu nie wyszło. Huknęło, a gad wyleciał kilka metrów w górę i opadł na podwyższenie jeszcze bardziej wściekły niż wcześniej. Syknął gniewnie i skierował się w stronę jednego z Puchonów przy scenie ukazując ostre, jadowe kły. Chłoapk stał sparaliżowany, nie mogąc nawet krzyknąć ze strachu.
Wtedy rozległ się syk, od którego ciarki przechodziły po plecach, jednak to nie wąż syczał, tylko Harry Potter. Sophie wciągnęła głośno powietrze, zdając sobie sprawę z tego, co to znaczy. Amelia zasłoniła usta ręką.
- Wężomowa - szepnęła.
Wąż opadł na podłogę, zupełnie tracąc zainteresowanie Puchonem. Cała wściekłość wydawała się z niego ulecieć.
- Myślisz, że to śmieszne Potter? - warknął chłopak.
Harry wyglądał, jakby nie rozumiał, co się dzieje. Zupełnie jakby nie wiedział, co oznacza taka umiejętność.
Ron i Hermiona szybko wyprowadzili go z sali, a Snape przyglądał im się przez chwilę nieprzeniknionym wzrokiem.
- Wracajcie do ćwiczeń - syknął i machnął różdżką.
Wąż zniknął w kłębach czarnego dymu.

Po skończonych zajęciach emocje po niespodziewanym wyniku pojedynku Harry'ego i Malfoya nieco ostygły, ale i tak wychodząc z Wielkiej Sali wszyscy rozmawiali tylko o tym.
- Jak to możliwe, że on to potrafi? - powiedział Al.
- Może jest, no wiesz... - szepnęła Sophie.
- Nie jest - zaprzeczyła Amelia twardo.
- Ale o co wam w ogóle chodzi? - zapytał Matt, już nieco zirytowany. - Co z tego, że potrafi rozmawiać z wężami? Co jest w tym takiego dziwnego?
Sophie spuściła wzrok. Matt przecież był z mugolskiej rodziny, nie miał przecież pojęcia o tak głębokiej kulturze czarodziejów.
- To ty nie wiesz? - zdziwił się Al. - Matt, to nie jest dobra umiejętność... ona jest przeklęta.
- Nie wierzę... - jęknął. - Najpierw klątwa nauczycieli obrony, której oczywiście nikt mi nie chce wytłumaczyć, a teraz jeszcze przeklęte umiejętności. Ile tego jeszcze jest?
- Salazar Slytherin posługiwał się mową węży. Dlatego Slytherin ma w godle węża. To typowo czarnoksięska cecha - wyjaśniła Amelia. - Ale Potter nie może być potomkiem Slytherina. Tylko główna linia dziedziczy.
- Amy ma rację - poparł ją Alfred. - Jego linia wymarła. Jeśli dobrze pamiętam, to jego drzewo kończą Gauntowie.
- Serio znasz drzewo genealogiczne Slytherina - nie dowierzał Matt.
- Każde ważne - odparł poważnie.
- Ja tak samo. To normalne w niektórych rodzinach.
Matt wyglądał, jakby własnie dostał w twarz. Sophie też jeszcze pół roku temu wydawało się nierealne takie wychowanie, ale przyjaźń z Amy wiele rzeczy jej wyjaśniła.
- Pytałeś o klątwę - zmieniła temat Soph. - Żaden nauczyciel nauczający obrony przed czarną magią nie uczył dłużej niż rok. Czasem zdarzały im się straszne wypadki, inni odchodzili, kilka razy zdarzały się przypadki szaleństwa. Dlatego jest tak mało chętnych i dyrektor Dumbledore jest zmuszony przyjmować właściwie każdego. Podobno profesor Sanpe strasznie chce nauczać tego przedmiotu, ale z jakiegoś powodu dyrektor się nie zgadza...
- Kiedy dostałem list chyba zapomnieli mi o tym powiedzieć - powiedział. - Tak samo, jak o starożytnym potworze, Komnacie Tajemnic i Wielkiej Kałamarnicy w jeziorze.
- Lepiej to odkryć samemu. Przynajmniej ciekawiej tu niż w podstawówce.
- Gdzie? - zapytali jednocześnie Amy i Al.
Sophie i Matthias wybuchnęli śmiechem, który szybko musieli stłumić po usłyszeniu kilku epitetów pod swoim adresem ze strony portretów.
- Jeszcze wiele musicie się nauczyć - powiedział Matt głosem profesor McGonagall, co wywołało śmiech u całej czwórki.

Następnego dnia cała szkoła wręcz huczała od plotek, jakoby Harry Potter był dziedzicem Slytherina. Amelia za każdym razem, kiedy o tym słyszała denerwowała się, czego Sophie nie do końca rozumiała. Fakt, Amy była czystej krwi i czasem zachowywała się dziwnie, ale przecież to nie był powód do nerwów. Szczególnie, że Harry mógł być spokrewniony w którejś linii z Salazarem Slytherinem. Wszyscy czarodzieje czystej krwi w Wielkiej Brytanii byli ze sobą przynajmniej spowinowaceni.
Podczas lekcji historii magii kilka osób próbowało przekonać profesora Binnsa, by opowiedział coś o Komnacie Tajemnic, ale niewiele to dało.
- Komnata to legenda, mit przekazywany przez pokolenia uczniów Hogwartu. W czasach, kiedy ja chodziłem do tej szkoły jej istnienie było jedynie niepotwierdzoną plotką, która aktualnie urosła, ale nadal nie istnieje - powiedział sennym głosem. - Tymczasem prawdziwą historią są dzieje Urlyka II Gderliwego, które powinniście znać na pamięć.
Kontynuował swój wykład, który był jeszcze bardziej nudniejszy niż zwykle. Sophie nawet nie próbowała skupić się na jego słowach wiedząc, że z książek wyniesie więcej niż z lekcji. Powoli zasypiała, kiedy nagle senną atmosferę zakłócił krzyk Irytka.
- Kolejny atak! Żaden człowiek, czy duch nie jest bezpieczny w tej szkole! Ataaak!
Wszyscy od razu zerwali się z miejsc i wybiegli na korytarz. Podobnie postąpili inni uczniowie. Na korytarzu stały trzy postacie. Przerażony Harry Potter i Justyn Finch - Fletchey sztywny, zastygły w bezruchu z poszarzałą twarzą i kamiennymi, pustymi oczami. Twarz miał zastygłą w wyrazie strachu. Kilka metrów przed nim unosił się Prawie Bezgłowy Nick z prawie całkowicie odrąbaną głową zwisającą mu przy ramieniu. Wyglądał tak, jakby po prostu stanął i przyglądał się czemuś przed nim. Był spetryfikowany, tak samo jak Justyn.
- O Merlinie - wyrwało się Mike'owi. - Podwójny atak.
Nagle tłum się rozstąpił, a na przód wyszła profesor McGonagall, a za nią jej klasa. Żeby uciszyć uczniów, kobieta wystrzeliła głośno z różdżki.
- Cisza. Wszyscy uczniowie mają natychmiast wrócić do klas. 

Przez następne dni prawie cała szkoła przekonana była, że to Harry Potter stoi za atakami. Rozpoczęła się również panika części uczniów. Do tej pory atakowane były jedynie osoby pochodzenia mugolskiego. 
Fred i George Weasleyowie stwierdzili, że cała ta sytuacja jest to tak zabawna, że za każdym razem, kiedy szedł korytarzem, krzyczeli "Droga, dla dziedzica Slytherina" albo "Zróbcie przejście dla potężnego czarnoksiężnika". Najbardziej przejęci byli Puchoni, którzy zaczęli snuć teorię co do pokonania Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przez Harry'ego, które stawiały chłopaka w jeszcze gorszym świetle. Najpierw było to całkiem zabawne, ale po tygodniu takiego zachowania Sophie zauważyła, że straszliwie krzywdzi to Harry'ego, chociaż Gryfon starał się tego nie okazywać. W pewnym momencie w jego obronie stanęła nawet Ginny, która nakrzyczała na swoich braci za ich zachowanie.
Na szczęście koniec semestru nadszedł i wszystkie plotki zaczęły zastępować opowieści o świętach, prezentach i planach, które mieli uczniowie. Kilka dni przed wyjazdem profesor Flitwick zebrał listę osób, które zostają w zamku na ferie. Zamek został pięknie przystrojony choinkami, łańcuchami i wielokolorowymi światełkami, które dawały zamkowi jeszcze bardziej magicznego klimatu, co do tej pory zdawało się według Sophie niemożliwe. Dziewczynka nie mogła doczekać się ostatniego dnia lekcji i wyjazdu do domu.
________________________________________________
Wow, wena. Tak nagle i niespodziewanie... wróciła. Magia, trzeba korzystać jak najdłużej, bo zawsze może odejść niespodziewanie. 😁

sobota, 10 grudnia 2016

14 - Gryffindor vs Slytherin




Siedzieli we czwórkę w bibliotece przeglądając podręczniki od transmutacji. Sophie już skończyła odrabiać zadanie, więc jedynie przyglądała się przyjaciołom, co jakiś czas podpowiadając, co mogą napisać. Transmutacja była jej pasją i przychodziła jej z łatwością.
- Skończyłem - powiedział niepewnie Matt.
Od wczoraj chodził jakiś przybity, jakby ciągle go coś męczyło. Sophie wolała jednak poczekać aż on zacznie temat.
- Daj, sprawdzę - zaproponowała. 
Podał jej pracę, uśmiechając się z wdzięcznością.
W czasie kiedy sprawdzała dość dobry referat i co jakiś czas poprawiała błahe błędy. Reszta już skończyła swoje prace, ale jakoś nikt nie miał większej ochoty się rozstawać, więc rozmawiali swobodnie o szkole, nauczycielach i życiu poza Hogwartem, Sophie co jakiś czas dodawała kilka słów od siebie, ale dopiero pytanie Matta zwróciło jej całkowitą uwagę.
- Myślicie, że w szkole jest bezpiecznie?
- A dlaczego miałoby nie być? - zdziwiła się Amelia.
- Komnata Tajemnic - podsunął jej Matt.
- No tak, i co z tego?
- Ostatnim razem potwór zabił mugolaczkę - przypomniał Alfred scenicznym szeptem.
- Och...
- A ja, bo chyba zapomniałaś, jestem mugolakiem.
- Nie masz się czego bać - zapewnił go Alfred. - Ten potwór woli dziewczyny.
Wszyscy się roześmiali, ale Matthias nadal nie wyglądał na przekonanego.

W dzień meczu między Gryffindorem a Slytherinem, uczniowie tych domów zaczęli zachowywać się w stosunku do siebie jeszcze bardziej brutalnie i opryskliwie, zupełnie jakby dzisiaj wypadał mecz o wszystko, a nie zwyczajna rozgrywka. Sophie starała się trzymać nieco z boku i nie wchodzić w paradę żadnej ze stron, ale nie było to zbyt proste, szczególnie, że Amelia, podobnie jak połowa Krukonów, kibicowała Slytherinowi, więc Sophie jako jej przyjaciółka była stawiana po stronie Wężów. Nie wzięła jednak przykładu z przyjaciółki i nie założyła zielonych ubrań, dzięki czemu nie musiała unikać gromiących spojrzeń Gryfonów podczas drogi z Wieży Ravenclawu do Wielkiej Sali na śniadanie.
- Hej, kuzynko!
Sebastian Macnair, który akurat wyszedł z lochów, kiedy tylko zauważył Amelię, odszedł od swoich kolegów i objął arystokratkę ramieniem, opierając na niej cały ciężar swojego ciała.
- Nie masz co robić, Bastian? - wystękała, próbując się wyswobodzić.
- Nie - odparł, leniwie przeciągając samogłoski. - Brakuje mi codziennego wnerwiania cię. Swoją drogą, jestem Sebastian Macnair.
Wyciągnął do Sophie rękę. Krukonka zauważyła, że chłopiec jest od niej o kilka centymetrów niższy, chociaż jego pewna siebie postawa sprawiała, że nie było to widoczne.
- Sophie O'Connor. Miło cię poznać.
Uśmiechnęła się do chłopaka niepewnie. Mimo kilkudziesięciu opowieści, którymi obdarzyła ją do tej pory Amy, Sophie nadal nie była pewna, czy przyjaciółka lubi, czy nie znosi swojego kuzyna. Wydawał się być całkiem miły.
- Pamiętasz komu kibicować, nie? - zwrócił się do Amy.
- Czy ty coś sugerujesz?
- Po prostu znam faworyta - odparł.
- Żebyś się nie zdziwił - prychnęła i pociągnęła Sophie do stołu Krukonów.
Dziewczynka nie mogła powstrzymać śmiechu, gdyż wiedziała, że Amy całym sercem jest za Slytherinem w tym meczu.

Po śniadaniu wszyscy uczniowie ruszyli na boisko, Sophie i Amy wyszły jako jedne z ostatnich, żeby uniknąć tłumów i stratowania przez Gryfinów i Ślizgonów, którzy chcieli zając jak najlepsze miejsca na trybunach. O dziwo, wychodząc z sali spotkały Alfreda.
- Nie idziesz? - zapytała Amelia.
Jasne policzki Ala zalał blady rumieniec. Dzięki temu spostrzegła rodzinne podobieństwo do Malfoyów, które skrzętnie ukrywały ciemne włosy.
- Ja chyba sobie odpuszczę - mruknął.
- Co?! - wykrzyknęła zaskoczona Amy. - Przecież to mecz twojego domu!
Alfred jeszcze bardziej się zasępił. Sophie coś zaczęło świtać, ale nie mogła uchwycić się tej myśli, która rozjaśniłaby całą tę sytuację.
- Adam jest w drużynie.
- Nie wiesz komu kibicować - stwierdziła Amelia. - Marc też jest w drużynie, a ja i tak zawsze kibicuję naszej drużynie. To znaczy Ravenclawowi.
- Ale to jest Marcus - prychnął chłopak. - On podczas meczu widzi tylko ścigających i kafel. Nawet nie myśli, żeby wyszukiwać w tłumie ciebie, a Adam na pewno by to zrobił, żeby tylko się upewnić, czy go zdradziłem - powiedział z jadem. - Idę do biblioteki, mam lekcje do odrobienia, a wy lepiej się pospieszcie, zaraz gwizdek.
Skierował się w stronę schodów, a Amelia ruszyła do wyjścia. Sophie po chwili podbiegła do przyjaciółki.
Po błoniach niosły się krzyki podekscytowanych uczniów, a gdy przeciął je przeszywający gwizd, wybuchła prawdziwa wrzawa, z której wyraźnie można było wyróżnić doping Slytherinu i Gryffindoru.

Alfred obudził się w Pokoju Wspólnym. Przykryty był kocem, co oznaczało, że jakiś skrzat domowy jak zwykle chciał poprawić jego żywot.
Zegarek, który dostał od wujka wskazywał, że jest już sporo po drugiej. Jak zwykle zasiedział się nad eliksirami i został w salonie ostatni. Zapakował w pośpiechu pergaminy i książki do torby i już miał wstać, ale w tym momencie portret Grubej Damy odsłonił dziurę w ścianie. Chłopiec wcisnął się jak najgłębiej w fotel, mając nadzieję, że osoba, która właśnie weszła go nie zauważy. Profesor McGonagall wyraźnie zaznaczyła, że po północy powinni przebywać w dormitoriach.
Jednakże osoba, która pojawiła się w Pokoju Wspólnym była znacznie niższa od vice-dyrektorki. Al poznał kim jest po rudych włosach, które wyróżniały się w blasku księżyca. Kiedy Ginny Weasley wkroczyła w światło księżyca wpadające przez okno, Al prawie krzyknął, kiedy zauważył, że dziewczynka cała uwalana jest w krwi i piórach. Nie. To nie mogła być krew, po prostu nie mogła. To nie było logiczne.
- Ginny!
Podbiegł do niej i złapał za nadgarstek zanim w ogóle zastanowił się nad tym, co robi.
- Coś się stało? Nie powinnaś iść do Skrzydła Szpitalnego? - zapytał.
- Zostaw mnie, Al! - warknęła.
Wyszarpnęła się i uderzyła go czarną, niepozorną książeczką, którą trzymała w drugiej ręce.
- Co jest?! - rzucił w stronę zatrzaśniętych drzwi do dormitorium dziewczyn.

Następnego dnia szkołę obiegła wieść o tym, że Colin Creevey został spetryfikowany w nocy, tak samo jak pani Norris w Noc Duchów.
________________________________________________
Napisałam. Wow, nie wierzę. Sonia, w końcu mi się udało! xD