sobota, 29 października 2016

10 - Są takie wydarzenia, które - przeżyte wspólnie - muszą się zakończyć przyjaźnią.




Alfred i Matt siedzieli u Hagrida, który po przyjęciu Ala do Gryffindoru zaczął chętnie zapraszać chłopaka na herbatkę i ciasteczka, które absolutnie przypadły do gustu Mattowi.
Tego dnia w chatce byli również Harry, Ron i Hermiona, ale wszyscy spokojnie się pomieścili. Al i Matt po raz pierwszy usłyszeli, co tak naprawdę wydarzyło się w zeszłym roku, kiedy starsi Gryfoni udaremnili Czarnemu Panu zdobycie Kamienia Filozoficznego. Po szkle krążyło tyle dziwacznych historii o tym, że trudno było uwierzyć w nawet tę najbardziej prawdopodobną. Alfred nawet się ucieszył, że tak naprawdę w zakazanym korytarzu nie było szalonego Rogogona Węgierskiego, krórego dosiadał Quirell.
- Holibka, to już dwudziesta! Harry, masz pelerynę?
- W pokoju - skrzywił się. - Dobra, wrócimy w mniejszej grupie, to może nas nie zauważą. Ja, Hermiona i Ron pójdziemy pierwsi, żeby w razie czego oczyścić wam drogę.
- Okej - zgodził się od razu Alfred.
Jak na Gryfona nie był zbyt chętny do narażania karku.
On i Matt wyszli dziesięć minut po starszych kolejach. Bez problemu przemknęli przez błonia, a do zamku dostali się przez tajne przejście, ponieważ Filch kontrolował wrota. Na drugie piętro przeszli kolejnym ukrytym korytarzem, którego strzegło popiersie kobiety, która przepuszczała jedynie Gryfonów. Na szóstym piętrze coś hałasowało. Dokładniej ktoś. Irytek z wielkim zapałem obrzucał korytarz łajnobombami, ale kiedy tylko ich zauważył, przerwał to, jakże twórcze, zajęcie i zaczął się wydzierać tak głośno, że słychać go było w całym Hogwarcie.
- Uczniowie nie śpią! I są na korytarzu na piątym piętrze przy pomniku Grzegorza Przymilnego!
Chłopcy spojrzeli na siebie rozpaczliwie i popędzili przed siebie, by po kilku sekundach zatrzymać się milimetr od zdenerwowanej profesor McGonagall.
- Do mojego gabinetu, panowie.

- Czemu my zawsze musimy wychodzić z tej biblioteki tak późno? - zapytała Amy, rozglądając się po korytarzu.
Siedziały nad książkami i zadaniami domowymi do dziewiątej wieczorem, chociaż biblioteka otwarta była tylko do ósmej. Pani Pince nie zauważyła ich, kiedy zamykała, a one były tak pogrążone w odrabianiu wyjątkowo nudnej pracy z historii magii, że nie zauważyły, kiedy wszyscy opuścili pomieszczenie. Siedziały tak daleko od biurka bibliotekarki, że nie słyszały, jak ta wychodzi.
Korytarze o tej porze były ciemne, pochodnie zostały już wygaszone i jedynym źródłem światła były gwiazdy i księżyc. Na dodatek było o wiele zimniej niż w dzień i obie dziewczynki drżały w swoich szatach, a z ich ust leciała para. Koniec października nikogo nie oszczędzał.
- Dobry wieczór.
Wrzasnęły, kiedy tuż przed nimi pojawił się Argus Filch wraz ze swoją wredną kotką - Panią Norris.
Postacie na portretach obudziły się od razu, każąc woźnemu "zgasić to przeklęte światło".
- Darcie się w nocy to oznaka braku szacunku - powiedziała jedna z kobiet siedząca samotnie w barokowej scenerii.
- Profesor McGonagall na pewno się wami zajmie - powiedział Filch.
- Ale naszym opiekunem jest profesor Flitwick... - powiedziała nieśmiało Sophie, ale została zignorowana.

W gabinecie profesor McGonagall nie były jedynymi uczniami. Przed biurkiem stali dwaj chłopcy, których na szczęście Sophie znała - Alfred i Matt. Profesor McGonagall nie było w gabinecie, ale atmosfera była grobowa.
- Al! Matka napisała mi w liście, że w tym roku spędzamy święta razem z twoimi rodzicami - poinformowała go.
- Wiem. Ojciec napisał mi o tym w liście, który dostałem dzisiaj rano. Ale... wiesz w ogóle, w której rezydencji to będzie? Mojej matki, naszej głównej, czy w waszej w Walii?
- W naszej obok Edynburga.
- To wy macie... a zresztą - przerwał myśl. - Twój tata będzie?
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Ojczym - zaznaczyła. - Gdyby mój ojciec przyszedł na Wigilię, musiałby dokonać niewykonywalnego.
Uciec z Azkabanu.
Sophie przypomniała sobie, jak Amelia opowiadała o swojej rodzinie. Przez dziesięć lat, mama Amy miała nieszczęście być żoną trzech zamożnych mężczyzn, których spotkały niefortunne wypadki. Jeden spadł z miotły, drugi wpadł pod samochód, a trzeci rozszczepił się po teleportacji. Wszyscy zostawili żonie ogromne majątki. Oczywiście pani Avery nie dorastała do pięt pani Zabini, która dziewięciu mężów posłała do grobu w niewyjaśnionych okolicznościach. Amy po pytaniu o to, co sądzi o tym jej ojciec stwierdziła, że kiedy wyjdzie z Azkabanu po dożywociu to nie będzie miał zbyt wiele do gadania. Jedno dochodzenie w sprawie męża pani Avery prowadził ojciec Alfeda. Zamknął śledztwo, ale Artur Weasley, który mu asystował uparcie twierdził, że nie da się zginąć pod kołami stojącego samochodu. Według Sophie miał absolutną rację, ale po przeżyciu jedenastu lat w magicznym świecie, doskonale wiedziała, jak wielki wpływ na werdykty sądu i śledczych ma arystokracja.
- Powiedzcie mi, co robiliście o tej godzinie na korytarzu.
Profesor McGonagall weszła do gabinetu i usiadła za biurkiem. Jak zwykle wyglądała bardzo surowo.
Amy przybrała wyraz największego skruszenia i spojrzała się na wicedyrektorkę przepraszająco.
- Byłyśmy w bibliotece i odrabiałyśmy pracę domową z historii magii, wie pani, zagadnienia rozszerzone. Ostatnio Lisa Turpin przez przypadek wylała eliksir na szatę profesora Snape i przy okazji podpaliła pół klasy, za co odjął naszemu domowi pięćdziesiąt punktów, a profesor Binns powiedział, że za każdą dobrą pracę z dodatkowego materiału da dziesięć punktów dla domu, więc staramy się odrobić stratę.
- No i chciałyśmy żeby praca była najlepsza, więc potrzebowałyśmy mnóstwa książek z biblioteki. Wie pani, dział historyczny jest strasznie daleko od wejścia i pani Pince nas nie zauważyła i zanim się obejrzałyśmy zegar wybił dziewiątą - dodała Sophie.
Profesor McGonagall nie wydawała się być poruszona, ale chęć do nauki zawsze robiła na niej pozytywne wrażenie i Sophie miała nadzieję, że skończy się bez odjęcia punktów Ravenclawowi. Tak w rzeczywistości, pracę zrobiłaby nawet, gdyby nie trzeba było odrabiać straty, ale tak historia stawała się bardziej wzniosła.
- A my wracaliśmy od Hagrida - powiedział Matt prosto z mostu.
- Alfred! Wiesz, że gdyby twój ojciec dowiedział się, że...
- Przestań Amy - przerwał jej chłopak.
Sophie zauważyła, że chłopak nieco zmienił się od ich wspólnej podróży ekspresem Londyn - Hogwart. Krukonka była pewna, że we wrześniu w życiu nie poszedłby do gajowego Hagrida, a tym bardziej nie kumplowałby się z Mattem, który przecież jest mugolakiem.
- Byliście sami? - zapytała nauczycielka.
Tutaj Alfred już chciał zaprzeczyć, ale Matt w bardzo mało skryty sposób kopnął go w kostkę.
- Tak - powiedział Matth. - Całkiem sami.
- To ciekawe. - Kobieta wyglądała na rozbawioną w swój surowy sposób. - Bo kilkanaście minut przed tym, jak na mnie wpadliście, profesor Flitwick przyłapał troje innych uczniów włóczących się po zamku, którzy również wracali od Hagrida i zarzekali się, że nikogo z nimi nie było. Podziwiam ochronę przyjaciół, to bardzo honorowe, ale łamanie reguł szkolnych jest niedopuszczalne - zaakcentowała ostatnie słowo. - Tym razem nie odejmę waszej czwórce punktów, ale za dwa dni o osiemnastej macie stawić się w biurze pana Filcha, który przydzieli wam zadanie. A teraz odprowadzę was do Pokojów Wspólnych.

W piątek Sophie i Amy były przed drzwiami do gabinetu woźnego kilkanaście minut przed szóstą. Alfred przyszedł chwilę po nich, a Matta jeszcze nie było.
- Gdzie Matthew? - zapytała Amy.
- Nie wiem, nie było go w Pokoju Wspólnym ani w dormitorium, więc poszedłem sam.
Matt przybiegł zdyszany dokładnie w tej chwili, kiedy drzwi od biura Filcha się otworzyły.
- Cześć, zdążyłem?
- Cudem - odparła Amy.
Filch obdarzył ich pełnym pogardy spojrzeniem. Sophie miała nadzieję, że szlaban odbędą z kimś innym, bo nie chciała znosić obecności nieprzyjemnego woźnego przez kilka następnych godzin.
Wyszli z zamku. Nie spodziewała się, że będą pracować na zewnątrz, więc nie wzięła płaszczu, podobnie jak reszta.
Nocne powietrze nikogo nie oszczędzało, więc już po chwili marszu wszyscy drżeli z zimna.
Hagrid czekał na nich obok chatki. Na plecy założoną miał nabitą kuszę. Trzymał sporą lampę, która nie dawała zbyt wiele światła. Przy jego nodze stał Kieł na przemian piszcząc i szczekając.
- No, Hagridzie, mam nadzieję, że sobie z nimi poradzisz - powiedział Filch. - Mam nadzieję, że coś ich pożre w lesie, przynajmniej nie będą sprawiali problemów. Oj, jak tęsknię za tymi czasami, kiedy takiego gagatka można było powiesić za ręce w lochach i obserwować jak się męczy. - Uśmiechnął się z rozmarzeniem. - Stare dobre czasu, oj tak...
Odszedł, mamrocząc o potrzebie dyrektora z mocną ręką, który by opanował całą małoletnią hołotę.
- No, macie szczęście, że żeście na mnie trafili! Biedny Harry, holibka, dostał kolejny szlaban z tym ulizanym chwalipiętą Lockhartem. Dobra, słuchajcie teraz, idziemy do lasu odszukać dwa młode abraksany. Odłączyły się od rodziców, a to takie specyficzne zwierzaki są, wiecie, na ogół są bardzo opiekuńcze, ale jak dzieciaki się zgubią, to ich nikt nie szuka. Matka potem lamentuje i umiera z rozpaczy, a to takie wspaniałe stworzenia, że szkoda, żeby ginęły, nie?
- Idziemy do lasu? - zapytała Sophie przerażona.
Przed wyjazdem mama zrobiła listę "Sto niebezpieczeństw, które mogą cię spotkać w Zakazanym Lesie". Lista ta miała sto pięćdziesiąt pozycji, bo mama po dojściu do stu miała jeszcze masę innych propozycji i dopiero tata powstrzymał ją przed dojściem do dwustu. Kopię tej listy Sophie musiała wziąć do zamku, a oryginał wisiał w kuchni na lodówce.
- Tak, do lasu. No przecież abraksany nie będą kryły się nad jeziorem! - powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - One nie znoszą wody, bo jak zmoczą skrzydła, to koniec. Biedaki, nie mogą latać przez tydzień. W lesie nie ma nic niebezpiecznego.
Przekonanie w jego głosie było autentyczne, ale raczej nikogo nie przekonał. Dyrektor Dumbledore wyraźnie powiedział, że Zakazany Las jest zakazany i nie wolno do niego wchodzić. Czyżby na szlabanie można było łamać regułę szkolną, o której prawdopodobnie przypominano na każdej uczcie powitalnej?
- Jasne, nie ma żadnych niebezpieczeństw - zakpiła Amelia. - Oprócz akromantul, wilkołaków, kelpii... są jeszcze czerwone kapturki, trolle, centaury...
- Centaury nic wam nie zrobią! Nie atakują bez powodu. A teraz idziemy do lasu. Młode abraksany są brązowe, jakby ktoś nie wiedział.
- Nie, jasne, że wszyscy wiemy. Jesteśmy w tej szkole aż dwa miesiące, a lekcje o potworach mamy codziennie - prychnął Al.

W lesie było tak ciemno, że informacja o tym, jaki kolor sierści mają abraksany na nic by się nie zdała, bo wszystko wokół było w odcieniach szarości. W lesie było jeszcze zimniej niż na błoniach i Sophie była pewna, że nazajutrz obudzi się przeziębiona.
Kiedy dotarli na rozwidlenie dróg, na obu ścieżkach widać było świeże ślady końskich kopyt.
- Ja pójdę w prawo, a wasza czwórka i Kieł w lewo.

- Jak ja kocham tę szkołę... - sarknęła Amy, kurczowo trzymając się szaty Sophie. - Wejście do Zakazanego Lasu jest kategorycznie zabronione, ale oczywiście podczas szlabanu możecie tam bez problemu spacerować. Najwyżej kara wam się zwiększy do trwałego uszkodzenie ciała czy śmierci, co tam...
Marudziła tak od dobrych kilkunastu minut, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Chyba tylko Matt nie wyglądał na przerażonego - Gryfon z krwi i kości.
Im mocniej zagłębiali się w las, tym bardziej stawał się on mroczny i gęsty. Ślady kopyt co jakiś czas pojawiały się na mokrej ziemi wyłaniającej się między kępami bujnej trawy.
- Zgubiliśmy się - stwierdził Al.
- Wrócimy po śladach - powiedziała niepewnie Sophie.
- Co wy, bajek nie czytacie? - oburzył się Matt, zupełnie jakby wygłosili przed chwilą niewybaczalne bluźnierstwo. - Przecież po śladach nigdy się nie wraca! Jak Jaś i Małgosia starali się tak wrócić, trafili do chatki Baby Jagi!
- Kogo?
Alfred i Amelia byli najwyraźniej tak samo zaskoczeni, jak Sophie, która nigdy w życiu nie słyszała o takiej bajce.Rodzice czytali jej Baśnie Barda Beadle'a i inne bajki z magicznego świata.
- No... serio nie wiecie? Przecież wszyscy to znają! Jaś i Małgosia, Czerwony Kapturek, Krzesiwo...
Matt był zażenowany niewiedzą kolegów.
- Mugole opowiadają bajki o jakimś czerwonym kapturku? I krzesiwie? - Amelia była zdziwiona bardziej niż wtedy, kiedy Matt powiedział jej, że mugole też mają ruchome obrazy w telewizorze.
Albo wtedy, gdy opowiedział jej o broni, która po zrzuceniu na Hogwart przeszłaby przez zabezpieczenia i zabiła wszystkich. Chociaż wtedy była bardziej przerażona niż zdziwiona.
- Nie chodzi o kapturek, tylko o dziewczynkę, która nosiła taki strój.
- I chłopca, który wyglądał jak krzesiwo? - zapytał Alfred.
- Nie, przecież to byłoby głupie! Chciałoby się tobie czytać bajkę o kimś, kto wygląda jak krzesiwo? W ogóle to wiesz jak wygląda krzesiwo? Bo ja nie wiem.
Wszyscy zgodzili się z tym, że właściwie nie wiedzą jak ten przyrząd wygląda.
- W tej bajce chodziło o to, że był sobie rycerz, który wracał z wojny. Po drodze spotkał starą, brzydką czarownicę...
- Czemu we wszystkich bajkach dla mugoli czarownice muszą być brzydkie?! - obruszyła się Amy.
- Przecież ty nie znasz bajek mugoli...
- No ale wiem, jak sobie wyobrażali kiedyś czarownice - odparowała.
- No to spotkał tę czarownicę. Powiedziała mu, że spuści go do drzewa, które w środku jest puste, a tam będą trzy komnaty, a w każdej z nich skrzynia, na której siedzi pies! Na skrzyni z miedziakami pies z oczami jak filiżanki, drugi na skrzyni ze srebrem miał oczy jak młyńskie koła, a trzeci pilnujący złota - oczy jak Okrągła Wieża W Kopenhadze.
- Przecież to niemożliwe... jak można mieć takie dziwaczne pomysły? - zdziwił się Alfred.
- To jest baśń... chyba jedna z najmniej okrutnych jakie napisali ich czołowi twórcy. Ale wy najwyraźniej nie rozumiecie, że mugole mają przeróżne wyobrażenia o magii.
Matt się obraził i wyprzedził ich o kilka metrów. Al i Amy nie byli poruszeni, ale Sophie nawet chciała usłyszeć tę opowieść. W szkole słyszała ciągle o Kopciuszku i Królewnie Śnieżce i były to jedyne mugolskie bajki, które znała. Nadmiar lukru i idealności w nich przytłaczał, a ta baśń o rycerzu wydawała się być naprawdę interesująca. Miała nadzieję, że mama da radę przesłać jej książkę, w której będzie mogła ją przeczytać.
- Ej, patrzcie! Abraksan! - Matt pobiegł do przodu, zapominając o swoim niezadowoleniu.
W ciemności rzeczywiście pasł się młody koń. Bardzo ciemny, ale w lesie wszystko było czarno-szare.
Sophie odetchnęła, Hagrid pewnie już znalazł drugą zgubę, a oni już prawie wypełnili zadanie.
Jednak coś jej nie pasowało. Tym czymś był delikatny szum fal uderzających o brzeg jeziora.
Słowa Hagrida same nasunęły się na myśl: One nie znoszą wody, bo jak zmoczą skrzydła, to koniec. Biedaki, nie mogą latać przez tydzień. 
- Matt, stój! - wrzasnęła Amy. - To nie abraksan! To kelpia!
Zatrzymał się od razu, ale potwór był szybszy i porwał Matta na swój grzbiet, rżąc przerażająco.
Kelpie... kelpie, co one takiego robiły? Sophe starała z całych sił sobie o nich cokolwiek przypomnieć, ale nie mogła. Matt wrzeszczał, a potwór spokojnie szedł w stronę zatoki.
Po co? Żeby się z nim zanurzyć i pożreć Matta tak, że jego wnętrzności wypłyną na powierzchnię.
- Pomocy! - krzyknął chłopak.
Sophie nie wiedziała, kiedy kelpia zdążyła porwać go do wody, ale on już w niej był cały bladyzimna. Jakoś dziwnie się ruszał na jej grzbiecie, jakby za coś ciągnął. Kelpia miała łeb nienaturalnie zadarty do góry, ale nieprzerwanie płynęła naprzód.
- Żeby pokonać kelpie trzeba nałożyć jej wędzidło! - wykrzyknęła nagle Sophie, przypominając sobie to, co przeczytała w zamierzchłych czasach, kiedy świat czarów był tylko odległym miejscem, który może jedynie obserwować.
- Skąd ja ci tutaj wezmę wędzidło? To, że mam konie w domu, nie znaczy, że biorę wszędzie ze sobą rzeczy do jazdy! - panikowała Amy.
- Ej, dziewczyny! Jest takie zaklęcie Incarcerous, ono wiąże ofiarę, ale to zaawansowana magia i nie wiem, czy...
- Incarcerous!
Liny wyleciały z różdżki Amelii i boleśnie oplotły kelpię omijając Matta, który zręcznie zeskoczył z grzbietu do wody i popłynął do brzegu, gdzie upadł drżąc z zimna.
- Wiedziałam, że mi się uda...
Amy jęknęła i zemdlała z nadmiaru emocji. Sophie i Al popędzili do dygocącego na piasku Matta.
Był przeraźliwie blady, a jego nienaturalnie wykrzywiona ręka zdążyła już zsinieć i porządnie opuchnąć.
- Jak mnie porwała, to próbowałem się bronić i... jakoś tak wyszło - wyjaśnił słabo.
- Gdzie jest Hagrid? Powinien już tu być, słyszeć, że coś się stało... - zapytała Sophie.
Al spojrzał się na ścieżkę, którą tutaj doszli, ale między drzewami nie widać było nawet maleńkiego przebłysku lampy Hagrida. Kieł zapiszczał i zwinął się w kłębek przy Mattcie, żeby zapewnić mu choć trochę ciepła.
Al zebrał trochę drewna i stworzył prowizoryczne ognisko.
- Przydałoby się teraz to twoje krzesiwo, Matt - zażartował.
Sophie przyłożyła różdżkę do stosiku drewna.
- Incendio.
Z różki wystrzelił niewielki płomień, który zaczął powoli trawić drewno, dając trochę światła i ciepła.
- Nie powinniśmy rozpalać ognia na długo, bo zwabimy zwierzęta - zaniepokoił się Al.
Skierował różdżkę do góry.
- Relashio!
Czerwone, gorące iskry wystrzeliły w górę zostawiając wyraźny znak na niebie.
Sophie nie sądziła, że Hagrid będzie patrzył w niebo, a nawet jeśli, to przez gąszcz drzew na pewno nie zauważy iskier. Mogli tu spędzić nawet cała noc, bo ruszanie się gdziekolwiek z nieprzytomną Amelią i przemoczonym, rannym Mattem nie mogło im się udać.
Trzask.
Przed nimi pojawił się nagle najpotężniejszy czarodziej dwudziestego wieku. Ubrany w granatową szatę niedbale zarzuconą na piżamę w złote znicze i tak wyglądał poważnie i wzbudzał szacunek. Sophie pomyślał, że nawet gdyby poszedł tak do Ministerstwa Magii, wszyscy czuliby respekt.
- Dzień d-dobry, p-panie dy-dyrektorze... - wyjąkał Matt, szczękając zębami.
- Raczej dobry wieczór, panie Jenkins. Rubeus poinformował mnie, że zaginęliście od razu, kiedy dotarł na miejsce spotkania, a was jeszcze nie było. Wędrowaliście po lesie sami ponad godzinę. Dobrze, że wystrzeliłeś iskry Alfredzie - uśmiechnął się wesoło do Gryfona.
- Godzinę? Ale jak to? - wykrzyknęła Sophie.
Była pewna, że szli najwyżej pół godziny. O osiemnastej było ciemno jak w nocy, a w ciemnym lesie nie było czuć upływu czasu.
- Niestety, długo wam zeszło. Ale gratuluję. W tym wieku pokonaliście kelpię i uratowaliście kolegę. Zachowaliście się bardzo odważnie.
Sophie nawet nie pytała się, skąd dyrektor wie, co tutaj właściwie zaszło. Tak potężny człowiek, jak on wiedział zapewne wszystko. Pewnie też to, gdzie są, tylko miał pewność, że sami sobie poradzą.
- Dlatego też, każdy z was otrzymuje dwadzieścia punktów dla domu.
- Ja też? Ale dlaczego? - zdziwił się Matt.
- Panie Jenkins, pan dostaje dwadzieścia pięć! Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem czarodzieja, który w twoim wieku był w stanie ujeżdżać kelpię!
Widząc zdziwione miny Sophie i Ala oraz rumieniec Matta, wyjaśnił.
- Kelpia potrzebuje kilku sekund, żeby porwać, utopić i pożreć swoją ofiarę. A Matthew użył sznurka od szaty, założył jej wędzidło i starał się pokierować jej głową tak, by nie mogła zanurkować i mieć pełnej widoczności.
- Wow... - szepnął Al.
Sophie nie mogła powstrzymać podziwu. Ona nigdy w życiu nie potrafiłaby zachować zimnej krwi w takiej sytuacji. Tiara miała racje, Sophie nie była odważna, a nawet jeśli choć trochę, na pewno jej odwaga nie dorastała tej Matta do pięt.

~*~

A oto i rozdział 10 ^^ Mam nadzieję, że się wam spodobał xD
Bardzo ciężko było go napisać, ale mam nadzieję, że efekty są zadowalające ^^


 A oto abraksan. Ta druga to kelpia. Prawda, że cudowna? xD






sobota, 22 października 2016

9 - Wingardium Leviosa




- Hej Sophie, wstawaj! Wstawaj! - krzyczała Luna Lovegood, szturchając koleżankę.
Dziewczynka mruknęła coś niezrozumiałego i skuliła się pod swoją granatową kołdrą.
Przez ostatnie półtorej miesiąca zdążyły w miarę poprawić swoją relację. Luna odzywała się częściej na tematy związane z takimi rzeczami jak szkoła, Quidditch i książki, a one nie spoglądały krzywo na naszyjnik z kapsli po piwie i stosik Żonglera na jej szafce nocnej.
- Za dziesięć minut śniadanie, spóźnisz się - poinformowała ją Amelia i wyszła z dormitorium.
Chłodna i opanowana – typowa ona. Chociaż Sophie miała chwile zwątpienia, kiedy szwendały się nocą po korytarzach szkolnych, wracając z biblioteki, a oczy Amy błyszczały z podekscytowania. Wtedy zamieniała się z Krukonki o iście slizgońskim usposobieniu w prawdziwą Gryfonkę.
- Za pięć minut wstanę, dobrze Luno?
- Jak chcesz. Ale ja nie będę do ciebie przychodziła po śniadaniu! - dziewczyna wyszła z dormitorium, trzaskając drzwiami.
Sophie przewróciła się na drugi bok i zamknęła oczy.

Obudziła się wyspana i od razu rozbudzona. Tak wypoczęta czuła się jedynie w wakacje, kiedy nie chciało jej się wstawać rano i leżała w łóżku do późna. Cudowne uczucie.
Nagle zerwała się z łóżka przypominając sobie wydarzenia sprzed ponownego zaśnięcia.
- Merlinie, zaspałam! - pisnęła przerażona.
I wtedy uświadomiła sobie, że w dormitorium jest ciemno. Amy i Luna spokojnie śpią w swoich łóżkach z zaciągniętymi kotarami, a zegar wskazuje dopiero piątą rano.
- To był sen... - jęknęła zrezygnowana.
A nawet koszmar i to jego najgorszy rodzaj, który powoduje u ludzi stan przedzawałowy i panikę.
Wiedziała, że już nie zaśnie, więc przygotowała się do lekcji i z nudów napisała list do rodziców. Ostatni raz pisała do nich po ceremonii przydziału, a oni wysyłali listy co trzy dni, zasypując ją pytaniami. Sophie po prostu nie miała czasu im odpisać, pogrążona w nauce i szkolnym życiu. Oboje jej rodzice skończyli Hogwart i często wspominali, że rozumieją, jak wspaniałe chwile teraz przeżywa.

Kochani rodzice!

U mnie wszystko dobrze. Zaprzyjaźniłam się z Amelią Avery, która jest ze mną w dormitorium. Oprócz niej jest jeszcze Luna Lovegood, całkiem miła, ale trochę nieobecna. Wczoraj opowiadała nam o narglach, ale ja nadal nie wiem, czym one są. Może Wy wiecie? A jak znajdziecie jakieś informacje, to możecie jeszcze dowiedzieć się czegoś o gatkach niepospolitych, czy jakoś tak. Luna gadała o nich ostatnio jak najęta, bo w „Żonglerze” poświęcili na to cały artykuł. Jakaś podejrzana gazetka, przecież ich istnienia nikt nie potwierdził naukowo!
Na zaklęciach nie nauczyliśmy się jeszcze żadnego zaklęcia! Profesor Flitwick ciągle przygotowuje nas do Vindgardium Leviosa, ale ja i Amy już je opanowałyśmy. Jesteśmy przecież z Ravenclawu, a  to nas do czegoś zobowiązuje! Oprócz tego potrafię jeszcze rzucić zaklęcie naprawiające, niszczące i wywołujące łaskotki... podobno bardzo dobre w ataku. Może kiedyś będę mogła je wypróbować!
Na obronie przed czarną magią nie uczymy się niczego przydatnego. Właściwie, to powoli zaczynam zauważać, że profesor Lockhart uczy nas o sobie, a nie o obronie przed złem. Nie wiem, co o tym myśleć… o czym wy się uczyliście dawno, dawno temu, kiedy chodziliście do Hogwartu?
Tak ogólnie to u mnie wszystko dobrze. Nie miałam jeszcze żadnego szlabanu i zdobyłam kilka punktów dla domu. A, właśnie!  Jakiś czas temu mieliśmy zajęcia z latania. Uwielbam Quidditch!

Kocham Was!
Sophie

Minęła już szósta, więc Sophie mogła pójść wysłać list. Korytarze o tej porze były puste i ciche. Można było powiedzieć, że martwe, bo nawet postacie na portretach nie chrapały.
Żeby dojść do Sowiarni z pokoju Ravenclawu trzeba było pokonać dość długą drogę, ale Sophie dotarła tam w miarę szybko. Wspięła się po stromych schodach zachodniej wieży i weszła do pomieszczania. Od razu uderzyło ją zimne, wilgotne powietrze poranka i smród sowich odchodów.
Sowiarnia była okrągłym pomieszczeniem, w którym okna zajmowały prawie całą powierzchnię ścian, nie miały szyb, więc w środku panowała taka sama temperatura, jak na zewnątrz, a wiatr potrafił być naprawdę ogromny, mimo częściowo zamkniętej przestrzeni.
- Ginny?
Rudowłosa Gryfonka stała na przeciwko wejścia. Jej szata była cała w pierzach. Dziewczynka przyciskała do piersi czarny, prosty dziennik, jakby był największym skarbem na planecie. Zapewne jej pamiętnik. Wyglądała na spanikowaną i przerażoną.
- Hej, coś się stało? - zapytała zaniepokojona i podeszła do dziewczyny.
Ta pisnęła i odskoczyła od Sophie, po czym wybiegła z Sowiarni. Ręce miała umazane w czymś czerwonym i Krukonka miała nadzieję, że jest to farba, nie krew.
Odnalazła Cliodne, która jak zwykle patrzyła się na Sophie tym spojrzeniem, które wwiercało się w duszę i wywoływało dreszcze. Cudowne stworzenie.
- Zanieś to moim rodzicom, dobrze?
Sówka uszczypnęła ją przyjacielsko w palec i wyleciała z Sowiarni.
Idąc korytarzem, Sophie zastanawiała się, co też napadło Ginny. Zazwyczaj się tak nie zachowywała i była... zwyczajnie normalna. A teraz lata po zamku oblepiona piórami. I farbą. Bo to była farba, musiała być.
Gdyby to powiedziała Amelii, ta by ją wyśmiała, podobnie jak wszyscy inni, więc zdecydowała się nikomu o tym nie mówić i porozmawiać z Ginny, kiedy nadejdzie taka możliwość.

- Powtórzcie za mną: Wingardium Leviosa! Na razie bez różdżek.
Sophie powtórzyła dawno już opanowane zaklęcie. Amy pisała coś na pergaminie i chyba nie słuchała profesora.
- Dobrze, a teraz razem z różdżką. Pamiętacie: obrót i trach.
- Wingardium Leviosa.
- Dobrze, bardzo dobrze!
Machnął różdżką, a na ich ławkach pojawiły się białe pióra.
Sophie wycelowała różdżkę w to leżące przed nią i wypowiedziała formułkę. Jej pióro uniosło się w górę i poruszało się zgodnie z ruchami jej różdżki. Większość Krukonów poradziła sobie już za pierwszym razem. Znając życie, tak jak ona ćwiczyli od kiedy tylko poznali formułkę.
Puchonom nie szło tak dobrze. Jedynie Thomasowi Periottowi oraz Charlotte Sammer udało się lewitować pióro.
- Gratulacje! - wykrzyknął profesor. - Pięć punktów dla każdego, któremu zaklęcie się udało.

Kiedy Sophie i Amy siedziały w Pokoju Wspólnym i odrabiały zadanie domowe z obrony "Jak Gilderoy Lockhart pokonał wampira Josepha w Podróżach z Wampirami i jaki wniosek można z tego wyciągnąć", a także zadanie dodatkowe z tego przedmiotu "Napisz krótką biografię Gilderoya Lockharta, w której zawrzesz wszystkie informacje biograficzne z książki Wakacje z Wiedźmami".
Sophie jednak ciągle zastanawiała się nad tym, co wydarzyło się rano i opowiedziała o wszystkim Amelii, zapominając o tym, że nie należy ona do empatycznych ludzi, którzy udzielają rad.
- Nie wiem, co o tym myśleć... Ginny rzeczywiście od jakiegoś czasu zachowuje się coraz dziwniej, ale przecież nikt nam nie uwierzy.
Nam. Amelia jej naprawdę wierzyła! Czyli historia musiała zrobić na niej wrażenie.
- Myślę, że powinnyśmy się tym nie przejmować. To przecież Weasley. W szkole ma czwórkę rodzeństwa. Jeśli będzie się coś dziać, na pewno zauważą. To przecież ich jedyna siostra, do tego młodsza. Zapewne dbają o nią bardziej niż o siebie. To ich problem. My zajmijmy się sobą i jak znowu spotkamy Ginny w takim stanie, to nie pozwolimy jej uciec – wróciła do pisania eseju. - Słuchaj, gdzie w Wakacjach z Wiedźmami była informacja o tym, jaki jest ulubiony smak Lockharta?

~*~
Kto lubi takie sny? Ja po takich zawsze mam Deja Vu, a to jest takie dziwne... Swoją drogą, w końcu ni spóźniłam się z rozdziałem!
Jak tam u was? Ja cieszę się wolną sobotą i robię sobie małą przerwę od pisania, ale czuję wenę, więc jutro się zabiorę za kolejne rozdziały ^^




poniedziałek, 17 października 2016

8 - Wyjątkowe Zajęcia






Uwaga uczniowie klas pierwszych!

17 października (sobota) odbędzie się pierwsza lekcja latania na miotłach. 

Gryffindor i Slytherin rozpoczną zajęcia o godzinie 10:00, a Ravenclaw i Hufflepuff o godzinie 16:00. Zajęcia trwają trzy godziny. Obecność jest obowiązkowa.

- W końcu! - ucieszyła się Sophie.
Wcześniej jeszcze nigdy nie latała na miotle, ale zawsze bardzo chciała się wznieść nad ziemię i poczuć tę ekscytację, o której opowiadał jej tata. Zanim Bruce O'Connor zaczął studia adwokackie, latał w Srokach z Montrose jako ścigający i przez pięć lat błyskotliwej kariery zdobył z nimi dwa mistrzostwa ligi i jedno Europy. Sophie podejrzewała, że jeśli tylko spodoba się jej Qudditch, tata kupi jej miotłę, bo jak wiadomo, stara miłość nie rdzewieje.
- Ech, jeśli się zbłaźnię na tych lekcjach, to brat będzie się ze mnie śmiał do końca życia... - westchnęła Amelia.
Brat Amelii, Marcus, był ścigającym w drużynie Slytherinu. Podobno przez ostatnie trzy lata bardzo przysłużył się drużynie.
Od feralnego wyjścia do biblioteki dziewczyny zaczęły się ze sobą bardziej kolegować, a nawet zawiązała się między nimi nić przyjaźni. Amelia właściwie przestała spędzać czas ze Ślizgonami i zintegrowała się ze swoim domem.
- Przecież latałaś już tysiące razy - pocieszyła ją.
- No wiem, ale...
- Nie ma żadnych "ale"! - przerwała się Sophie. - Zobaczysz, będzie dobrze.
Amy jednak nie wydawała się pocieszona zapewnieniem koleżanki.

Równo o szesnastej, wszyscy uczniowie znajdowali się boisku od Quidditcha. Ustawili się przy ułożonych w dwóch rzędach miotłach, rozdzielając się na domy. Sophie zauważyła, że robi to już automatycznie, jakby uczniowie z innych domów byli inni. Szczególnie tę różnicę było widać między nimi, a Hufflepuffem. Krukoni z jakiegoś niewiadomego dla niej powodu nie przepadali za Puchonami, chociaż nie okazywali tego jak Ślizgoni i Gryfoni w stosunkach miedzy sobą.
- Dzień dobry!
Na boisko weszła profesor Hooch i stanęła między rzędami uczniów.
- Dzień dobry, pani profesor! - odpowiedzieli jej wszyscy chórem.
- Na co czekacie? Wyciągnijcie rękę nad miotłę i powiedzcie "do mnie".
Sophie od razu wykonała polecenie.
- Do mnie!
Miotła podskoczyła, ale w połowie drogi do jej ręki zatrzymała się i opadła na ziemię. Dziewczynka z zazdrością zauważyła, że Amy pewnie trzyma swoją miotłę.
- Do mnie! - spróbowała jeszcze raz.
Tym razem miotła wykonała polecenie i posłusznie znalazła się w jej dłoni. Sporo mioteł leżało jeszcze bez ruchu na murawie, ani myśląc o tym, by posłuchać pierwszorocznych, co podbudowało przed chwilą stłamszone ego Sophie.
Kiedy w końcu wszyscy trzymali swoje miotły, pani Hooch kazała im ich dosiąść.
- Na mój gwizdek! Odbijacie się od ziemi, utrzymujecie w powietrzu na dziesięć sekund, po czym opadacie. Zrozumieliście?
- Tak, pani profesor.
Sophie czuła, że coraz bardziej blednie. Myślała, że zostaną zapoznani z jakąś teorią, a nie będą musieli od razu wznosić się w powietrze. Może i mnóstwo razy widziała, jak to robią inni czarodzieje, ale to byli profesjonalni gracze, którzy mieli to w małym paluszku!
- Raz... dwa... trzy!
Długi gwizd przeciął powietrze i Sophie odbiła się od ziemi. Uniosła się. Naprawdę się uniosła! Może i wiatr wcale nie rozwiał jej włosów i nie ogarnęła jej euforia, ale było naprawdę fajnie.
Na murawę opadła razem z innymi. Jedynie niski chłopak z Hufflepuffu wpadł w chwilową panikę, nie wiedząc, jak ma wylądować, ale profesor Hooch po prostu złapała za rączkę od jego miotły i pociągnęła w dół. Chłopak pisnął i przewalił się przez bok.
Sophie roześmiała się, a instruktorka krzyczała do Puchona, żeby wstawał i nie robił z siebie sieroty.
- Periott, twój ojciec cztery lata temu zdobył mistrzostwo Europy! Spodziewałam się po tobie przynajmniej niewielkiego talentu do latania.
Chłopak wybąkał przeprosiny, robiąc się bardziej czerwony niż dojrzały pomidor.
Przez następne dwie godziny wznosili się coraz wyżej i uczyli się przemieszczać, co dla niektórych okazało się ogromnym problemem. Amy w powietrzu czuła się jak ryba w wodzie i zbierała same pochwały od nauczycielki, która była pewna, że już niedługo będzie w pierwszym składzie drużyny Ravenclawu.
Ostatnią godzinę profesor Hooch przeznaczyła na grę w psudoQuidditcha w nieco innych składach niż było to przewidziane. Było trzech ścigających, dwóch obrońców i szukający. Sophie wraz z Amy i Alanem Seanem grali na pozycji ścigających. Obrońcami byli Luna Lovegood i Adam Swith, a szukającym Mike Aliot, który nie wydawał się najlepszym kandydatem na to stanowisko - był szczupły, ale wysoki. Najlepsi szukający byli bardzo niscy i drobni, co dawało im większą szybkość.
Kiedy kafel poszedł w górę, tylko Amelia zareagowała od razu. Wystrzeliła do przodu, chwyciła kafla i poszybowała w kierunku bramek. Sophie ruszyła za nią, omijając Thomasa Periotta, który przez ostatnie godziny zrobił spore postępy w lataniu. Kiedy reszta ruszyła w kierunku Amy, ta wbiła już pierwszego gola. Kafla przejęli Puchoni. Periott wyminął zgrabnie Lunę Lovegood i podał piłkę do Dashnera, który wysunął się na czystą pozycję. Amelia jednak przepisowo wytrąciła chłopakowi kafla i podała go do Sophie. Kafel był ciężki, ale nie na tyle, by dziewczyna go upuściła z zaskoczenia. Poszybowała do bramek Puchonów. Kiedy tuż przed nią zjawili się Thomas Figg i Denis Brice, który powinien wypatrywać właśnie znicza, Sophie rzuciła kafla do Luny, która na szczęście była skupiona na grze i go zręcznie przejęła, po czym podała go do Amelii. Ta zablokowana od razu przez Figga, oddała piłkę Sophie, której udało się zdobyć gola.
Dashner złapał kafla i zrobił zwód, dzięki któremu udało mu się ominąć Amelię. Był już coraz bliżej bramki Krukonów, ale Mike Aliot wystartował ostro i popędził w stronę Puchona, który kiedy Mike był tuż obok, wypuścił ze strachu kafla. Krukon jednak zatrzymał się nie robiąc nikomu szkody.
- Wydawało mi się, że widziałem znicza - powiedział, ale Sophie mu nie uwierzyła.
Puchoni jednak nie stracili orientacji. Periott przejął kafla i bez problemu zdobył gola dla Puchonów, ponieważ w tym momencie Mike zaczął lecieć pionowo w dół osiągając na starej miotle zawrotne tempo, przyciągając tym samym uwagę wszystkich grających. To już nie było oszustwo, gdyż szukający Puchonów również zaczął lecieć w kierunku zielonej murawy.
Charlotte Sammer pisnęła i zasłoniła sobie oczy rękami, zapominając, że znajduje się jakieś dwadzieścia stóp nad ziemią, przekonana, że chłopcy zaraz się rozbiją i nie będzie czego po nich zbierać.
Denis siedział Mike'owi na ogonie i teraz nawet Sophie widziała złotego znicza, uciekającego przed szukającymi. Krukon zwiększył odległość dzielącą go od Brice'a i wyciągnął rękę. Już prawie dotykał znicza i... zacisnął na nim palce!
Sophie krzyknęła z radości i przybiła Amelii piątkę. Wszyscy podlecieli do Mike'a żeby mu pogratulować. Nawet pani Hooch wydawała się być zadowolona.
- Gratulacje, Krukoni! - powiedziała, przekrzykując gwar. - Za zwycięstwo otrzymujecie trzydzieści punktów!
Sophie roześmiała się ze szczęścia. To była naprawdę ogromna nagroda.
- Periott, chyba jednak jakiś talent masz - pochwaliła go kobieta. - Avery, O'Connor, bardzo dobra gra. Oby tak dalej dziewczęta. A ty Aliot naprawdę mnie zaskoczyłeś. Nie spodziewałam się, że już za pierwszym razem zagrasz tak dobrze. Polecę cię profesorowi Flitwickowi, może zasugeruje, żeby wzięli cię do rezerwy.

Podczas kolacji Adam Swith poruszył temat pochodzenia, więc Sophie wolała nie mieszać się do rozmowy. Jakby nie było, nie znała na sto procent swojego statusu krwi, chociaż podejrzewała, że jest półkrwi.
- Ja jestem pół na pół - powiedział Mike. Podobno tata wynajmował u mojej mamy pokój, kiedy chodził na studia na Magicznym Uniwersytecie. Tata jest synem mugolaków, a mama jest półkrwi. Mama jak miała dziesięć lat wyprowadziła się z rodziną do Francji, więc nie poznała taty w Hogwarcie. Oboje ukrywali przed sobą, że potrafią czarować, aż w końcu spotkali się w Ministerstwie Magii, gdzie odbierali dyplomy ukończenia studiów. Nieźle to nimi wstrząsnęło.
- Ja też jestem pół krwi, zresztą Adam tak samo. Nasi rodzice są kuzynami - powiedział Alan.
- W takim razie nie mamy na roczniku mugolaków - zauważyła Luna, na chwilę odrywając się od Żonglera. Ja i Amelia jesteśmy czystej, a Soph półkrwi.
Sophie odetchnęła. Nie chciało jej się tłumaczyć swojej zawiłej sytuacji rodzinnej, a tak przynajmniej nikt się nie pytał.

~*~

Jak dobrze, że mam ludzia, który przypomina mi, że powinnam dodawać rozdziały ci tydzień... xDDD


sobota, 8 października 2016

7 - Nowa szkoła



Docieranie na zajęcia w czasie dziesięciu minut, jakie stanowiły przerwę, okazało się być nie lada wyzwaniem. Hogwart był ogromny. Niektóre sale znajdowały się na pierwszym piętrze, a nawet w lochach i dojście tam z wieży Ravenclawu nie było proste, szczególnie, kiedy schody miały humorki, niczym kobiety w ciąży. Raz, kiedy Sophie schodziła na drugie piętro, schody nagle się poruszyły i przesunęły się na piętro czwarte! Na dodatek nie zawsze miała okazję iść z kimś i musiała znosić swoje zagubienie samotnie.. Amelia mnóstwo czasu spędzała ze swoimi znajomymi ze Slytherinu. Głównie z Macnairem, ale również z Draco Malfoyem. Do ich grona przyłączył się również Alfred, mimo swojej przynależności do Gryffindoru. Luna - współlokatorka Sophie również chodziła przeważnie własnymi ścieżkami. No i była nieco stuknięta. Dlatego Krukonka często zostawała zupełnie sama i tylko, kiedy miała wspólne lekcje z Gryfonami, mogła dołączyć do Matta lub Ginny.
Pierwszą lekcją w planie była transmutacja. Profesor McGonagall okazała się być jedną z tych osób, które nie muszą podnosić głosu, by w klasie było cicho. Sophie od razu zrozumiała, że to bardzo surowa i wymagająca kobieta. Ale również bardzo sprawiedliwa. Nie faworyzowała nikogo. Transmutacja okazała się być trudna, ale fascynująca.
Podobne wrażenie Sophie odniosła na eliksirach. Kiedy profesor Snape wszedł do klasy, zrobiło się nieprzyjemnie. Atmosfera nagle stała się grobowa, chociaż to była tylko zwyczajna lekcja.
- Na moich lekcjach nie będzie bezsensownego wymachiwania różdżkami. Tutaj nauczycie się jak uwarzyć sławę, ujarzmić chwałę, a nawet zatrzymać śmierć. Oczywiście okażecie się zapewne takimi samymi tłumokami jak poprzednie roczniki. Chociaż znajdzie się wśród was kilka osób, które opanują tę trudną sztukę, jaką jest ważenie eliksirów. 
Rozejrzał się po klasie, a w jego wzroku było coś, co kazało Sophie skulić się i stać się niezauważalną. W końcu jego spojrzenie zatrzymało się na bladym Puchonie, który wyglądał jakby miał zaraz albo zemdleć, albo zwymiotować.
- Brice, powiedz mi, jakie właściwości ma Alrauna.
Niewielkie poruszenie wśród Krukonów wskazywało, że tak jak Sophie, znają oni odpowiedź na to pytanie. Niestety, ów Brice najwyraźniej nie zajrzał do podręcznika.
Sophie przypomniała sobie, że ta informacja znajdowała się na pierwszych stronach, w dziale "Magiczne rośliny oraz ich zastosowanie w ważeniu eliksirów".
- Nie wiesz? Cóż za niefortunność. Czyżbyś nawet nie zajrzał na pierwsze dwie strony podręcznika? Całą druga strona poświęcona jest głównie Alraunie. 
Chłopak spuścił wzrok, a jego blade policzki pokryły się rumieńcem. 
- W takim razie napiszesz na następną lekcję wypracowanie na ten temat. Avery, bawi cię to?
Amelia rzeczywiście wyglądała na rozbawioną. Nie ugięła się pod wpływem miażdżącego spojrzenia Snape'a, tylko bez skrępowania patrzyła mu się w oczy.
- To podstawowe zagadnienie, panie profesorze. Trudno nie znać odpowiedzi na pana pytanie.  Szanujący się czarodziej...
- Avery, pomożesz panu Brice'owi w napisaniu wypracowania.
Amelia od razu umilkła niezadowolona.
Sophie, mimo nieprzyjemnego profesora, polubiła eliksiry. Po kilku lekcjach okazało się, że ma do nich talent, ale Amelia była o wiele lepsza. Zdawała się znać wszystkie przepisy na pamięć. Za karne wypracowanie otrzymała dziesięć punktów dla Ravenclawu, czym od razu zyskała sobie sympatię chłopców z rocznika. Denis Brice, mimo takiej samej pracy, nie otrzymał żadnej nagrody.

- Hej, Sophie!
Kiedy kierowała się do wieży Ravenclawu, dogoniła ją Amy. Uśmiechnęła się czarująco i Sophie była pewna, że zaraz usłyszy jakąś prośbę.
- Zrobiłaś już to zadanie od McGonagall?
- Nie - odparła Sophie.
Zadanie było dość ciężkie, ale informacje do niego były zapewne w każdej książce o transmutacji, więc planowała, że zrobi je dzisiaj w pokoju wspólnym.
- W takim razie, zostaje mi je zrobić samej... - westchnęła. - Idę do biblioteki. Idziesz ze mną? Jak popracujemy we dwie, pójdzie szybciej.

Praca domowa rzeczywiście poszła bardzo szybko, ale dziewczyny stwierdziły, ze skoro już są w bibliotece, odrobią resztę zadań domowych, nawet te zadane dopiero na przyszły tydzień i pouczą się na sprawdzian z historii magii, co szło im bardzo opornie, gdyż dwudziestoletnia wojna rzymsko-egipska nie należała do najciekawszych - nawet mugole o niej zapomnieli, a oni akurat historię gromadzili z o wiele większą dokładnością od czarodziejów.
- Merlinie... - jęknęła Amy, kładąc się na książce. - Mam dość! Po co mi wiedzieć, że Peleusz Żółty zginął, potykając się o ciało i nabijając na rękojeść miecza? I dlaczego on jest żółty? Przecież to Rzymianin! U nich tylko biali mogli być wolnymi ludźmi...
- A dlaczego Ulryk Niegodziwy albo Mikołaj Dwubrody? Przydomki nadawano im po śmierci, a że nie są one zbyt inteligentne, to już inna sprawa...
Nagle tuż obok ich stolika wyrosła pai Pince, zupełne jakby teleportowała się, by dodać element zaskoczenia do ich nudnego życia. Przy okazji potwierdziła teorię, jakoby każdy nauczyciel w Hogwarcie opanował tajemną sztukę pojawiania się i znikania w najmniej spodziewanych momentach.
- Dziewczęta, a co wy tu jeszcze robicie?! - usłyszały nad sobą skrzekliwy głos bibliotekarki - pani Pince. - Jest już za pięć dwudziesta! Za chwilę zacznie się cisza nocna! Macie jak najszybciej stąd zmykać.
Amy spojrzała się przerażona na Sophie, a ta odwzajemniła spojrzenie. Nawet nie zauważyły, kiedy minęły te trzy godziny. Jak najszybciej zerwały się ze swoich miejsc, zgarnęły pergaminy, pióra i książki do toreb, po czym wybiegły z biblioteki. Na szczęście wejście do Wieży Ravenclawu znajdowało się na piętrze piątym, czyli tylko jedną kondygnację wyżej od biblioteki i prowadziła do niego tajne przejście znane wszystkim Krukonom. Przeszły przez nie i po chwili znalazły się w wąskim korytarzu. Tutaj już raczej nikt nie powinien ich przyłapać, ale i tak biegły najszybciej, jak potrafiły, żeby nie złamać szkolnych reguł. Pani Norris - wredna kotka Argusa Filcha potrafiła być wszędzie, nawet na schodach prowadzących do Ravenclawu.
Jednak po kilku minutach biegu zdały sobie sprawę, że coś jest nie tak. Już dawno powinny zacząć się schody.
- Sophie, chyba wbiegłyśmy w zły korytarz! - pisnęła Amelia. - Jest już po ósmej!
Rzeczywiście, jej magiczny zegarek wyświetlał już pięć po.
- Wracamy - zarządziła Sophie.
Odwróciła się i spojrzała się prosto w żółte oczy pani Norris, która wydawała się uśmiechać złośliwie. Z głębi korytarza słychać było charakterystyczne sapanie woźnego.
- Spadamy - szepnęła Amy i rzuciły się do ucieczki.
Po chwili wypadły przez gobelin na pusty, ciemny korytarz. Kilka postaci z portretów skomentowało ich karygodne zachowanie. Woźny zdawał się być tuż za ścianą. Nie myśląc wiele, Sophie otworzyła najbliższe drzwi i wciągnęła Amelię do środka, nie zważając na spory napis "Nieczynne" na tabliczce przybitej do drzwi.
Znalazły się w łazience. Nie była to jednak zwyczajna łazienka, jakich w zamku mnóstwo. Była zdecydowanie opuszczona. Podłoga była brudna i mokra, okna powybijane, kabiny zapuszczone. Na samym środku w okręgu stały pięknie rzeźbione umywalki, które były jedynym miłym dla oka elementem pomieszczenia.
Sophie zaciągnęła Amy do najbliższej kabiny w ostatnim momencie. Drzwi się otworzyły i do środka zajrzał Filch.
Po chwili jednak drzwi się zamknęły, a dziewczynki przypomniały sobie, że oddychanie jest wymagane do przeżycia.
- Nigdy więcej nie idę z tobą do biblioteki - wyszeptała Sophie w obawie, że ktoś może ich usłyszeć.
Amy nie odpowiedziała. Stała przy umywalce, dysząc ciężko. Sophie nagle zdała sobie sprawę, że ledwo stoi na nogach. Po kilku minutach morderczego biegu jej płuca płonęły żywym ogniem, a mundurek był wilgotny od potu. Podeszła do Amy, żeby spryskać twarz zimną wodą i zauważyła, że koleżanka kręci kurkiem w jedną i drugą stronę, ale z kranu nie leci woda.
- Myślisz, że wyłączyli tutaj wodę? - zapytała Sophie.
- Nie - powiedziała, po czym ściszyła głos konspiracyjnie - ale to jest łazienka Jęczącej Marty. Dopiero teraz się zorientowałam.
- Jęczącej? Dlaczego?
- Marta jest... bardzo przewrażliwiona. Prawie codziennie wpada w szał i zalewa cały korytarz, Aż dziwne, że teraz jej tutaj nie ma.
- Bardzo by się wkurzyła? - zlękła się Sophie, rozglądając uważnie.
Miała wrażenie, że zaraz z zepsutego kranu, zamiast wody, wypłynie Marta, która w nim siedzi i nie pozwala wodzie lecieć.
- Ej! Tutaj coś jest! - wykrzyknęła Amy, zapominając zupełnie, że w tej toalecie powinno się zachować absolutną ciszę.
Amelia odsłoniła kran tak, żeby Sophie też mogła go zobaczyć. Najpierw nie zrozumiała, o co chodzi koleżance. Kran zdecydowanie był ładny. Gruby i marmurowy. Dopiero po chwili zauważyła wyrytego w nim węża, który zdawał się wić.
- To dziwne... bardzo ślizgońskie.
- Wąż był ulubionym zwierzęciem Salazara - poinformowała ją Amy profesorskim tonem. - Może jakiś Ślizgon go tu wyrył. Wygląda na bardzo starego...
Rzeczywiście, ogon węża był ukruszony. Po chwili w oczy Sophie rzuciło się, że gad był czysty, jakby nie raz ktoś go przecierał.
- Możliwe - odparła Sophie. - Ale proponuję wrócić to kiedy indziej. Na przykład wtedy, kiedy pora będzie bardziej odpowiednia. Jest już długo po ciszy nocnej!

Pierwszoklasistki rozejrzały się uważnie, czy nikt nie idzie i przemknęły do tajnego przejścia za gobelinem, które prowadziło prosto na piąte piętro. Chyłkiem przedostały się do Pokoju Wspólnego, automatycznie odpowiadając na pytanie kołatki.
Luna Lovegood, z którą dzieliły dormitorium, jeszcze nie spała, ale nie zapytała współlokatorek, czemu wałęsały się po nocy. Była tak pogrążona we własnym świecie, że pewnie nawet nie wiedziała, że już po dwudziestej.
- Nigdy więcej nie pójdę z tobą do biblioteki - powiedziała Sophie po raz kolejny.
- Oj tam, przecież to była świetna przygoda!

~*~

No to tego... działo się coś. Wow xD
Dedyk dla Sonii ^^