niedziela, 29 stycznia 2017

19 - Gorzka Gra




Lekcje z profesorem Binnsem, jak zwykle wyglądały tak samo. Mało kto był w stanie się skupić, gdyż flegmatyczny, monotonny głos profesora wszystkim uświadamiał, jak bardzo są zmęczeni. Duch nie zwracał uwagi na to, że uczniowie leżą na ławce, tylko wciąż prowadził wykład o stowarzyszeniach czarodziejów IX wieku. 
- Dziennik - powiedziała nagle Amelia, całkowicie wyrywając Sophie ze stanu półsnu.
To jedno słowo wbiła ją po prostu w ziemię. Amy mogła mieć na myśli każdy dziennik, ale Krukonka pomyślała od razu o tym jednym, który od jakiegoś czasu zaprzątał jej myśli.
- Jaki dziennik? - zapytała w końcu z nadzieją, że nie słychać w jej głosie niepokoju.
Amelia spojrzała na przyjaciółkę nieprzytomnie, jakby nie do końca świadoma tego, co powiedziała.
- Czarny... Zginął i się odnalazł - wyznała niejasno. - Jaki dziennik? - powtórzyła jeszcze mniej
przytomnie.
Sophie złapała dziewczynę za rękę widząc, że ta jest niezdrowo blada. Wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć
- Chcesz iść do Skrzydła Szpitalnego
Przestraszyła się, Amy nigdy nie zachowywała się tak dziwnie, właściwie nigdy nie odbiegała od swojej arystokratycznej normalności. To było coś niespotykanego, nie w jej stylu.
- Jaki dziennik... - powtórzyła znów, tym razem o wiele ciszej. - Sama nie wiem, Soph. Przepraszam... nie wiem, co mi odbiło. Zostawmy to.
Położyła głowę na rękach, jak większość osób w klasie, wyraźnie kończąc tę rozmowę. Sophie jednak nie potrafiła po prostu tego zostawić. To było tak niezrozumiałe, że do końca lekcji myślała jedynie o tym.
Amelia nie poruszyła później tematu wydarzenia z historii magii, a Sophie sama nie miała ochoty drążyć tematu. Zdecydowała, że lepiej o tym zapomnieć. Wiedziała tylko o jednym zaginionym dzienniku, o którym nigdy nie powiedziała Amelii i nie miała zamiaru tego kiedykolwiek robić. Bała się przyznać do rozmowy z kimś tak podejrzanym, jak Tom, szczególnie, że biło od niego czarną magią.

- Soph - zaczęła Amelia, kiedy szły korytarzem na pierwszym piętrze, zmierzając do Wielkiej Sali na obiad - miałyśmy o tym nie rozmawiać, ale od jakiegoś czasu męczy mnie ten dziennik.
- Jaki dziennik? - zapytała, siląc się na obojętny ton.
- Czarny - odparła niejasno. - Nie potrafię tego po prostu...
Dziewczyna pisnęła sekundę po wdepnięciu w głęboką kałużę obejmującą całą szerokość korytarza. Oczywiście, trafiły dokładnie pod łazienkę Marty, chociaż Sophie zdawało się, że ze schodów zeszły kilkanaście metrów za nawiedzoną toaletą, nie przed nią. Westchnęła, Hogwart uwielbiał robić uczniom psikusy.
- Mam całe mokre buty - jęknęła Amy. - Dlaczego Marta zawsze musi zalewać łazienkę akurat jak my tędy przechodzimy...
- Wyschną - pocieszyła ją Sophie.
- Jasne - prychnęła. - A ja się przeziębię, jest tak zimno, że aż dziwne, że ta woda jeszcze nie zamieniła się w ślizgawkę...
Nagle przez drzwi z płaczem przeniknęła srebrzysta zjawa, którą oczywiście była zawodząca Jęcząca Marta.
- Dzień dobry, Marto - przywitała ją Sophie.
Dziewczyna wbiła w nią rozżalone spojrzenie.
- Nawet po śmierci muszą się nade mną znęcać - jęknęła, po czym z głośnym płaczem zanurkowała w podłogę.
Dziewczynki spojrzały się na siebie zaskoczone.
- Kto ma tak nudne życie, że szuka wrażeń w Martą? - zapytała Amy.

- Już po was!
Następnego dnia w drodze na śniadanie w Wielkiej Sali powitał je niezbyt przyjemny, cyniczny głos Ślizgonki z ich roku - Samary Adams.
Sophie nie znała jej zbyt dobrze, a to, co zdążyła zobaczyć lub usłyszeć ułożyło w jej głowie niezbyt przyjemny obraz jej, jak i najlepszej przyjaciółki Ślizgonki, Nicole Darvy.
- Mówiłaś coś, Adams? - zapytała Amelia. - Jeszcze zanim odpowiesz, wyrażę nadzieję, że jednak nie zaczynałaś rozmowy. Zjedzenie śniadania jest ciekawsze niż konwersacja z tobą.
Sophie roześmiała się cicho.
- Nie wysilaj się, Avery. I tak nie będziesz zabawna - zakpiła Nicole.
- W twojej obecności nawet najlepsza komedia przestaje być śmieszna i człowiek ma ochotę jedynie płakać nad tym, jak bardzo nieszczęśliwe było spotkanie ciebie - odparła. - I chyba chciałaś powiedzieć, że już po was - podkreśliła ostatnie słowo. - Nie wyjdziecie nawet z boiska, bo nasza drużyna wbije was w ziemię.
Ta rozmowa na coś się jednak przydała, przypominając, że czas mija nieubłaganie, coraz bardziej zbliżając ich do meczu o wszystko ze Slytherinem. Jeśli Ravenclaw go wygra, zagra w finale z Gryffindorem, a jak nie, wyląduje na trzecim miejscu w tabeli, wyprzedzając Hufflepuff jedynie o kilkadziesiąt punktów. I chociaż Sophie z całego serca kibicowała domowej reprezentacji, widząc wiele razy grę Slytherinu, stojącą na krawędzi zasad, miała coraz większe wątpliwości, czy nawet jeśli wygrają, chociaż połowa drużyny opuści boisko bez uszczerbków na zdrowiu.

Jak przewidywała, mecz od pierwszych minut był przepełniony brutalnością, nie tylko ze strony Ślizgonów, ale także Krukonów. To naprawdę była gra o każdy punkt. Zielone i granatowe smugi przecinały boisko, unikając pędzących tłuczków i walcząc o kafel. Drużyny szły łeb w łeb, kafel co chwila przelatywał przez barierki, zbliżając obie drużyny do przekroczenia granicy stu punktów.
Znicz jak na razie nawet nie błysnął, więc szukający nie mieli tak naprawdę wiele do roboty oprócz sporadycznego unikania pędzących tłuczków,
- Davies, Pond i Stretton dzisiaj dają sobie z siebie wszystko, ale jak widać, Ślizgoni na swoich nowych miotłach mają ułatwione zadanie - rozbrzmiał głos Lee Jordana. - Sto do dziewięćdziesięciu dla Ravenclawu! Clara ma dzisiaj zdecydowanie swój dzień! Najwidoczniej szybkie miotły to nie wszystko!
- Panie Jordan, proszę o obiektywizm - w głosie profesor McGonagall nie było jednak nagany, której można się było spodziewać.
- Kolejna! - pisnęła Sophie, kiedy kapitan w popisowym stylu uniknął tłuczka i jeszcze przerzucił kafla przez obręcze zgrabnie dezorientując obrońcę.
Nie minęło nawet pięć minut, kiedy Ślizgoni wyrównali wynik po dwóch szybkich bramkach Adama Waltera. W stronę Ślizgona od razu poleciał tłuczek, skierowany w jego stronę przez jednego z pałkarzy. Chłopak uniknął piłki, która od razu została przechwycona przez Marcusa Avery'ego.
Sophie pisnęła, kiedy Stretton ledwo utrzymał się na miotle, kiedy tłuczek uderzył go w ramię. Miała wrażenie, że trzask łamanej kości słyszała na trybunach, chociaż było to całkowicie niemożliwe. Ścigający Ravenclawu wydawał się nie czuć bólu, bo od razu wrócił do gry.
- Marcus mi powiedział – Amelia ledwo przekrzyczała się przez gwar – że przed meczem wiele osób bierze eliksiry znieczulające, bo nie chcą osłabiać drużyny.
- Znicz! W końcu pojawił się znicz! - wrzasnął Lee Jordan. - Chang i Malfoy lecą łeb w łeb!
Z nadbiaru emocji, Sophie wręcz skakała na trybunach, głośno dopingując trzecioklasistkę.
I właśnie wtedy można było zobaczyć prawdziwą przewagę Nimbusów 2001. Draco, chociaż mający mniej umiejętności od Cho, zaczął ją wyprzedzać, aż w końcu zacisnął palce na szamoczącym i wyrywającym się złotym zniczu.
Ślizgoni ryknęli ze szczęścia, na ich trybunach zapanowała przeogromna radość.
- Slytherin wygrywa dwieście sześćdziesiąt do stu – powiedział niechętnie komentator. - W finale rozgrywek Gryffindor ich rozgromi!
Sophie uśmiechnęła się przez łzy. Miała niewyobrażalną ochotę na zobaczenie, jak Gryfoni ucierają Ślizgonom nosa.


~*~
Dobra, męczyłam ten rozdział dwa tygodnie... Nigdy więcej...

sobota, 14 stycznia 2017

18 - Ginny Weasley



Sophie z ulgą powitała chwilę, kiedy w końcu mogła iść do swojego pokoju i odciąć się od kuzynów, którzy w tym roku przeszli samych siebie, wyzywając ją od psychopatki i dziwaczki, na co ich mama zareagowała tylko śmiechem. Była wdzięczna mamie i tacie, że stracili cierpliwość i nakrzyczeli na nich, powodując wielkie oburzenie ich rodziców, zanim dziewczynka sama nie wybuchła i nie straciła kontroli nad magią.

Cześć.


Miała nadzieję, że rozmowa z Tomem chociaż trochę ją odstresuje. Nie potrzebowała się wygadać, tylko zająć myśli czymkolwiek innym niż Wigilia.


Spodziewałam się Ciebie wcześniej. Moja poprzednia rozmówczyni pisała co chwilę.


Mam życie poza dziennikiem, przyjaciół i rodzinę. Nie potrzebuję rozmów z zaczarowanym dziennikiem sprzed pięćdziesięciu lat.



A jednak piszesz.



Tak wyszło. To nic osobistego. Potrzebuję zająć czymś myśli. Pamiętasz o co cię prosiłam?



To może być interesujące.



Przez następne dwie godziny uważnie studiowała wszystko, co napisał jej Tom. Zależało jej na jego wiedzy, a on był geniuszem. Potrafił wszystko wytłumaczyć używając do tego kilku krótkich zdań. O większości z tych rzeczy nawet nie słyszała, chociaż rzeczywiście były na poziomie klasy pierwszej i drugiej. Na szczęście w domach czarodziejów mogła używać magii, co zdradził jej przed wyjazdem Alfred, więc wypróbowała kilka zaklęć i z satysfakcją zauważyła, że po kilku próbach jej wychodzi.


Dzięki - napisała po kolejnej udanej próbie. - Przynajmniej będę martwiła się trochę mniej przed egzaminami.


Nie zdążyła przeczytać odpowiedzi, gdyż rozległo się pukanie do pokoju. Szybko schowała dziennik i różdżkę pod poduszkę.

Uśmiechnęła się promiennie widząc dziadka.
- Sophie, jestem naprawdę zawiedziony postawą rodziny mojej żony.
Usiadł obok wnuczki i objął ją ramieniem. Jedenastolatka przytuliła się do dziadka mocno.
- Na prawdę, nie spodziewałem się, że będzie aż tak źle.
- Nic się nie stało - odparła, powstrzymując łzy. Slowa kuzynów naprawdę ją zabolały. - Mam ważniejsze pytanie.
Jej krukońska natura na szczęście poradziła sobie z ogromnymi nerwami przypominając Soph, co chciała wyciągnąć od dziadka przed przerwą świąteczną.
- Ty i wujek William byliście w Hogwarcie pięćdziesiąt lat temu, prawda? - zapytała niewinnie.
Podejrzewała, że dziadek był niewiele starszy od niej, kiedy pierwszy raz otworzono Komnatę.
- Tak... masz na myśli wydarzenia, które rozgrywają się teraz w Hogwarcie?
Sophie zganiła się za niedocenienie byłego Krukona.
Clarence roześmiał się tylko pozbawionym radości śmiechem.
- Byłem wtedy w czwartej klasie. Najpierw potwór dopadł chłopaka. Był mugolakiem z Gryffindoru. Nikt nie wiedział, co się dzieje, Komnata Tajemnic była tylko legendą opowiadaną dzieciom na dobranoc. Nikt się nie spodziewał, że będzie to wyglądało w ten sposób. Zginęła dziewczyna, Sophie. To były straszne czasy, całe Ministerstwo stało na głowie, a ta tragedia... chcieli zamknąć Hogwart. Ale wtedy ten chłopak ze Slytherinu... Tom. Tom Riddle.
Ledwo zdusiła okrzyk zaskoczenia. To stąd wiedział o Bazyliszku!
- Znasz go? - zdziwił się dziadek.
- Nie, oczywiście, że nie - skłamała. - Widziałam jego nazwisko w... Izbie Pamięci.
- Ach, rzeczywiście dostał jakąś wielką nagrodę za całą tę sytuację. Nie znałem go dobrze, był dwa lata wyżej, spotykaliśmy się czasem w Klubie Ślimaka, ale nic więcej. Był strasznie charyzmatyczny, wszyscy Ślizgoni jedli mu z ręki. Złapał chłopaka, który podobno odpowiadał za zabójstwa. Jego potwór uciekł do Zakazanego Lasu, nigdy go nie znaleźli. Ten Gryfon został wydalony z Hogwartu, ale Dumbledore przyjął go jako gajowego.
- Gajowego?!- wykrzyknęła dziewczynka. - Hagrid otworzył Komnatę Tajemnic?
- Nie wiem, Soph. To była dziwna sprawa, samej Komnaty nigdy nie znaleziono. To nadal wygląda na legendę, którą ktoś użył, kiedy zaczęły się ataki, ale nie sądzę, żeby to był Rubeus. Pamiętaj, to dobry człowiek, ale niezbyt inteligentny. W dodatku Gryfon, nie mógłby być legendarnym dziedzicem. Nie angażuj się, Soph. Mimo wszystko nie wiadomo, czy jesteś bezpieczna. Uważaj na siebie.


Dom Weasleyów - Nora, wyglądał jakby trzymał się w pionie tylko dzięki magii. Wyglądał nadzwyczajnie w porównaniu do zwyczajnego, piętrowego domu Sophie ze średniej wielkości ogrodem i kremowymi ścianami. I chociaż niebezpiecznie się przechylał wprawo, wyglądając na bliski zawalenia, Sophie chętnie weszła do środka. Od razu został wyściskana przez panią Weasley, podobnie jak po chwili jej rodzice. Uśmiechnęła się niepewnie do siedzących na kanapie rudowłosych mężczyzn. Byli dość młodzi, więc musieli być najstarszymi z synów państwa Weasley. Sophie nie mogła oderwać wzroku od długowłosego chłopaka, który miał w uszach kolczyki, który wyglądały na kły smoka. Uśmiechnął się do niej, a dziewczynka poczuła, że robi się cała czerwona więc szybko odwróciła wzrok.
- Och, dziękuję Helen! - Molly rozpromieniła się, przyjmując od pani O'Connor strudel. - Zawsze o wszystkim pamiętasz. Chodźcie, w salonie już wszystko przygotowane, Ron został niestety w szkole na święta, naprawdę nie wiem, kiedy on w końcu do nas wróci.

Sophie nie spodziewała się, że ktokolwiek może gotować lepiej od skrzatów w Hogwarcie i jej mamy, ale pani Weasley całkowicie zniszczyła to przekonanie podając niezliczone, rozpływające się w ustach smakołyki. Sophie była tak najedzona, że marzyła tylko o pójściu spać. Kiedy w końcu trafiła pokoju Rona, w którym miała spać cała senność przeszła, gdy przypomniała sobie o rozmowie z dziadkiem.

Tom! 

Coś się stało?

Rozmawiałam z dziadkiem. Skąd wiedziałeś, że to Hagrid otworzył Komnatę?

Więc już wiesz? Szczerze mówiąc, był jedynym, kto trzymał zabójczego stwora w Hogwarcie.

Ale nie mógł otworzyć Komnaty Tylko dziedzic Slytherina może to zrobić.

To prawda, nie otworzył, nigdy by na to nie wpadł. To tuman z IQ niższym niż to jego potwora. 

Wrobiłeś go.

I co z tego? Ataki ustały! Zrobiłem to, co musiałem. Rozumiesz, że Hogwart zostałby zamknięty? Gdyby to się stało... musiałbym wrócić do sierocińca, wszystko nad czym pracowałem latami zostałoby zaprzepaszczone!

Dziewczynka wzdrygnęła się, czując gniew bijący z dziennika. Mimo wszystko, rozumiała Toma. W Hogwarcie znalazł przyjaciół, którzy go cienili, sierociniec nie był bajką, szczególnie dla starszych dzieci.

Rozumiem... W domu dziecka nie miałam źle, ale nie chciałabym tam wrócić. 

Jesteś sierotą?

Moja mama zginęła, nie wiem co z ojcem. Ale, kiedy miałam trzy lata zostałam adoptowana przez rodzinę czarodziejów.

Nagle usłyszała hałas za drzwiami. Odwróciła się w idealnym momencie, by zobaczyć rudowłosą dziewczynkę, szybko znikającą na schodach. I chociaż mogło wydawać się to zwykłą ciekawością, krukoński instynkt podpowiadał Sophie, że Ginny Weasley miała swój powód, by ją podglądać.


Zanim się obejrzała święta minęły w bardzo przyjemnej atmosferze. Sophie szybko odrzuciłą w niepamięć incydent z Wigilii W końcu, kiedy nadszedł nowy rok 1993 i trzeba było wracać do Hogwartu na nowy semestr nauki, dziewczynka z nowym zapałem powróciła do nauki. W rytm zajęć Sophie wkręciła się niesamowicie szybko, głównie dzięki Tomowi, który chętnie pomagał jej wyprzedzić kolegów z Ravenclawu w nauce. Nawet z zaklęć ją podciągnął, chociaż Mike nadal wyprzedzał ją o kilka bardzo dużych kroków.
Na eliksirach profesor Snape cisnął ich jeszcze bardziej niż zwykle, wymagając od nich całkowitego zaangażowania przed egzaminami. Tom zapewniał ją, że te w pierwszej klasie są banalne, jednocześnie ostrzegając ją przed lekkim podejściem. Snape miał ten sam punkt widzenia, za którym nawet Kukoni ledwo nadążali.
Tego dnia przygotowywali miksturę rozcieńczającą eliksiry. Sophie nie spodziewała się, że będą się o niej uczyć, a ty bardziej przygotowywać, ponieważ nie była przewidziana w podstawie, więc teraz w jak największym skupieniu kroiła składniki, mimo że wiele osób już zaczęło tworzyć eliksir. Tak samo, jak ona postępowała siedząca obok Amelia, która każdy eliksir zawsze przyrządzała perfekcyjnie.
Nagły huk sprawił, że Sophie prawie strąciła kociołek. Amelia rzuciła się pod ławkę. Sophie jednak zorientowała się o wiele za późno, co tak naprawdę się dzieje. Okropny ból i swąd spalonej skóry prawie pozbawił ją przytomności. Zanim całkowicie odpłynęła usłyszała wściekły głos profesora.
- Dashner minus pięćdziesiąt! Avery, posprzątaj tutaj! Macie się nie odzywać, dopóki nie wrócę, zrozumiano?

Pani Pomfrey wyleczyła ją kilkoma machnięciami różdżki, narzekając na coraz to niebezpieczniejsze zajęcia i nieodpowiedzialność profesora Snape'a, co mężczyzna zbył prychnięciem.
- Na szczęście to nie było nic poważnego, skarbie - powiedziało ciepło pielęgniarka. - Możesz iść na lekcje, ale masz się oszczędzać, dobrze?
- Oczywiście - odpowiedziała pośpiesznie Sophie i wybiegła ze skrzydła za profesorem, który zdążył już wyjść.
Kiedy wrócili do klasy, okazało się, że Amy zdołała już wszystkim się zająć. Uczniowie też zachowywali się spokojnie, jedynie Andrew Dashner patrzył się spode łba znad swojego roztrzaskanego kociołka na dziwnie usatysfakcjonowaną Amelię. Sophie podejrzewała, że czerwony ślad dłoni na policzku chłopaka mógł być przyczyną ich dziwacznego zachowania.
- Możecie się spakować, na następną lekcję dwie rolki wypracowania na temat eliksiru rozpuszczającego.
Wszyscy w pośpiechu opuścili klasę.
- Nic ci nie jest? - zapytała zatroskana Amelia.
- Pani Pomfrey w życiu by nie nie wypuściła gdyby coś mi było - zapewniła ją Sophie. - To ty tak urządziłaś Andrewa?
Amy zrobiła się całą czerwona i spuściła wzrok.
- Tylko debil wrzuca do takiego eliksiru składniki na oko - odparła, zbaczając nieco z tematu. - Ale mam nadzieję, że zrozumiał, co o czymś takim sądzę.

- Co? - wykrzyknął Alfred, kiedy Krukonki opowiedziały przyjaciołom o incydencie na eliksirach. - Co za debil! Od razu widać, że Puchon - prychnął. - Chociaż pięćdziesiąt punktów to trochę za dużo... Puchoni nie dadzą rady tego odrobić przez dwa miesiące.
- Nie doceniasz ich - powiedziała Sophie.- W ogóle w święta dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy o Komnacie.
Wszyscy od razu ucichli. Sophie opowiedziała im o rozmowie z dziadkiem, pomijając wątek z Hagridem. Mimo wszystko nie chciała psuć wizerunku tego przyjaznego gajowego w oczach przyjaciół. Zresztą Tom i dziadek sami przyznali, że olbrzym nie mógł otworzyć Komnaty.
- Ten cały Riddle... - mruknęła Amelia. - Gdzieś o nim słyszałam.
- Może widziałaś jego nagrodę w Izbie Pamięci? - zaproponowała Sophie.
- Taa, jasne - prychnęła. - Tylko szlaban zmusi mnie, żebym tam poszła. To było dawno, więc ktoś musiał o nim wspomnieć w domu. Szkoda, że do mnie nie napisałaś, poszukałabym czegoś o nim.
Sophie spuściła wzrok z zakłopotaniem. Chciała o wszystkim opowiedzieć im w cztery oczy, ale rzeczywiście napisanie o tym w liście mogłoby być przydatniejsze, ale nic już nie mogli na to poradzić.
- Już wiem! - Matt brutalnie przerwał panującą ciszę. - Nie wiem, jak mogłem o tym zapomnieć - kontynuował z entuzjazmem, przyciągając ich uwagę. - Mieszkam w Little Hangleton. Typowa angielska wieś, nic specjalnego. Ale mamy tam też dwór - Dwór Riddle'ów!
- Mugole? - zdziwiła się Amelia.
- Dziadek mówił, że Tom Riddle był Ślizgonem...
- To jeszcze nic - kontynuował Matt. - Dokładnie pięćdziesiąt lat temu rodzina Riddle'ow została zamordowana w tajemniczych okolicznościach. Wszyscy mówią, że zrobił to ich ogrodnik, Frank Bryce, ale moi rodzice w to nie wierzą. Policja nie miała żadnych dowodów. Zresztą teraz, kiedy wiem o magii, wszystko wydaje się jeszcze bardziej podejrzane. Zero śladów włamania i nieludzkie przyczyny śmierci.
- Może to ten cały Riddle ich zabił? - zaproponował Al.
- No coś ty! - obroniła Ślizgona Sophie. - Był wtedy w Hogwarcie, zresztą miał jakieś szesnaście lat, przecież nie można zabić kogoś w tym wieku!
- Może nie. Ale słyszałem, jak starsi ludzie nadal o tym plotkują. Syn Riddle'ów uciekł kiedyś z jakąś straszną dziwaczką, która mieszkała w starym dworze w lesie z bratem i ojcem. Wrócił kilka miesięcy później zarzekając się, że go zaczarowała. Nie wiem ile z tego jest prawdą, a ile nie, ale ta dziewczyna musiała być czarownicą!
Cała ta historia stawała się coraz bardziej pokręcona. Sophie dobrze wiedziała, że jej wiedza oTomie jest żałośnie mała, ale nigdy nie angażowała się w tą znajomość tak, by dzielić się ze Ślizgonem swoim życiem, nie wymagała tego również od niego. Ale skoro był w sierocińcu, jego rodzicami rzeczywiście mogli być młody Riddle i czarownica z lasu. Ojciec mógł uciec od jego matki nie wiedząc, że ta jest w ciąży... Sophie musiała zapytać Toma o to wszystko, chociaż podejrzewała, że chłopak i tak nie zdradzi jej wiele, a może nawet cała ich teoria opierająca się na zbieżności nazwisk i plotkach będzie nieprawdziwa.

Jednak tego wieczoru Sophie była pewna dwóch rzeczy: po pierwsze, tajemnica rodziny Riddle'ów sięgała bardzo głęboko. Po drugie, Krukonka nie miała jak odkryć, co tak naprawdę wydarzyło się tego dnia w dworze w Little Hangleton i jaki związek ma z tym tajemniczy Ślizgon uczący się w Hogwarcie pięćdziesiąt lat temu. Dziennik Toma Riddle'a zniknął z jej torby, a ona dobrze wiedziała, że sama go z niej nie wyjęła. Wypadek na lekcji eliksirów mógł nie mieć tak oczywistego winowajcy jakim był Andrew Dashner. Tajemniczy złodziej mógł maczać w tym wszystkim palce.

~*~

2000 słów to było wyzwanie, ale się udało, jestem z siebie dumna! No i skończyłam w sobotę, nie spodziewałam się, że dam radę xD
Enjoy!






sobota, 7 stycznia 2017

17 - Powrót

Sophie obudziła się sama z siebie wczesnym rankiem. Od razu w oczy rzucił jej się dziennik leżący obok na prześcieradle. Otworzyła go i przywitała się z Tomem.

Przemyślałam całą sprawę z Tobą. 

Tak? I co wymyśliłaś.

Wiem, do czego mogę cię wykorzystać.

Wykorzystać? Czy ja na pewno rozmawiam z Krukonką Sophie O'Connor? Bo mam wrażenie, że po drugiej stronie siedzi Ślizgonka.

Ślizgoka? Żadna nie wykorzystałaby cię do tego co ja. Jesteś geniuszem, możesz pomóc mi w nauce. Nic trudnego. Rozszerzenie pierwszej i drugiej klasy. Mam nadzieję, że się zgodzisz, przynajmniej miałbyś co robić, bo siedzenie w zeszycie nie jest raczej ciekawe.

Cóż, prawdopodobnie będzie to moja jedyna rozrywka w najbliższym czasie, więc chętnie pomogę. Moja ostatnia rozmówczyni nie była zbyt interesująca.

Nie każdy rodzi się Krukonem. 

Ani Ślizgonem.

Nie wiem jaki był Slytherin w twoich czasach, ale dzisiaj ci najbardziej się wyróżniający się to zapatrzeni w siebie arystokraci. 

Pięćdziesiąt lat temu było tak samo. Ale czy znasz osobiście jakiegoś Ślizgona?

Noo... nie specjalnie, ale moi przyjaciele znają. Amelia Avery ma tam brata i kuzyna, Alfred tak samo. Sebastian rzeczywiście wydaje się być fajny, ale jest taki jeden chłopak, Draco Malfoy... uważa się za nie wiadomo kogo, a tak naprawdę jest żałosny. 

Wśród moich znajomych był Abraxas Malfoy, bardzo inteligentny, ale arogancki. Na szczęście dla niego, wiedział kogo należy szanować.

Powinnam się obawiać? 

Dlaczego tak myślisz?

Dajesz mi wiele powodów bym myślała że jesteś Sam Wiesz Kim.

Ta peryfraza jest idiotyczna. Nie po to Lord Voldemort wymyślał swój pseudonim, żeby zastępować go określeniami.

W "Powstaniu i Upadku Czarnej Magii" czytałam, że sam nie życzył sobie nazywania go po imieniu. Nawet jego słudzy mówili do niego "Czarny Pan". A ludzie zamienili jego imię ze strachu przed jego wymawianiem.

"Czarny Pan" brzmi nieźle, ale nic innego.

Ten, którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, albo jak wolisz Voldemort, najwyraźniej był innego zdania.

Napisać to imię było łatwiej niż wymówić. Sophie nie czuła strachu do tego człowieka, rodzice nie straszyli jej nigdy legendami o niej, więc był dla niej postacią historyczną, tak samo jak Hitler dla mugoli. Oczywiście o wiele mniej bestialską postacią.

Zostawmy to. Chcesz się uczyć, tak? Ale czego? Czekaj, niech zgadnę... wszystkiego?

Czego innego spodziewałeś się po Krukonce?

Cenię was za chęć zdobywania wiedzy.

- Sophie? Wstałaś już? 
Dziewczynka schowała dziennik pod kołdrą w ostatniej chwili. Amelia odsunęła granatową kotarę jej łóżka i uśmiechnęła się. 
- Która godzina?
- Po siódmej.
- Już wstaję - zapewniła przyjaciółkę zasłaniając kotarę.

Napiszę, kiedy wrócę do domu. Jeśli będę miała czas, czego nie obiecuję.

Napiszesz.

Zamknęła dziennik i wrzuciła go do kufra, nie przejmując się arogancką odpowiedzią Toma. Za bardzo się z nim spoufalała, a tego nie chciała. Miała prawdziwych przyjaciół, z którymi mogła porozmawiać o nurtujących się sprawach o wiele swobodniej niż z prawie nieznajomym szesnastolatkiem, który wykazuje niebywałe chęci do zostania czarnoksiężnikiem. Zresztą jej tata zawsze powtarzał, że kiedy robi się z kimś interesy, nigdy nie powinno się wychodzić poza oficjalne kontakty. Nawet pijąc z tą osobą whiskey, co chyba można było podciągnąć do pisania przez dziennik. Bo przecież alkoholu z Tomem nie będzie piła. W ogóle whiskey strasznie śmierdzi...

Trzy godziny później Sophie wraz z przyjaciółmi siedziała w przedziale. Pociąg pokonywał kolejne kilometry, a ośnieżone góry za oknami przypominały, że już za chwilę święta. Sophie zapatrzyła się w stosy śniegu, gdyż podejrzewała, że w Londynie czeka na nich szara, deszczowa pogoda. Niespodziewanie dosiadł się do nich też Sebastian Macnair narzekając, że w pociągu nie ma miejsc, chociaż część uczniów została w zamku. Sophie podejrzewała, że po prostu nie chciał tych kilku godzin spędzić sam.
- Jesteśmy twoimi jedynymi znajomymi, że wolisz siedzieć z nami niż z resztą Slytherinu? - zapytała złośliwie Amelia.
- Nie! - zaprzeczył od razu, nieco zbyt gwałtownie, wywołując przy okazji śmiech Ala i Amy. - Po prostu z mojego rocznika do domu wracają tylko Adams i Darvy...
- Co ci w nich przeszkadza? Są takie miłe! - roześmiała się Amy.
Sophie polemizowałaby z tym stwierdzeniem. Samara i Nicole pokazały, jak bardzo przyjaźnie nastawione są do innych w Klubie Pojedynków. Nie dziwiła się, że Bastian nie chce z nimi siedzieć.
- Słodkie? Są wredne i kleją się do każdego chłopaka. - wzdrygnął się, jakby wizja spędzenia podróży z Samarą i Nicole była gorsza od nocy w nawiedzonym domu.
- A właściwie to czemu nie zostałeś w szkole? - zapytał Alfred. - Akurat ty nie masz się czego bać, jeśli chodzi o te ataki.
- Rodzice wymyślili sobie, że pojadą na święta do babci do Francji, więc nie miałem większego wyboru. Zresztą widuję ją raz na jakieś dwa lata, a jest całkiem fajna. No wiecie, to Francuzka, więc nie jest tak bardzo... konserwatywna.
- Fajnie masz - westchnęła Sophie. - Ja jadę do dziadków. Babcia jest mugolaczką, więc reszta rodziny, oprócz dziadka, to mugole. Będzie tam jeszcze jej siostrzenica ze swoimi  rozpieszczonymi dziećmi...
- Nie wiedzą o magii?
- Niestety. Znaczy, nie że ich nie lubię, czy coś - starała się szybko wytłumaczyć. - Po prostu czasem ciocia strasznie się wywyższa, bo wujek jest dyrektorem jakiejś firmy.
Londyn przywitał ich szarą, deszczową pogodą, tak typową dla tego miasta w tym okresie. Sophie nie mogła się doczekać, kiedy wróci do rodzinnej, śnieżnej Szkocji i domku w Kinross, w którym świąteczna atmosfera zawsze była o wiele lepiej wyczuwalna niż tutaj w Londynie.
Kiedy dotarli na Kings Cross, peron był zapełniony przez rodziców czekających na swoje dzieci. W kłębach dymu spowijających tłum, Sophie nie mogła wypatrzeć znajomych twarz mamy i taty, ale była pewna, że gdzieś tam są i na nią czekają. Dopiero teraz poczuła, że chce ich bardzo zobaczyć. Pół roku bez nich minęło bardzo szybko, ale i tak zaczęła tęsknić, szczególnie, że tak niewiele dzieliło ją od ich spotkania.
Kiedy wysiedli z pociągu w końcu ich dostrzegła. Rozmawiali z nieznanymi Sophie czarodziejami o charakterystycznych rudych włosach.
Podeszła do nich i od razu została wzięta w objęcia najpierw przez mamę, potem przez tatę, a następnie, o dziwo, przez rudowłosą kobietę, która zapewne była mamą Ginny.
Chwilę później to przypuszczenie się potwierdziło, gdyż szybko doszli do ich bliźniacy, Percy, Ginny i Ron. Gryfonka wyglądała już na szczęście nieco lepiej niż przez ostatnie tygodnie po tym, jak Colin został spetryfikowany.
- Molly i Artur zaprosili nas do siebie na obiad w pierwszym dniu świąt - powiedział.
- Skąd wy się właściwie znacie? - zapytała.
Nie pamiętała, żeby rodzice kiedykolwiek o nich wspominali. A ona też raczej ich nigdy nie widziała.
- Twoja mama prowadziła moje dwie ciąże. Zresztą byłaś u nas kilka razy, kiedy miałaś kilka lat.
Do tej pory Sophie myślała, że ma świetną pamięć.
Rozmowę przerwali Al i Amy, którzy pojawili się jakby znikąd. Przytulili się na pożegnanie.
- Mam nadzieję, że Pandora znajdzie do ciebie drogę - powiedziała wesoło Amy. - Matt musiał szybko iść, bo za godzinę ma samolot do Petersburga, ale kazał mi cię uściskać. Dzień dobry - dodała grzecznie i dygnęła. - Amelia Avery.
Amy naprawdę dygnęła. Dla Sophie to był widok tak niecodzienny, że prze chwilę nie zrozumiała, jak to w ogóle możliwe. Ale na rodzicach nie wywarło to żadnego zdziwienia, jakby to było coś normalnego. Fakt, że Amelia była arystokratką trochę tłumaczył to zachowanie.
- Alfred Walter - przedstawił się Gryfon. - Do zobaczenia po feriach - pożegnał się i odszedł do swoich rodziców i brata.
Amy jeszcze raz przytuliła przyjaciółkę i też wróciła do swojej rodziny.
- W takim razie Arturze, Molly, do zobaczenia za dwa dni.
Tata złapał Sophie za ramię. Poczuła charakterystyczne, nieprzyjemne szarpnięcie w brzuchu. Kiedy wydawało jej się, że głowa jej zaraz eksploduje, uderzyła nogami w kamienny chodnik.
Dziewczynka zgięła się w pół, ledwo utrzymując się w pozycji stojącej. Do tej pory teleportowała się tylko raz w życiu i nie wspominała tego najcieplej.
- Wszystko w porządku? - zapytał wesoło.
Jedenastolatka mruknęła coś w odpowiedzi, jednocześnie zastanawiając się, gdzie jest góra, dół i dlaczego wszystko wiruje jej przed oczami.
Chwilę później poczuła, że znowu odrywa się od ziemi, tym razem za pośrednictwem taty, który postanowił ja podnieść i zanieść do domu. Nadal kręciło jej się nieco w głowie, ale zdołała podnieść się do pozycji siedzącej i rozejrzeć po pokoju. Cały salon przyozdobiony był świątecznymi lampkami, nad kominkiem wisiał zaczarowany, ruszający się mikołaj. W rogu pomieszczenia stała wielka, śliczna choinka, a pod nią leżał... pies. Duży, jasnobrązowy labrador. Sophie wpatrywała się w niego jak oczarowana, nie wiedząc co powiedzieć.
- Tato? - wyjąkała w końcu.
Pan O'Connor uśmiechnął się i usiadł obok córki. Pies podniósł się i przydreptał do swojego pana, by zaliczyć porcję głaskania na tę godzinę.
- Poznaj Marsa.
Pies zaszczekał, jakby na przywitanie i oparł się przednimi łapami o kolana Soph. Dziewczynka od razu zsunęła się z kanapy i przytuliła pieska, który od razu nabrał ochoty do zabawy.
- Jest nasz? - zapytała z nadzieją.
Zawsze chciała mieć psa, ale wcześniej rodzice z jakiegoś powodu nie byli na to chętni.
- Oczywiście - odparł. - Zawsze takiego chciałaś, a twoja mama przekonała mnie, że ci się należy, więc wzięliśmy go ze schroniska.
Dziewczynka rzuciła się tacie w ramiona, po czym pobiegła do mamy, żeby ją uściskać.

Resztę dnia Sophie pomagała przygotowywać potrawy i dopiero późnym wieczorem udała się do pokoju. Otworzyła drzwi i od razu je zatrzasnęła, pewna, że weszła do pokoju gościnnego. Jednakże tabliczka na drzwiach z wyrytym jej imieniem i znajome drzwi świadczyły coś zupełnie innego. Otworzyła je jeszcze raz i zrozumiała. To był jej pokój, ale inny niż ten, który zapamiętała sprzed wyjazdu. Ściany z białych zmieniły się na niebieskie z wymalowanymi gdzieniegdzie krukami, łóżko było nowe, prawie takie same, jak jej w Hogwarcie, tylko nieco większe. Zamiast jej starego zegara, teraz na ścianie wisiało godło Ravenclawu z umieszczonymi na nim liczbami i wskazówkami.
Do tej pory nie miała pojęcia, że jej rodzice okażą się tak genialnymi projektantami wnętrz. To był już drugi prezent na święta, który dostała przed świętami i po raz kolejny okazał się niezwykle trafiony.

Rano obudziło ją stukanie w okno. Ledwo zdążyła ogarnąć rzeczywistość, a poczuła jak Mars zeskakuje z łóżka w pełni gotowości i cicho warczy na "napastnika", którym jak się okazało były dwie sowy. Jedna z nich z charakterystycznym upierzeniem - biała w czarne plamki należała do Matta. Sophie podejrzewała, że chłopak wysłał ją już wczoraj z lotniska w Londynie, bo wydawała się być padnięta. Druga z nich - czarna, majestatyczna sowa o przenikliwym spojrzeniu żółtych oczu była z pewnością sową Ala. Z tego co pamiętała, święta spędzał u rodziny taty, więc tylko kilkadziesiąt kilometrów od Kinross, dlatego sowa nie wyglądała nawet na zmęczoną, jakby ta podróż nie zrobiła na niej większego wrażenia, co nawet nie zdziwiło dziewczynki.
Sophie nasypała do miseczki trochę przysmaków dla sów, do drugiej nalała wody, po czym odczepiła sowom przesyłki i podsunęła im miski, na wszelki wypadek gdyby nie ogarnęły, że to dla nich.
Miała nadzieję, że prezenty, które wysłała przyjaciołom za pomocą Cliodne i sów rodziców, już dotarły do adresatów.
Rozdarła pierwszą paczkę od Ala. Wyleciał z niej zapieczętowany list, paczka czekoladowych żab i książka " Tajniki Transmutacji". Sophie pisnęła uradowana. uwielbiała transmutację i gdyby mogła, każdą chwile poświęciłaby jej nauce.
W liście Al składał jej dość nieporadne życzenia i pozdrowienia.
List od Matta był nieco dłuższy. Oprócz życzeń, chłopiec wytłumaczył, dlaczego nie dał rady się z nią pożegnać na peronie i opowiadał trochę o tym, jak wyglądają święta w Rosji.
W prezencie dał jej śliczne perfumy z wygrawerowanym na buteleczce napisem "Jelczenko". Soph podejrzewała, że prezent wybierała prędzej mama Matta, niż on sam, ale cieszył tak samo, bo liczył się gest, jak zawsze powtarzała jej babcia.
Kilka minut później przyleciała również sowa Amelii, która porzuciła paczkę i szybko odleciała by napić się wody z miseczki. Sophie z największym entuzjazmem powitała prezent od najlepszej przyjaciółki.

Droga Sophie!

Przez ostatnie kilka tygodni narzekałaś, że jest ci zimno, więc mam nadzieję, że dzięki mojemu prezentowi od stycznia się to skończy. 
Z okazji świąt przysyłam ci gorące całusy i życzę magicznych prezentów! Sebastian kazał przekazać pozdrowienia.


Ściskam mocno!
Amelia

W kolorowy papier zapakowana popularna wśród dziewcząt w Hogwarcie czapka zmieniająca krój i kolor zgodnie z upodobaniami osoby noszącej. Sophie uśmiechnęła się szeroko, bo planowała kupić akurat taką czapkę, o czym Amelia też doskonale wiedziała.
Jedenastolatka napisała szybko podziękowania do całej trójki, przywiązała je do nóżek sów i zbiegła na dół, gdzie jej rodzice przygotowywali się już do podróży do dziadków. Ich bagaże tata wysłał już dzień wcześniej, więc teraz została im tylko długa podróż samochodem. Nie mogli przenieść się kominkiem. bo mugolska część rodziny przyjechała już wczoraj w nocy.
Święta u dziadków zawsze były cudowne, ale Sophie wiedziała, ze teraz, kiedy jest uczennicą Hogwartu, będzie inaczej, szczególnie, że nie będzie mogła powiedzieć kuzynom skąd pochodzi, co wywoła kolejny powód do śmiania się z niej, jakby fakt adopcji nie wystarczał. 
Cieszyła się, że to tylko jeden dzień, inaczej by nie wytrzymała.


~*~
No cześć ^^ 
Rozdział w terminie, cieszcie się razem ze mną xD
Wiem, że święta po świętach, ale akurat teraz w Polsce jest o wiele bardziej świąteczny klimat niż w grudniu :P