niedziela, 26 marca 2017

Rozdział I - Wielka ucieczka



    Włochy o tej porze roku prezentowały się pięknie. Temperatury nieco przytłaczały, ale nawet ten problem znikał podczas wylegiwania się na ciepłym piasku na plaży nad pięknym Morzem Śródziemnym. Sophie O'Connor cieszyła się możliwością odpoczęcia od szarej i deszczowej Anglii., a także miejsca, w którym spędziła rok szkolny i które zdążyła pokochać jak drugi dom. Niewiele dzieci w jej wieku żywiło tak ciepłe uczucia do szkoły, ale to nie była zwyczajna szkoła, w której uczniowie poznają wzory chemiczne czy sposoby rozmnażania bakterii. Uczono tam magii. Najprawdziwszej, jaka istniała. Nie karcianych sztuczek, czy wyciągania królika z kapelusza, ale tworzenia eliksirów, lewitowania przedmiotów, a nawet latania na zwyczajnych miotłach!
W tym roku wakacje na wyspie nie zapowiadały się ciepło, a lipiec przeminął na wpatrywaniu się w zachmurzone niebo za oknem i sporadycznym wychodzeniu na dwór z koleżankami z podstawówki kiedy robiło się nieco cieplej i błoto wysychało. 
    W porze śniadania, Sophie znalazła rodziców w jadalni domku letniskowego, który wynajmowali. Pochyleni nad gazetą zdawali się nie zwracać uwagi na otoczenie.
    Po niewyraźnym z odległości wejścia, ruchomym zdjęciu, Krukonka poznała, że musi to być jedyna informacyjna gazeta magicznej Anglii - Prorok Codzienny. Chciaż skupiał się bardziej na skandalach, sporcie i wpadkach znanych ludzi, wielu czarodziejów i tak go kupowało, raczej z przyzwyczajenia niż konieczności. Wiele razy widziała, jak jej tata z politowaniem przegląda kolejne strony. Ale tym razem było inaczej. 
    - Coś się stało? - zapytała niepewnie podchodząc do rodziców.
    Oni jedynie odsłonili jej artykuł, żeby sama mogła przeczytać.

SYRIUSZ BLACK NA WOLNOŚCI

    Przedstawiciele Ministerstwa Magii podczas porannej konferencji prasowej potwierdzili krążące od dwóch dni plotki. Pierwszy raz w historii istnienia Azkabanu doszło do ucieczki. Twierdza stojąca na wyspie pośrodku Morza Północnego do dziś wydawała się niemożliwa do opuszczenia. 
    Czynu tego dokonał uważany przez wielu za najwierniejszego poplecznika Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, morderca trzynastu niewinnych ludzi w tym czarodzieja - swojego szkolnego towarzysza Petera Pettigrew. Wystarczyło jedno przekleństwo, by dokonać takiego spustoszenia. Ministerstwo zapewnia, że nie dopuści do powtórzenia się tej tragedii. Dwanaście lat temu został za to skazany na dożywocie.
    "Aurorzy są wykwalifikowani i doświadczeni w poszukiwaniu przestępców takiej kategorii jak Black. Ten człowiek może wydawać się nieuchwytny, ale zapewniam, że jesteśmy blisko wytropienia go." - oświadczył podczas konferencji szef Biura Aurorów Rufus Scrimgeour. 
    Minister Magii poinformował, że zamierza poinformować o zaistniałej sytuacji mugolskiego premiera Wielkiej Brytanii, by ten przekazał zdjęcia Blacka do mediów.
    Jeżeli zobaczycie tego czarodzieja, natychmiast powiadomcie o tym Biuro Aurorów.

    Osłupiona Sophie spojrzała się w puste oczy Syriusza Blacka. Czarne, jak jego nazwisko - pomyślała. Wyróżniały się na jego papierowo białej, zapadłej twarzy. Było w nich życie, którego nie powinno być w człowieku, który spędził ponad dekadę w najgorszym miejscu na Ziemi. Gdyby nie one, wyglądałby jak trup, który powstał z martwych.
    - Jak to możliwe? - zapytała. - Trzynaście osób jednym przekleństwem... myślałam, ze nie ma takich klątw.
    - Bo nie ma - odparła mama, przytulając Sophie. - Ale tacy szaleńcy jak on mają wiele pomysłów na spowodowanie jak największych zniszczeń.
    - Źle się dzieje - westchnął tata. - Trzy lata temu afera z Kamieniem Filozoficznym. W zeszłym roku wspomnienie Same-Wiecie-Kogo w Hogwarcie, a teraz groźny śmierciożerca zdołał uciec z Azkabanu... Black zawsze był kreatywny, ale nie myślałem, że nawet dementorów potrafi przechytrzyć.
    - Znałeś go? - zapytała.
   - Niespecjalnie. Byłem na siódmym roku, kiedy przyszedł do szkoły. Podczas przydziału zwróciłem na niego uwagę przez nazwisko. Żaden Black jeszcze nigdy wcześniej nie został przydzielony do Gryffidnoru. Nawet Andie spała w lochach. Zapadł mi w pamięć przez dowcipy, które robił wszystkim z Huncwotami. 
    - Andie? - zdziwiła się Sophie. Rodzice rzadko wspominali swoich szkolnych znajomych, zresztą sama nie była nimi szczególnie zainteresowana.
    - Andromeda Tonks. Wtedy jeszcze Black. Przyjaźniliśmy się w szkole.
    - Jej rodzice do końca wierzyli, że wyjdzie za Bruce'a - roześmiała się mama. - Znasz ją, tylko nie pamiętasz. To samo przecież było z Weasleyami.
    Teraz, kiedy rodzice bardziej rozwinęli swoją wypowiedź przypomniała sobie młodą, piękną kobietę z mężem i starszą od Sophie córką, która bez przerwy zmieniała swój wygląd, żeby rozśmieszyć Sophie.
    - Ciocia Andromeda, wujek Ted i Dora? Teraz pamiętam! Dlaczego jej rodzice chcieli żebyście byli razem? - zapytała, nie do końca dowierzając, że jakiś rodzic mógł narzucać dziecku związek.
    - Taka rodzina - odparł lakonicznie. - Zresztą, moja matka do tej pory jest na mnie śmiertelnie obrażona za odrzucenie wymagań arystokracji, czy jak ona to tam określiła. O, sowia poczta!
    Przez otwarte okno, które we włoskim upale nie dawało wiele wytchnienia, wleciały dwie sowy. W jednej z nich Sophie rozpoznała Pandorę należącą do Amelii. Druga zaś niosła charakterystyczną kopertą z czerwoną pieczęcią przedstawiającą lwa, orła, borsuka i węża. Ares, pies którego rodzice kupili na święta, zaczął warczeć na niespodziewanych, pierzastych gości. Całkowicie odwróciło to uwagę Sophie od tematu rozmowy.
    - List z Hogwartu! - wykrzyknęła i podbiegła do sowy, która grzecznie czekała z wyciągniętą nóżką. - W tym roku mamy o wiele mniej podręczników - poinformowała po przeczytaniu listy książek. - Właściwie to jedynie Standardowa Księga Zaklęć, stopień drugi Podstawowe Zaklęcia Obronne.
    Zostawiła rodzicom list, żeby mogli sami go przeczytać i przeszła do swojej sypialni, gdzie mogła w spokoju przeczytać wiadomość od Amelii. Listy pisały do siebie raz w tygodniu, zazwyczaj w weekend, więc dzisiaj Sophie nie spodziewała się poczty od przyjaciółki.

    Droga Sophie!
    Wczoraj w nocy wróciłam z Czech. Jak już pisałam we wcześniejszych listach, to wspaniałe miejsce. W Pradze magiczna dzielnica jest bardziej rozbudowana niż w Anglii. Kilka dni przed wyjazdem poznałam grupę uczniów z Tatrzańskiego Instytutu Magii. Rozmawialiśmy o eliminacjach do Mistrzostw Świata w Quidditchu. Wyobraź sobie, że powiedzieli, że Anglia odpadnie przed finałami! Niedoczekanie ich. Jestem pewna, że zagramy w finale z Bułgarią albo inną drużyną ze szczytu.
    Ostatnio śnił mi się dziwny, czarny pies. Nie mogłam zasnąć przez całą noc. Martin niestety usłyszał, jak rozmawiałam o tym z mamą i zarzeka się, że to musiał być Ponurak. Jak myślisz?Słyszałam, że ludzie po zobaczeniu Ponuraka umierają... to gorszy omen niż testrale! Tłumaczę to sobie tym, że miał cieplejsze spojrzenie niż powinien mieć omen śmierci. Jak teraz o tym myślę, to wydawał się być bardzo mądrym psem. Myślisz, że Ponurak może być inteligentny albo miły? Mam nadzieję, że nie. Chciałabym, żeby to był zwyczajny sen o dziwnym, czarnym psie.
    Niestety nie dam rady być na Pokątnej wtedy, co ty. Mama chce wszystko załatwić od razu, kiedy dostaniemy listy ze szkoły.

Do zobaczenia w pociągu!
Amelia
PS. Uważaj na białe kruki.


    - Białe kruki? - zdziwiła się na głos.
    Tę nazwę kojarzyła jedynie z frazeologizmem oznaczającym wyjątek, ale jak mogłaby uważać na coś rzadkiego? Co to mogło w ogóle oznaczać? Pamiętała ze szkoły, że takie zwierzęta właściwie nie istnieją, bo są wykluczane przez normalne, czarne ptaki. Rasizm nie był zastrzeżony tylko dla ludzi, niestety.
    Chwyciła za pióro i kartkę pergaminu i szybko zaczęła pisać odpowiedź.

    Amy!
    Naprawdę, czasami mogłabyś się wyrażać jaśniej. Jakie białe kruki? Czy to jakaś przenośnia? Widziałaś coś, co cię zaniepokoiło, czy może miałaś zły sen? Naprawdę się teraz zaniepokoiłam tą wiadomością. Czy te kruki są związane z tym, jak odkryłaś prawdę o dzienniku? Może powinnaś porozmawiać z profesorem Dumbledore'em, kiedy wrócimy do szkoły?
    Co do Mistrzostw Świata, nie mogę się doczekać finału! Trudno uwierzyć, że to dopiero za rok... W połowie lutego byłam na meczu eliminacyjnym Anglia - Francja. Chcę być dobrej myśli, ale nasz szukający cudem złapał znicza przed Francuzem... z taką grą może być nam ciężko. Szkoda, że większość meczów o wyjście z grupy będzie w roku szkolnym, chciałabym obejrzeć wszystkie nasze starcia.
    Czytałam kiedyś o Ponurakach, ale nie wiem o nich zbyt wiele. Myślę, że skoro przynoszą śmierć, to nie mogą być dobrymi psami. Może kiedyś gdzieś widziałaś podobnego pieska i po prostu ci się przyśnił? 
    Czekam na szybką odpowiedź.
Do zobaczenia!
Sophie

       Przywiązała kartkę do nóżki Pandory i otworzyła okno, by sowa mogła swobodnie wylecieć, kiedy już odpocznie po podróży.

~*~


Jest krótko, niestety. Jakoś nie potrafię wykrzesać z siebie nic więcej, jeśli chodzi o ten rozdział.

NMBZW!

sobota, 4 marca 2017

22 - Ciche bohaterki



  Błysnęło fioletowe światło. Sophie wpatrywała się w promień zaklęcia, nie mogąc ruszyć żadną częścią ciała. W oddali majaczyła obojętna twarz Toma oraz blada postać Ginny. Siły zaklęcia była tak duża, że Sophie poczuła, jak jej nogi odrywają się od ziemi. Ostatnie, co zdążyła zarejestrować przed uderzeniem głową o posadzkę był ogromny ból całego ciała i czerwień zalewająca jej oczy. Potem była tylko ciemność.

    Sophie obudziła się, ledwo powstrzymując płacz. Rany bolały już o wiele mniej, ale nie pozwalały o sobie w żaden sposób zapomnieć, dając znać przy każdym, nawet najmniejszym, ruchu. Białe bandaże w wielu miejscach przesiąknięte były ciemną krwią, która przyprawiała dziewczynkę o mdłości. Zamknęła oczy, żeby skupić się na czymkolwiek innym, niż bólu i krwi.
    Chciała już dać znak, że się obudziła, ale najwyraźniej pani Pomfrey miała swoje sposoby na dowiadywanie się o takich rzeczach, gdyż prawie od razu wyszła zza parawanu z tacą pełną butelek.
    Sophie bez słowa wypiła wszystkie lekarstwa, chociaż po ostatnim miała wrażenie, że jej żołądek właśnie robi sobie trampolinę z wątroby i ćwiczy najtrudniejsze akrobacje gimnastyczne. Czarodzieje nie potrafili robić smacznych eliksirów. Leki mugoli, chociaż mniej skuteczne, były przynajmniej smaczne i chętnie się je przyjmowało w przeciwieństwie do tych magicznych.
    - Tutaj masz śniadanie - pielęgniarka wskazała na miseczkę wypełnioną po brzegi białą breją z kawałkami malin. - Staraj się nie przemęczać.
    Z owsianką Sophie miała złe wspomnienia. Jej mama potrafiła świetnie gotować, ale do owsianki talentu zdecydowanie nie miała. Próbowała to zmienić przez dwa lata, a na degustatora wybrała sobie jedynie dziecko... Do dzisiaj dziewczynka miała żal do taty za to, że zawsze jakoś się wykręcał od wspólnych śniadań. W Hogwarcie nie dała rady się tej niechęci oduczyć, ale wolała nie marudzić, więc posłusznie zjadła posiłek.
    Ostrożnie wróciła do pozycji leżącej, krzywiąc się z bólu.

    Chłopcy wbiegli zdyszani do Skrzydła Szpitalnego, przykuwając tym samym uwagę wszystkich obecnych na sali. Matt uśmiechnął się szeroko do Sophie, a Al, widząc spojrzenia innych, przystopował i przybrał typową dla siebie minę znudzonego arystokraty, co nie uszło uwadze Matthiasa.
    - Al, serio, zluzuj chociaż na chwilę. Tutaj nie musisz bawić się w arystokratę, jesteś wśród normalnych ludzi, którzy w emocjach widzą człowieczeństwo, a nie niegodne zachowanie. Bądź sobą, szczególnie, kiedy przychodzisz odwiedzić swoją przyjaciółkę razem z kumplem - zganił go.
    - Matt! - warknął Al. Sophie podejrzewała, że Amy zareagowałaby tak samo, chociaż wie, jak głupio wygląda to w oczach wszystkich innych.
    - No co? Gdybyś był w Slytherinie, to bycie arystokratycznym dupkiem nie byłoby niczym dziwnym, ale jesteś Gryfonem. To zobowiązuje - powiedział z dumą.
    Al przewrócił oczami, ale nie wyglądał na zdenerwowanego..
    Dziewczynka roześmiała się, słysząc słowa, ale nic nie powiedziała, Matt Jenkins nie byłby synem swojej matki, gdyby nie miał jej daru przekonywania.
    Podeszli do Sophie i po kolei ją uściskali, życząc powrotu do zdrowia i mówiąc, jak bardzo się za nią stęsknili uważając, żeby przypadkiem nie zrobić jej krzywdy z byt dużym entuzjazmem.
    - Wiesz, są tu nawet twoi rodzice i mama Amelii, ale widzieliśmy ich, jak szli do Flitwicka, więc pewnie trochę potrwa zanim przyjdą. Dobrze się czujesz? Znaczy, pewnie nie, dostałaś podobno jakąś straszną klątwą i w ogóle...
    - Wszystko w porządku - przerwała słowotok Matthiasa. - I jak to, są tutaj moi rodzice? - zapytała, kiedy nagle dotarł do niej pełny sens wywodu przyjaciela.
    Miała absurdalną nadzieję, że jej rodzice nie dowiedzą się o tym nieprzemyślanym starciu z Tomem Riddle'em, podczas którego złamała chyba połowę szkolnych reguł, łącznie z tą mówiącą o unikaniu starć z psychopatycznymi czarnoksiężnikami czyhającymi na życie i zdrowie starszego o rok kolegi. Jeżeli taka istniała. Chociaż po zeszłorocznych wyczynach Harry'ego Pottera powinni taką dopisać, bo z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać mierzył się nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.
    - Amelia obudziła się wcześniej? - zapytała w końcu. Co miało się stać i tak się stanie.
    -  Niestety nie, ale pewnie niedługo się przebudzi. Pani Pomfrey i tak mówiła, że obudzicie się dwa dni później niż rzeczywiście - Al uśmiechnął się do niej współczująco.
    Ciągle trzymał ją za rękę, co było nieco krępujące.
    - Ale, jak to w ogóle możliwe? Ta cała klątwa. Mówią, że to Ginny ją rzuciła ale przecież to czarna magia, a ona jest w pierwszej klasie i w życiu by nie znała takiej klątwy, co nie? Czy czarodzieje uczą swoje dzieci takich zaklęć przed Hogwartem? - wyrzucił z siebie Matt.
    Sophie skrzywiła się na wspomnienie o tamtym wydarzeniu. Zasklepione rany nadal ją bolały. Najwyraźniej czarna magia nie była tak łatwa do wyleczenia jak złamania kości.
    - Skąd w ogóle taki pomysł? - żachnął się Al. - A czy w mugolskich rodzinach uczy się technik średniowiecznych tortur? Tak samo durne pytanie.
    - Przestańcie - przerwała im Sophie. - To w ogóle nie do końca było tak. Tom nią kierował - powiedziała to ciszej, zerkając w stronę Weasleyów, którzy na szczęście nie zwracali na nich większej uwagi. - To on rzucił zaklęcie, wyszedł z dziennika, a Ginny... ona nawet nie była sobą. Riddle ją opętał przez ten dziennik.
    - Zaraz, o jakim dzienniku ty mówisz?
    Sophie już chciała opowiedzieć przyjacielowi o całej tej historii z zaczarowanym dziennikiem, Jęczącą Martą i Komnatą Tajemnic, ale przerwał jej spokojny, głęboki głos.
    - Panno O'Connor, właśnie o tym chciałbym porozmawiać.
    Obok nich stał profesor Dumbledore. Chłopcy od razu odsunęli się od przyjaciółki, spoglądając na siebie niepewnie. Nie wiedzieli czy powinni wyjść, czy zostać. Ona sama chętnie by wyszła, a najlepiej znów zasnęła. Obawiała się, że nie została wydalona ze szkoły tylko dlatego, że była nieprzytomna.
    - Może zobaczycie, co u panny Weasley? - zaproponował dyrektor.
    - Um... tak - mruknął Matt.
    Od razu przenieśli się do sąsiedniego łóżka, a dyrektor usiadł na krześle i westchnął cicho.
    - Panna Weasley zeznała, że Tom cię znał, Sophie.
    Poczuła, że się rumieni. Musiała powiedzieć prawdę i chociaż nie była tak nieprzyjemna, jak ta, którą musiała wyznać Ginny i tak się wstydziła. Fakt, że Tom Riddle, który w przyszłości miał stać się Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać robił z nią projekty na zielarstwo i transmutację podczas ferii zimowych był zdecydowanie dziwny.
    - Sophie - ponaglił ją.
    Zagryzła wargę niepewna.
    - Znalazłam dziennik pod ławką w sali od Transmutacji - powiedziała w końcu. - Chciałam go oddać właścicielowi, ale był pusty. Zapomniałam o nim i dopiero, kiedy potrzebowałam przepisać notatkę z książki i okazało się, że nie mam pergaminu, wyjęłam dziennik. Wtedy odkryłam jego tajemnicę. Z Tomem pisałam o Komnacie Tajemnic i o nauce. Potem już tylko wyciągałam od niego wiedzę. Uczył mnie pokazując swoje wspomnienia. Wiem, to głupie, ale nie wiedziałam kim w przyszłości się stanie, zależało mi tylko na wiedzy. Ja mam przyjaciół, którym mogę się zwierzyć ze swoich problemów w przeciwieństwie do Ginny, która miała tylko Colina do czasu, kiedy został spetryfikowany. - Dyrektor słuchał jej uważnie, od czasu do czasów kiwając głową z głęboko zamyślonym wyrazem twarzy. - Ona szukała przyjaciela, ja nie. Traktowałam Toma jak normalnego kolegę. Ja dla niego byłam odskocznią od zakochanej jedenastolatki z problemami. Powiedział mi, że zawsze chciał być nauczycielem, więc mnie uczył. Obrony przed czarną magią, transmutacji... sprawił, że w końcu zrozumiałam zaklęcia. Jak na szesnastolatka okazał się być wyjątkowo cierpliwy, ale skoro od młodości chciał zapanować nad światem, musiał taki być, prawda? - uśmiechnęła się wesoło. - Pewnie pan nie uwierzy, ale rozmawialiśmy o błędach Lorda Voldemorta. Znaczy, Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać - poprawiła się, nieco rumieniąc.
    - Nazywaj go po imieniu, Sophie - przerwał jej Dumbledore. - Musisz pamiętać, że strach przed imieniem zwiększa strach przed samą rzeczą, a nie można pozwolić, by Voldemort wiedział, że się go boimy.
    - Boimy? - zdziwiła się. - Przecież pan się nie boi, to on powinien się pana bać.
    - Chciałbym, żeby tak było. - Uśmiechnął się ciepło. - Mów dalej - zachęcił ją.
    - Oczywiście. Powiedział mi, że wszystko rozegrałby inaczej, że Voldemorta zaślepiła czarna magia i władza. Rozmawiałam z nim dość krótko ale wydawał się być... nie dobrym człowiekiem, ale inteligentnym i rozważnym. Teraz... nie potrafię go znienawidzić - powiedziała w końcu.
    Nie myślała wcześniej o tym, co łączy ją z Tomem, ale teraz uderzyło w nią, że czuje do niego sympatię mimo wszystkiego, co zrobił. Czuła, że to w pewnym sensie nie jest ten sam człowiek, którym jest Voldemort.
    Dumbledore westchnął po raz kolejny.
    - Nie opętał cię, nie starał zmienić nastawienia. Trudno mi to mówić, to tylko moja teoria, ale zdaje mi się, że jesteś jedną z niewielu osób, które pozytywnie zainteresowały Toma. Nie mogę tu mówić o sympatii, on tego nie czuje. Nie jest w stanie żywić do kogokolwiek pozytywnych uczuć, ale nie miał względem ciebie złych zamiarów, a to już jest coś niezwykłego
    - Panie dyrektorze, rzucił na mnie zaklęcie, które pocięło mi całe ciało. Naprawdę nie sądzę, żebym była czymś więcej niż odskocznią. I nie przeszkadza mi to, mam wspaniałych, żywych przyjaciół. Nie potrafię go znienawidzić, ale to nie znaczy, że go lubię... prawdę mówiąc, chciałabym zapomnieć, że ten dziennik kiedykolwiek trafił w moje ręce.
    - Krukońska ciekawość - roześmiał się cicho. - Wielu już wpędziła w kłopoty. Ale to właśnie ciekawi ludzie mają najjaśniejsze umysły, nie podążają za tłumem. To dar, Sophie. Wielki dar. A, no i myślę, że każdy się ze mną zgodzi, że obie zasługujecie na sto punktów dla domu. - Mrugnął do niej przyjacielsko i wyszedł zostawiając Sophie w całkowitym osłupieniu.

    Kilka chwil po rozmowie z dyrektorem do Skrzydła Szpitalnego weszli rodzice Sophie, którzy kiedy tylko ją zobaczyli przebudzoną, podbiegli do niej i uściskali. Dopiero kiedy jęknęła cicho z bólu odskoczyli od niej. Mama od razu sprawdziła jej tętno, ciśnienie i wiele innych medycznych spraw.
    - Przepraszamy, kochanie - powiedział pan O'Connor. - Powinniśmy powiedzieć ci więcej o Sama - Wiesz - Kim.
    - Spałaś dwa dni, a jeszcze nie jest z tobą dobrze... powinnaś się położyć, a najlepiej pójść spać - powiedziała mama Sophie.
    - Włączył ci się tryb uzdrowicielki, mamo? Tato, wiem o nim dużo. To nie wasza wina tylko moja. Nie powinnam iść za Ginny. Przepraszam...
    Resztę wizyty o dziw spędzili w ciszy, przytuleni i po prostu szczęśliwi, że cała ta historia skończyła się pozytywnie i konieczny jest tylko pobyt w Skrzydle Szpitalnym, a nie w Mungu na oddziale urazów pozaklęciowych
    Kiedy podeszła do nich pani Pomfrey z buteleczką jakiegoś eliksiru, jasne było, że powoli muszą zbierać się do wyjścia.
    - Wypijesz to i obudzisz się dopiero jutro. Rany znikną dopiero za miesiąc, ale na szczęście już nie są poważne, więc jeszcze w tym tygodniu cię wypuszczę.
    - To na pewno dobry pomysł? - zaniepokoił się tata.
    - Zapewniam pana. Lepiej będzie dla córki, jeśli w czerwcu spędzi czas na ostatnich lekcjach i na Błoniach niż w szpitalu.
    Kiedy rodzice wyszli, posłusznie wypiła miksturę, ledwie powstrzymując się od wyplucia jej. Była obrzydliwa, gorzka i kuła w gardło. Ale już po chwili ogarnęła ją senność i Sophie opadła na poduszkę, pogrążając się w śnie.

    Wielka Sala aż radziła czerwienią i złotem. Wszędzie widniały potężne lwy, a z zaczarowanego sufitu zwieszały się flagi Gryffindoru. Profesor McGonagall z dumą trzymała kryształowy puchar. W tym roku Gryfoni wygrali miażdżącą przewagą. Ravenclaw, na drugiej lokacie, miał aż dwieście punktów mniej. Mimo to, Sophie nie potrafiła nie cieszyć się szczęściem Matta i Alfreda, którzy skakali z radości, kiedy profesor Dumbledore ogłaszał wyniki klasyfikacji.
    - Nie mogę uwierzyć, że to już koniec - powiedział Matthias, kiedy wychodzili z Wielkiej Sali. - Mam wrażenie, jakbym dopiero co rozmawiał z dyrektorem o Hogwarcie i magii!
    - Szybko zleciało - potwierdził Al. - Ale wakacje miną jeszcze szybciej. Adam, mój brat, zawsze pod koniec sierpnia narzeka, że dopiero co wrócił z King's Cross, a już musi tam znowu jechać.

    Cała podróż minęła, jak z bicza strzelił. Ledwo dotarli na stację w Hogsmeade, już dojeżdżali do Londynu. Tęskniła za domem, za rodzicami, ale ledwie wysiadła z pociągu zdała sobie sprawę z tego, że już brakuje jej chłodnych korytarzy, rozległych błoni i łóżka z granatowymi kotarami w dormitorium Ravenclawu.
  - Będziesz do mnie pisać, prawda? - zapytała Amelia, kiedy rozglądały się w poszukiwaniu rodziców w tłumie dorosłych czarodziejów.
    - No pewnie - zapewniła ją. - O, patrz! Moi rodzice!
    Razem podeszły do państwa O'Connor, którzy od razu wzięli córkę w ramiona, całkiem pozbawiając tchu. Przynajmniej rany po zaklęciu już przestały boleć i mogła odwzajemnić uścisk.
    - Gdzie twoja mama, Amy?
    - Pewnie zaraz przyjdzie, Martin już ją raczej znalazł.
    Rzeczywiście, kilka minut później podeszła do nich rudowłosa, bardzo podobna do Amelii kobieta wraz z synem. Martin również był kopią matki, jedynie włosy miał o kilka tonów ciemniejsze, bardziej brązowe niż rude.
    - Bruce O'Connor - przedstawił się tata.
    - Siobhan Avery.
    Sophie nigdy nie widziała, żeby tata całował kogokolwiek w dłoń, ale najwyraźniej nadszedł na to czas. Mama nie wyglądała na zakłopotaną, więc najwyraźniej było to zupełnie normalne. Sophie zastanawiał się tylko skąd u taty takie maniery. Nie był przecież... czystej krwi? Nie była właściwie pewna. Nie znała dziadków z jego strony ani żadnej innej rodziny.
    - To co, Soph? Wracamy?
    Wróciła myślami do rzeczywistości i od razu poczuła mdłości na myśl o tym, że zaraz pewnie się teleportują.
    - Kupiłem samochód. - Widząc pytające spojrzenie pani Avery, kontynuował. - To taki mugolski środek komunikacji, przed dworcem mnóstwo ich jeździ. Sophie strasznie znosi teleportację.
    - Długo zajmuje taka podróż?
    - Zostawiliśmy samochód w Edynburgu i teleportowaliśmy się stamtąd  tutaj. Wrócimy samolotem - powiedziała mama. - Nietolerancja teleportacji łącznej to dość częste zjawisko wśród dzieci, trzeba to po prostu przejść. Do zobaczenia pierwszego września pani Avery, Amelio.
   Kiedy przechodzili przez barierkę, która oddzielała Sophie poczuła, jakby zostawiała bardzo ważną część swojego życia. Na szczęście, dwa miesiące powinny minąć szybko. Nigdy jeszcze nie wyczekiwała powrotu do szkoły w ostatni jej dzień.

~*~

Od razu się pochwalę, pierwszy raz w życiu doszłam do końca jednego roku w opowiadaniu o HP. Tylko to opublikowałam i przemyślałam od początku do końca, więc sukcesik jest.
Nowy szablon zapowiada kolejną część!
Więc... jak wam się podoba?
Za dwa tygodnie kolejny rozdział.
Dedyk dla Sonii :*

NMBZW!