sobota, 18 lutego 2017

21 - Chłopiec z dziennika


    Mecz finałowy niespodziewanie rozgrywał się między Gryfonami, a Puchonami, którzy w widowiskowym stylu pokonali Slytherin, miażdżąc ich punktową przewagę. W ten sposób Ravenclaw spadł na ostatnie miejsce w klasyfikacji Pucharu Quidditcha. Szczęśliwie, w Pucharze Domów nadal byli na prowadzeniu, pokonując Gryffindor stoma punktami.
    Sophie siedziała na trybunach Gryffindoru razem ze znudzoną Amelią, która jasno dała im do zrozumienia, że ma dość meczów Quidditcha do następnego roku szkolnego oraz z podekscytowanymi Mattem i Alem. Szczególnie cieszył się ten drugi, ponieważ mógł kibicować Gryffindorowi nie narażając się przy tym na zawiedziony wzrok starszego brata.
    Wszyscy zawodnicy byli już na miotłach, czekając na kapitanów, którzy właśnie ściskali sobie ręce. Sophie podejrzewała, że raczej je sobie miażdżą, ale profesor Hooch najwyraźniej uważała to za zdrową rywalizację.
    Gdy na boisko wtargnęła profesor McGonagall, Sophie poczuła, że stało się coś złego. Bardzo złego.
    - Mecz został odwołany! - krzyknęła przez wielki, purpurowy megafon. - Wszyscy uczniowie mają niezwłocznie udać się do pokojów wspólnych, gdzie opiekunowie przekażą im dalsze instrukcje!
  Nie zwracała uwagi na protesty graczy oraz uczniów, wyrażających swoje niezadowolenie gwizdami i krzykami. Amy złapała Sophie za przedramię, wyrażając swoje zaniepokojenie bez użycia niepotrzebnych słów. Doskonale ją rozumiała. Tylko jedna rzecz mogła sprawić, że tak ważne wydarzenie, jak finał rozgrywek został odwołany - kolejny atak.
    Mimo niezadowolenia, wszyscy dość szybko opuścili trybuny i ruszyli w stronę zamku. Wiele osób niepochlebnie komentowało całe zajście, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że to poważna sprawa. Już po ostatnim ataku na Justyna i Prawie-Bezgłowego Nicka w "Proroku Codziennym" pojawiły się głosy, że Hogwart może zostać zamknięty. Teraz wydawało się to jedynie kwestią czasu. Sophie dopiero zaczynała przygodę ze szkołą, ale już czuła się tutaj jak w domu, nadal pełnym tajemnic i nieznanych miejsc, ale bliskim jej sercu. Tutaj poznała prawdziwych przyjaciół i zdążyła przeżyć wiele przygód. Nie chciała, by jakiś szaleniec nienawidzący ludzi mugolskiego pochodzenia jej to odebrał.

    W pokoju wspólnym jeszcze nigdy nie było naraz tak wielu uczniów. Na szczęście był on na tyle duży, że bez problemu pomieścił wszystkich Krukonów. Profesor Flitwick, opiekun domu, stanął na jednym z biurek na balkonie, aby wszyscy mogli go dobrze widzieć i słyszeć.
    - Doszło do kolejnego, podwójnego ataku - powiedział, potwierdzając przypuszczenia wszystkich. - Głęboko ubolewam nad tym, że jedną z ofiar jest uczennica naszego domu.
    Sophie, podobnie jak kilku innych uczniów, głośno wciągnęła powietrze. Do tej pory ofiarami byli jedynie Gryfoni i Puchoni.
    - Penelopa Clearwater, perfekt z szóstej klasy została spetryfikowana. Wraz z nią Gryfonka, bystra panna Granger. Dyrektor Dumbledore zarządził, że od dzisiaj nie wolno wam opuszczać domów samowolnie. Na lekcje i posiłki odprowadzali będą was nauczyciele. Zostają odwołane wszystkie treningi i wieczorne zajęcia. Po godzinie szóstej wszyscy nauczyciele i prefekci będą patrolować korytarze - po tej godzinie nie wolno wam przebywać poza wieżą.
    - Panie profesorze? - głos zabrała Cho Chang - ich szukająca. - Czy Hogwart zostanie zamknięty?
    Kilka osób poparło pytanie Cho, inni zaprzeczali twierdząc, że przecież szkoła nie może zostać zamknięta przed egzaminami.
    - Niestety, panno Chang, ale obawiam się, że Rada Nadzorcza może zdecydować się na ten krok. Proszę, jeżeli ktoś was wie cokolwiek o tych napaściach, niech mnie o tym poinformuje. Musimy jak najszybciej złapać sprawcę, inaczej...
    Nie musiał kończyć. Wszyscy załapali straszliwy sens jego wypowiedzi. Dojdzie do kolejnego ataku, może jeszcze gorszego od poprzedniego, aż w końcu ktoś zginie tak, jak to się stało pięćdziesiąt lat temu, gdy potwór zabił dziewczynkę. Co najgorsze - była nią Krukonka.

    Następnego dnia podczas śniadania atmosfera była grobowa. Nastroju nie poprawiła nawet sowia poczta - tego dnia sów było tak wiele, że całkowicie przykryły magiczne sklepienie Wielkiej Sali. Wszyscy rodzice zapewne już dowiedzieli się o ataku z pracy albo gazet. Sophie nie była zaskoczona, kiedy Cliodne dostojnie wylądowała na stole, wystawiając nóżkę z przywiązanym do niej listem. Kiedy Soph go odwiązała, sówka sama poczęstowała się jej bekonem i herbatą.

Sophie!

    Dopiero co dowiedziałam się o tym straszliwym incydencie. Od razu postanowiłam wysłać list. Mam nadzieję, że dojdzie w porze śniadania. Twoja sowa chyba wyczula, że będę chciała się z tobą skontaktować, gdyż przyleciała prosto do szpitala. 
    Tata najchętniej zabrałby cię ze szkoły już po ataku na tego biednego chłopca, Justyna, ale przekonałam go, że jesteś rozsądna i na pewno uważasz, szczególnie, że doskonale wiesz, że jesteś zagrożona. Bądź ostrożna, nigdzie nie wychodź sama, szczególnie, że możesz być mugolaczką. Nie wiem, czy ta bestia to wie, ale lepiej dmuchać na zimne. 
    Nie możesz jednak zapomnieć, że za tydzień zaczyna się czerwiec, a co z tym idzie - egzaminy. Jesteś w pierwszej klasie, ale testy końcoworoczne są ważne i trudne, więc powinnaś skupić na nich swoją uwagę. Oczywiście mam nadzieję, że zaczęłaś uczyć się już wcześniej, bo jak wiadomo, nauka na ostatnią chwilę nigdy nie jest dobrym pomysłem.
    Jeszcze raz, uważaj na siebie, skarbie. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało. Trzymaj się blisko Amelii i chłopców. Nie oddalaj się od nauczycieli i zachowaj pełną ostrożność. 

Kocham cię,
Mama

    - Pewnie bardzo się o ciebie boi, prawda? - zapytała Amelia, która dawno skończyła czytać swój znacznie krótszy list. 
    - Napisała, że mam być ostrożna chyba pięć razy. Twoja mama też pewnie się martwi.
    - Właściwie to napisała, że nie mam się czego obawiać, bo z relacji swoich rodziców wie, że pięćdziesiąt lat temu dziedzic atakował tylko osoby mugolskiego pochodzenia. O dziwo, kazała mi dbać o ciebie. Najwyraźniej już się przekonała, co do naszej przyjaźni, chociaż długo jej to zajęło.
    - Nie spodobałam się twojej mamie? - zdziwiła się.
    Amelia nie wspomniała wcześniej o tym i najwyraźniej zdała sobie sprawę z popełnionej gafy, gdyż jej twarz przybrała kolor jej włosów.
    - Noo - mruknęła. - Ale jej przeszło. - W wakacje spróbuję ją przekonać do Matta. W końcu kupuje ubrania zaprojektowane przez jego mamę, powinno jakoś pójść.
    - Uczniowie! - Ich rozmowę przerwała profesor McGonagall. Stała na podium, które zazwyczaj zajmował dyrektor podczas swoich przemówień. Nauczycielka wyglądała strasznie. Miała podkrążone oczy, a na jej twarzy malował się niczym niezmącony smutek. - Wczoraj, decyzją Rady Nadzorczej Hogwartu, dyrektor Dumbledore został... zawieszony - dokończyła zdławionym głosem.
    Widelec Sophie z hukiem upadł na talerz. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi w gwarze, który zapanował. Nie dało się ukryć, że wszyscy byli przerażeni. Nawet dotychczas przekonani o swoim bezpieczeńśtwie Ślizgoni spoglądali na siebie niepewnie. Dyrektor był symbolem Hogwartu, napotężńiejszym człowiekiem na świecie! Jeżeli Dziedzic Slytherina kogoś się bał, na pewno był to Dumbledore.

   Trzy dni przed egzaminem, profesor Flitwick na szczęście uległ namowom wychowanków i pozwolił Krukonom iść do biblioteki, na co Sophie odetchnęła z ulgą. Profesor Snape nie zrezygnował z zadania im długiej pracy domowej mimo aktualnej sytuacji w szkole. Termin mijał następnego dnia, a z podręcznika nigdy nie dało się wyciągnąć tyle, by zdobyć dobrą ocenę.
    - Czy to nie jest przypadkiem Ginny? - zapytała Amy, kiedy odkładały książki
    Rzeczywiście, kilka metrów dalej, pustym korytarzem,  szła niska dziewczyna o charakterystycznych, ogniście rudych włosach. Wydawała się ich w ogóle nie zauważać, nie zwróciła też uwagi na wołanie Sophie. Nie powinno jej tam w ogóle być, uczniowie mieli zakaz wałęsania się po szkole.
    - Na Merlina - szepnęła nagle Amelia, odwracając uwagę Sophie od Weasleyówny. - Ona ma dziennik.
    Sophie nadal nie wiedziała skąd przyjaciółka wie o dzienniku Toma Riddle'a, ale teraz nie było czasu na rozwiązywanie tej zagadki. Wszędzie poznałaby niepozorną, czarną książeczkę, dzięki której można było porozumieć się z dziwnym chłopcem uczącym się w Hogwarcie pół wieku temu. Skoro Ginny ją miała, prawdopodobnie ona ją ukradła. Mogła ją też zgubić tamtego dnia, kiedy Soph znalazła ją podczas lekcji transmutacji i to o niej mógł wspominać Tom podczas ich rozmów, określając jako mało interesującą i zbyt wrażliwą osobę.
    - Chodźmy za nią - zarządziła Amelia. - Może w końcu się dowiem, co to za dziennik.
   Chciała protestować, ale Amelia już była przy drzwiach, jak zwykle mając głęboko w poważaniu przepisy. Najwyraźniej wierzyła, że skoro jest arystokratką, dziedzic nawet nie pomyśli, by ją zaatakować. Korzystając z krótkiej nieobecności pani Pince, która uspokajała właśnie kilku siódmoklasistów, Sophie wyszła ostrożnie z biblioteki. Na szczęście patrole o tej porze były znacznie mniejsze niż po osiemnastej.
    - Tan pamiętnik jest zaczarowany - wytłumaczyła, ruszając za przyjaciółką, - Można przez niego pisać z Tomem Riddle'em, takim chłopcem z dawnych czasów. Ale skąd ty o nim wiesz?
    Ukrywanie tej tajemnicy nie miało dłużej sensu, nie teraz, kiedy wszystko stało się niewiarygodnie zagmatwane. Amy była bystra, nie bez powodu została Krukonką. Sophie miała nadzieję, że rozjaśni trochę sprawę, szczególnie, że wydawało się jej, że dziewczyna wie o wiele więcej niż mówi.
    Amelia nie odpowiedziała nic. Przemierzały kolejne piętra w milczeniu, starając się, by Ginny nie zauważyła, że za nią podążają. Gryfonka zatrzymała się na pierwszym piętrze, dokładnie pod napisem nabazgranym na kamiennej ścianie w czasie Nocy Duchów. Sophie chciała podbiec do rudowłosej, ale Amy zatrzymała ją. Ukryły się za zakrętem, obserwując poczynania Ginny.
    - Nie mówiłam o tym nikomu, ale widzę wiele rzeczy - powiedziała szeptem. - Zazwyczaj we śnie widzę obrazy niczym ze sobą niepowiązane, ale od jakiegoś czasu przeplata się przez nie właśnie ten dziennik. Ten, o którym nic mi nie powiedziałaś, chociaż doskonale o nim wiedziałaś - zakończyła z wyrzutem.
    - Nie chciałam o nim mówić, bo... - zacięła się.
    Naprawdę nie powinna mieć sekretów przed Amelią, zawsze jej o wszystkim mówiła. Dlaczego właściwie zachowała sprawę dziennika w tajemnicy, nie wiedziała, Wydawało jej się to wcześniej właściwie, a teraz... teraz zdawało się to być całkowitą głupotą. Pamiętnik mógł być niebezpieczny! Patrząc na to, jak bardzo zmieniła się Ginny przez te miesiące i że powodem tego mógł być wpływ Toma Riddle'a zrozumiała, że gdyby lepiej ukrywała dziennik, mogłaby dzisiaj być taka, jak Gryfonka - wycofana, bez przyjaciół. Nie. Z jednym przyjacielem ukrytym w pożółkłych kartkach.
    W pewnym momencie cudem uniknęły profesor Sprout patrolującej korytarze. Wskoczyły do tajnego przejścia w ostatniej chwili, zanim nauczycielka wyszła zza zakrętu. Odczekały bezpieczną chwilę, mając nadzieję, że nie zgubią Ginny i ruszyły w dalszą drogę. Sophie nie rozumiała, jak Ginny udało się uniknąć kobiety, ale nie zastanawiała się nad tym długo, zajęta rozmową przez Amelię.
    - Bo jest przesiąknięty czarną magią - syknęła dziewczyna. - Nie wiem, jak mogłaś tego nie poczuć, nie spotkałaś się nigdy wcześniej z przedmiotami należącymi do czarnoksiężników? - zapytała, jakby takie doświadczenia były zupełnie normalne.
    - Gdzie niby? Mój tata jest adwokatem, a mama magomedykiem, skąd mielibyśmy mieć w domu cokolwiek związanego z czarną magią?
    Wyszły na korytarz sąsiadujący z tym, na którym znajdowała się łazienka Jęczącej Marty i miejsce pierwszego napadu, do któego najwyraźniej zmierzała Weasley.
    - Wybacz - mruknęła Amy. - Czekaj, co ona trzyma w ręce?
    Sophie skierowała wzrok na Ginny i wystarczyło to, by wszystko połączyło się w jedną, nadal dość tajemniczą, całość. Puszka z czerwoną farbą.
    Poznały się w pociągu. Miała wtedy dziennik, pisała w nim, a Sophie zastanawiała się, dlaczego uśmiecha się do zapisanych kartek, jakby ktoś odpowiadał jej na to, co tam zapisze. Potem po petryfikacji Colina wszyscy zauważyli, że Ginny chodzi dziwnie przygaszona, ale przecież już wcześniej izolowała się od wszystkich, zadając się tylko z Creevey'em. Alfred, opowiadając o jej dziwnym zachowaniu w Pokoju Wspólnym też wspomniał o czarnej książeczce, którą trzymała. Kiedy Sophie znalazła pamiętnik, Ginny zdawała się być normalniejsza, jakby znów wróciła do życia, ale wraz z kradzieżą, wróciła do poprzedniego stanu.
    - Ginny! - Amelia nie wytrzymała i wyszła z ich kryjówki, przyciągając uwagę Gryfonki. - Oszalałaś?
    Dziewczynka spojrzała się na nią nieprzytomnie. Wyglądała okropnie. Sińce pod oczami wyróżniały się na chorobliwie bladej skórze. Ginny była rozczochrana, a mętne spojrzenie tylko utwierdzało Sophie w przekonaniu, że Gryfonka jest chora. Tylko dlaczego jej rodzeństwo niczego nie zauważyło? Rozumiała, że może bliźniacy nie zwracają uwagi na młodszą siostrę, ale Percy Weasley powinien się zaniepokoić jej stanem, był w końcu prefektem.
    - Ginny? - zaczęła niepewnie Sophie. - Powinnaś wrócić do wieży Gryffindoru. Jeżeli nauczyciele nas tutaj przyłapią, to będzie z nami źle, wywalą nas ze szkoły albo, co gorsza, odejmą z tysiąc punktów.
    - Tom powiedział, że nic mi nie zrobią - odparła słabo.
    - Riddle? - zapytała Amelia. - Nie wiem kim jest ten facet, ale ten dziennik aż promieniuje czarną magią! Lepiej zanieśmy to profesor McGonagall!
    - Czego innego mogłem spodziewać się po bystrych Krukonkach - powiedział ktoś z ironią.
    Sophie dreszcz przeszedł po plecach. Słyszenie głosów nawet w magicznym świecie nie było normalne, szczególnie kiedy ten głos należał do chłopca z dziennika.
    Nigdy nie widziała jeszcze Toma Riddle'a, ale wiedziała, że zjawą formującą się za plecami Ginny, był nie kto inny, jak on. Najpierw niewyraźny, przeźroczysty niczym duch czarnowłosy, przystojny chłopak w szacie Slytherinu, nabierał coraz ostrzejszych barw. I chociaż nadal widać było przez niego korytarz, wyglądał bardzo realistycznie. 
    Sophie krzyczała na siebie w myślach, ale niewiele to dawało. Dopiero teraz, stojąc twarzą w twarz z bladą Ginny i półprzeźroczystym, ale coraz bardziej widocznym, czarnowłosym szesnastolatkiem, zdała sobie sprawę, jak głupio się zachowały. Były dopiero w pierwszej klasie, potrafiły otwierać zamki i zapalać światło różdżką, ewentualnie naprawić mało skomplikowany przedmiot, ale ich największym sukcesem w pojedynkach było zaklęcie rozbrajające albo żałosna zniewalająca łaskotka. To, co zrobiły, było tak bezmyślnie gryfońskie! Gdzie się podział ich rozsądek, za który chwalone były wszystkie pokolenia Krukonów?
    - Nie spodziewałem się, że będziesz próbowała przeszkadzać, Sophie - powiedział, leniwie przeciągając samogłoski, czym skojarzył jej się z Alem. Zganiła się za to, Alfred był milion razy lepszy od obrzydliwego Riddle'a. - Dobrze mi się z tobą rozmawiało, ale nie spodziewałem się po tobie gryfońskiej głupoty. Tym bardziej po twojej przyjaciółce, która widzi zdecydowanie zbyt wiele. Avery pewnie żałuje takiej wnuczki.
    - Dziadek jest ze mnie dumny - odparła buntowniczo. - Cieszy się, że ma w rodzinie Krukonkę.
    - Krukonkę, która przyjaźni się z mugolakiem i dziewczyną o niejasnym pochodzeniu - prychnął. - Nie mam na was czasu, Komnata Tajemnic czeka na małą Ginny.
    Sophie wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w Toma, wiedząc, że właśnie popełnia największą głupotę w swoim jedenastoletnim życiu. Jedynym pocieszeniem było to, że Amelia pod wpływem adrenaliny zrobiła to samo.
    - Nigdzie nie zabierzesz Ginny! - krzyknęła Sophie. - Weasley, opamiętaj się, on jest obłąkany! 
    - Ja? - zdziwił się. - Przecież to mała Ginny otworzyła Komnatę, to ona napuściła potwora na biednego Colina i resztę szlam. To ona zabijała koguty i w Noc Duchów przyozdobiła ścianę tym stylowym napisem. Ja tylko siedziałem w dzienniku - zakończył niewinnie.
    Wyciągnął z kieszeni Ginny różdżkę i zaczął się nią bawić, zupełnie nie przejmując się dziewczynkami. Sophie zacisnęła palce na różdżce, zastanawiając się, co zrobić. Miała nadzieję, że zjawi się tutaj jakiś nauczyciel i powstrzyma Toma i Ginny, ale nie wiedzieć czemu żaden się nie pojawiał, chociaż było to miejsce pierwszego ataku! Jakby Riddle zaczarował to miejsce tak, by nikt tutaj nie mógł przyjść. A skoro działała magia, pozbawienie go różdżki, przerwałoby zaklęcie! Niewiele myśląc, zacisnęła palce na swojej jedynej broni, powtarzając w myślach słowa jedynego przydatnego w walce zaklęcia, którego się nauczyła.
    - Expelliarmus! - wrzasnęła. 
    Oczywiście nic się nie stało. Tom bez większego problemu uchylił się z toru lotu zaklęcia, które trafiło w ścianę, nie robiąc jej większej krzywdy.
    - Naprawdę, Sophie, myślałaś nad tym chyba przez dwie minuty, nawet słaby legilimenta by cię przejrzał - powiedział W jego głosie pierwszy raz było słychać coś więcej niż znudzenie - było to zdenerwowanie. - Podnosić różdżkę na mnie - prychnął. - Żałosne. Wielu za taką zuchwałość zginęłoby od razu. Przeszkadzacie mi już za długo, nawet ta durna dziewczyna próbuje się wyrwać spod opętania - jego irytacja wciąż wzrastała.
    - Może nie jesteś taki silny, jak myślisz - wyrwało się Amelii.
    Wycelował w nie różdżką. Sophie chciała się cofnąć, ale nie mogła zrobić nawet kroku, tak bardzo była przerażona. Już w czasie rozmawiania przez dziennik wiedziała, że ten chłopak jest potężny i ma ogromną wiedzę, nie tylko tą, której można się było nauczyć w szkole nie korzystając z Działu Ksiąg Zakazanych.
    - Twoi krewni mieli inny punkt widzenia, płaszcząc się przede mną.
    Amelia zamarła. Sophie poczuła, jak przyjaciółka zaciska palce na jej przedramieniu zdecydowanie zbyt mocno.
    - Ty jesteś... - wyjąkała zduszonym głosem.
    Lord Voldemort, dokończyła w myślach Sophie. Fakt stania przed najpotężniejszym czarnoksiężnikiem dwudziestego wieku przeraziłby ją, gdyby nie fakt, że była już na wyżynach przerażenia. Pozostało jej tylko wpatrywanie się w twarz przystojnego szesnastolatka z myślą, że kilka lat później stał się okrutnym mordercą.
    Tom zaklaskał kilka razy, śmiejąc się drwiąco.
    - Brawo, po podobno bystrych Krukonkach spodziewałem się olśnienia znacznie wcześniej. Cóż, ona nadal tego nie odkryła - wskazał głową na nieobecną umysłem Ginny. - Ale wystarczy tej rozmowy,
    Błysnęło fioletowe światło. Sophie wpatrywała się w promień zaklęcia, nie mogąc ruszyć żadną częścią ciała. W oddali majaczyła obojętna twarz Toma oraz blada postać Ginny. Siły zaklęcia była tak duża, że Sophie poczuła, jak jej nogi odrywają się od ziemi. Ostatnie, co zdążyła zarejestrować przed uderzeniem głową o posadzkę był ogromny ból całego ciała i czerwień zalewająca jej oczy. Potem była tylko ciemność.
~*~

Dam, dam, dam, finał części pierwszej! Wena mnie dopadła i nagle trudny do napisania rozdział stał się łatwiutki ^^ I na dodatek w terminie ^_^ A co najważniejsze nie miałam problemu z dwoma tysiącami słów ;)
Ferie mi służą xD

NMBZW!

sobota, 11 lutego 2017

20 - Cisza przed burzą



Miesiące w Hogwarcie mijały wyjątkowo szybko. Wraz z coraz dłuższymi dniami i piękną, zieloną wiosną, wszyscy zaczęli powoli zapominać o szale związanym z Komnatą Tajemnic, coraz bardziej skupiając się na nadchodzących w czerwcu egzaminach. Piąto- i siódmoklasiści już teraz widywani byli głównie w bibliotece, siedząc nad grubymi książkami i stosami zadań domowych. Ale nie tylko oni zaczynali się już przygotowywać. W Ravenclawie wszyscy chcieli zdać testy, jak najlepiej, więc już na początku kwietnia, na tablicy ogłoszeń w Pokoju Wspólnym pojawiły się porady, co do planu nauki, a także pokonywania narastającego stresu. Sophie i Amelia również wpadły w szał, który ogarnął dom, przygotowując kolejne notatki i powtórzenia, nie zwracając przy okazji uwagi na Danny'ego Malborne'a, który przekonywał je, że w pierwszej klasie egzaminy są banalne i nie powinny się tym aż tak przejmować. Jego wiarygodność znacznie podważał fakt, że on nie zaczął się jeszcze uczyć, mimo nadchodzących wielkimi krokami Owutemów, które w tym toku zdawał. 
- Kwiecień się dopiero zaczął, mamy ponad dwa miesiące - powiedział, kiedy pewnego słonecznego dnia dołączył wraz z towarzyszącą mu Ślizgonką do siedzących nad brzegiem jeziora Sophie i jej przyjaciół.
- A potem będziesz mi jęczał jak zawsze, że mamy tak dużo nauki - dogryzła mu siedemnastolatka.
- Kiedy niby narzekałem, Fawley?
- Co roku, Malborne.
- Nie przypominam sobie - prychnął.
- Typowy Gryfon - jęknęła Merisse. - Nawet nie myśl, że potem będę ci pomagać.
- Jakbyś kiedykolwiek mi pomogła...
Z Merisse Fawley Sophie rozmawiała wcześniej tylko kilka razy, kiedy Danny przychodził porozmawiać z Alfredem. Z początku nie wiedziała nawet dlaczego tych dwóch siódmoklasistów tak chętnie z nimi przebywa, le potem zauważyła relacje między Danielem, a Alfredem. Starszy Gryfon wydawał się opiekować młodszym kolegą. To on zresztą wypchnął go z jego chwilowego załamania przydziałem do Gryffindoru i wyraźnej niechęci do kontaktów z kolegami mugolskiego pochodzenia. Sophie nigdy tego nie powiedziała, ale naprawdę była mu za to wdzięczna. Al z początku roku i ten z teraz to były dwie, zupełnie inne osoby i Sophie nie sądziła, by wolała tamtego Alfreda Waltera.
Sophe nie wiedziała, jakie właściwie relacje łączą tę dwójkę, ale byli niewątpliwie ewenementem. Niewielu Gryfonów w ogóle rozmawiało normalnie ze Ślizgonami, a o takich, którzy się zwyczajnie przyjaźnili powstały nawet legendy. Tych dwoje było dość specyficzną parą. Czuć było między nimi chemię, ale jeszcze nigdy nie widziała, by okazywali sobie jakiekolwiek większe uczucia, które mogłyby poświadczyć, że nie są tylko zwykłymi przyjaciółmi.
- A tak w ogóle, co chcecie robić po Hogwarcie? - zapytał Al.
- Idę studiować numerologię - odparł Daniel.
- Ty? - zdziwił się Matt.
- Czy to serio takie dziwne? - westchnął. - Za każdym razem, kiedy o tym mówię, wszyscy patrzą się na mnie jakbym zwariował... Miałem z tego wybitny na SUMach!
- Po prostu nie pasujesz do tej roli - wytłumaczyła
- Nadaję się idealnie - obruszył się chłopak. - Nazywasz się Amelia Avery? - zwrócił się nagle do Amy. - To będzie... ósemka. Ósemki to ludzie praktyczni, zdeterminowani, oddani, dobrze radzący sobie w nauce. Jesteś Krukonką, idealnie pasuje.
- Wróżbiarstwo? - zdziwiła się Amy.
- Nie! - obruszył się. - Wróżbiarstwo to niszowa sztuka. Tam potrzebujesz prawdziwych, wrodzonych umiejętności, których nie ma prawie nikt. Numerologia opiera się na logice, liczbach i prawdziwej magii. Dla większości wróżbiarstwo to zwykłe zgadywanki. W tej szkole ten przedmiot i tak nie ma sensu z nauczycielką, jaką jest Trelawney... Numerologia to nie tylko wyliczanie prawdopodobieństwa, ale też statystyka, a w zaawansowanej formie nawet tworzenie zaklęć - rozmarzył się. - Dlatego pod koniec drugiej klasy powinnyście wybrać numerologię.
- Jak dla mnie, najlepsza jest opieka nad magicznymi zwierzętami. Profesor Kettleburn jest świetny. Co prawda stary i dość mało energiczny, ale naprawdę wie, co robi.
- Od kilku lat grozi, że przejdzie na emeryturę, więc nie sądzę, żeby się na niego załapali.
- Kiedy moja kuzynka chodziła do szkoły, mówił tak samo i do tej pory tego nie zrobił. Prędzej uwierzę, że pójdzie w ślady Binnsa, niż na emeryturę.
- Ale wy wiecie, że dopiero za rok będziemy się nad tym zastanawiać? - zapytał Alfred.
- Ale za rok nie będziemy mogli wam doradzić - powiedziała Merisse. - A przynajmniej ja. Ten debil pewnie nie zda przez swoje podejście do egzaminów.
Daniel prychnął i ostentacyjnie odwrócił się do przyjaciółki plecami.
- Ja wybiorę na pewno starożytne runy - powiedziała Sophie. To właściwie jedyny dodatkowy przedmiot, który biorą pod uwagę w Świętym Mungu albo na studiach medycznych.
- To mój drugi przedmiot! - ucieszyła się Merisse. - Też chcę zostać magomedykiem. Dziwnie pomyśleć, że będziesz miała praktyki dopiero wtedy, kiedy ja zostanę już pełnoprawnym uzdrowicielem.
- Będziesz mogła mnie poprowadzić - ucieszyła się dziewczynka.
Czuła, że jest w stanie załapać naprawdę dobry kontakt z Merisse. Przypomniał jej się Tom i ich rozmowy na temat Ślizgonów. Miał rację, nie wszyscy byli źli, wystarczyło po prostu porozmawiać z nimi bez uprzedzeń.

Dziesiąty kwietnia przyszedł szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał. I choć dla innych był to zwykły dzień podczas wyczekiwanej przerwy wiosennej, dla Sophie miał szczególne znaczenie. Już od samego rana czuła się pełna radości i lekkości, co tylko wzmogła Amelia, przytulając ją mocno i życząc wszystkiego najlepszego. Sama Amy urodziny miała mieć dopiero za miesiąc, więc tylko ona z ich czteroosobowej grupy pozostawała jedenastolatką. Chłopcy swoje święto obchodzili już na przełomie starego i nowego roku.
Podczas śniadania, kiedy nadleciała sowia poczta, Sophie od razu wypatrzyła w tłumie podobnych ptaków, swoją Cliodne. Albo to własnie sówka ją wypatrzyła, wwiercając swoje krępujące spojrzenie w plecy właścicielki.
Wylądowała dumnie na stole, odkładając nań średniej wielkości, opakowany w papier prezentowy, pakunek. Cliodne zanurzyła dzióbek w pucharze z herbatą, po czym odleciała, szczypiąc Sophie przyjaźnie w palec.
Dziewczynka rozpoznała po stylu pisma, że to prezent od rodziców. Rozerwała papier i uśmiechnęła się szeroko, widząc podarunek. Babeczki jej mamy cieszyły się ogromną popularnością nie tylko w domu, ale także w Mungu , gdzie pracowała jako uzdrowicielka.
Oprócz wypieków i listu, który zamierzała przeczytać w nieco cichszym miejscu niż Wielka Sala, było również niewielkie pudełeczko z jednego ze znanych sklepów jubilerskich na Pokątnej, a w nim bardzo modne ostatnimi czasy kolczyki w kształcie złotych zniczy. Przez chwilę była przerażona tym, że jest to oryginalna i ewidentnie zbyt droga biżuteria, ale Amelia skutecznie stłumiła jej niepewność, każąc jej założyć kolczyki. Nie protestowała zbyt długo, bo były naprawdę śliczny, a fakt, że były od rodziców, nie od kogoś jej dalszego, stłumił jej skromność.
- Poprosiłam mamę o te z pająkami na urodziny, podobno srebro o wiele bardziej do mnie pasuje. Według mamy i tak jestem zbyt ognista przez moje włosy.
Sophie zgodziła się wesoło z jej wyborem. Sama, gdyby miała kupić jej taki prezent, wybrałaby pająki.
Po śniadaniu, Amelia wyciągnęła Sophie na błonia, gdzie mieli spotkać się z Mattem i Alfredem i skromnie świętować urodziny.
Chłopcy przytulili ją i złożyli życzenia, po czym cała trójka odśpiewała "sto lat". Dziewczynka czuła, że oblewa się ogromnym rumieńcem. Każdy pewnie czuł się dziwnie w takiej sytuacji i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Na szczęście piosenka należała do bardzo krótkich i skończyła się, ledwo się zaczęła.
Al wyciągnął zza drzewa sporego, białego pluszowego misia polarnego z dużą, czerwoną kokardą.
I chociaż, jak wiele dziewczyn w jej wieku, Sophie starała się zachowywać nad wyraz dorośle, co w praktyce wychodziło takim wyjątkom, jak Alfred i Amelia, dziewczynka nie mogła powstrzymać czystego zachwytu. Przytuliła zabawkę, zachwycając się jej miękkością i słodkością.
Uściskała wszystkich mocno, uszczęśliwiona prezentem. Widząc nieznane jej znaczki na metce, które jednie trochę przypominały normalne litery, wiedziała kto dokładnie wybierał dla niej prezent i gdzie. Uśmiechnęła się do Matta, który mrugnął rozumiejąc najwyraźniej jej intencje.
Do południa objadali się słodyczami przesłanymi przez mamę Ala. Kobieta, kiedy tylko się dowiedziała, że bratowa przynajmniej raz w tygodniu wysyła swojemu synowi paczkę słodyczy stwierdziła, że nie może być gorsza od Narcyzy Malfoy i zaczęła to samo robić dla swoich synów, co bynajmniej nie wywoływało ich niezadowolenia.
- Nie rozumiem czemu wasi rodzice tak strasznie ze sobą konkurują - powiedziała Sophie.- We wszystkim się prześcigacie.
- Znasz to przysłowie "przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej"? - zapytał Al. Widząc, że Sophie kiwa głową, kontynuował. - Rodzinę musi być jeszcze bliżej, Dbanie o siebie i stanie za sobą obowiązuje właściwie tylko w najbliższym ci rodzie, więc to mojej mamy i cioci Narcyzy to tylko przekomarzanie się, jesteśmy po tej samej stronie. Taka jakby koalicja Malfoy - Walter - Lestrange - Black. To ród, a ta dalsza rodzina jest właśnie od trzymania blisko, jak wrogów. Nasi rodzice zapraszają siebie na te wszystkie nudne bale, podwieczorki i głupie spotkania, żeby wiedzieć o sobie wszystko, obserwować każdą, choćby najmniejszą wpadkę.
- Cała arystokracja się tak zachowuje. Pytałaś się mnie już o grę - to jedna z jej zasad.
- To okropne! - nie mogła powstrzymać okrzyku.
Oczywiście, nie przepadała za swoją ciotką i jej rozpieszczonymi, wkurzającymi dziećmi, ale to mimo wszystko była rodzina. Za to oni traktowali ród za coś mniejszego i bardziej ścisłego niż rodzina, co było dla Sophie kompletnie nielogiczne. Ona nawet nie znała tak naprawdę kogoś dalszego niż owa córka siostry babci, którą nazywała właśnie ciocią. Rodzina taty stanowiła dla niej kompletną zagadkę. Wiedziała, że są czystej krwi i nie utrzymują kontaktów, a pan O'Connor uważał, że nic więcej nie musi wiedzieć, bo to właściwie obcy ludzie.
- To nienormalne - stwierdził Matt, po prostu. - Po co to wszystko?
- Jak nie wiesz o co chodzi, to chodzi o pieniądze - powiedziała Sophie jedną z ulubionych myśli taty. W wielu zbrodniach, do których dopuścili się ludzie przeciw którym występował albo których bronił jako adwokat, właśnie pieniądze były często przyczyną całego zajścia. Chociaż mama była bardzo temu przeciwna, Sophie chętnie siadała obok taty i słuchała jego opowieści z pracy. Oczywiście nie zdradzał tak wiele, jakby ona chciała, bo obowiązywała go tajemnica, ale wyciągnęła od niego i tak bardzo wiele ciekawych historii. Były ciekawe, ale z jeszcze większą ciekawością słuchała o pracy mamy. Szczędziła jej ona opowieści o poważnych przypadkach i rozmawiała z nią raczej o tych śmiesznych, ale wystarczyło to, by pobudzić pasję Sophie do magomedycyny. Od małego chciała zostać uzdrowicielem, tak jak mama i pomagać chorym ludziom.
- Lepiej tego nie mogłaś podsumować - roześmiała się Amy. - Oczywiście jeszcze o władzę, bycie głową rodu to jedno, ale mieć poważanie wśród innych i możliwość kierowania nimi to drugie. A tego wszyscy pragną.
Odwołując te słowa do świata mugoli, który był jej mimo wszystko nieco bliższy, zrozumiała pewne mechanizmy tej tak zwanej "gry". Czy politycy nie zachowywali się podobnie, zawierając kolejne kontakty i przyjaźnie z ważnymi ludźmi, byle zdobyć więcej poparcia i w efekcie władzy? Nadal jednak nie mogła pojąć dlaczego coś takiego funkcjonuje w rodzinie. Może i nie najbliższej, ale mimo wszystko rodzinie.

Resztę przerwy świątecznej Sophie chciała spędzić na nauce, ale chłopcy skutecznie jej na to nie pozwalali wymyślając coraz to nowe formy spędzania tej niezwykle ciepłej Wielkanocy. Matt przekonał ich nawet raz od zagrania w piłkę nożną. Oczywiście najpierw razem z Sophie nieźle się namęczył na objaśnianiu zasad dwójce przyjaciół.
- Trzeba po prostu wbić piłkę do bramki. Nie wolno jej łapać w ręce, tylko bramkarz może - tłumaczył cierpliwie. Jeżeli piłka poleci za bramkę, to leci po nią bramkarz i rzuca. Nie narysujemy prawdziwego pola, więc nie tłumaczę, czym są auty, rożne i tak dalej.
Na szczęście Amy i AL szybko ogarnęli, nie tak trudną, ideę biegania przez kilkadziesiąt minut po błoniach za piłką. Co więcej, przyłączyło się do nich kilkanaście innych osób, które miały do czynienia z tym sportem i w końcu wyszło na to, że grali na dwie pełnoprawne drużyny. Kiedy zobaczył ich profesor Dumbledore, który zdecydował się wybrać na spacer, był tak zachwycony, że każdemu dał po pięć punktów za powód podając nieprawdopodobną integrację wszystkich domów. Czterech, bowiem dołączyły do nich dwie osoby ze Slytherinu - Sebastian Macnair i Merisse Fawley, która z początku niechętna, znudziła się patrzeniem na Daniela, który najwyraźniej świetnie się bawił.
Piłka nożna zapewne nie miała szans prześcignąć popularności Quidditcha w Hogwarcie, ale miała sporo fanów, którzy z zachwytem powitali możliwość zagrania. Prawdopodobnie na całą szkołę tylko Matt pomyślał, żeby wziąć ze sobą piłkę. Nie dziwiła mu się nawet, opowiadał, że przed pójściem do Hogwartu był w szkolnej drużynie, więc pewnie wziął piłkę z sentymentu. Dean Thomas prawie przytulił młodszego kolegę za tę wspaniałomyślność.
Jakie było jej zdziwienie, kiedy po feriach wiosennych piłka nożna na błoniach Hogwartu stała się częstym widokiem. Współczuła jednak biednym sowom, które przez cały kraj musiały dźwigać ciężkie futbolówki.

~*~
Już tłumaczę tę kolejną przerwę - w czwartek zachorowałam i to tak serio. Trzymało mnie do środy, ale pod koniec byłam w stanie już pisać, pierwsze dni to była masakra, zapomniałam już co to choroba, a piątek i weekend przypomniały mi o tym bardzo boleśnie.
I... tak! Stuknęło ponad 2000!