sobota, 4 marca 2017

22 - Ciche bohaterki



  Błysnęło fioletowe światło. Sophie wpatrywała się w promień zaklęcia, nie mogąc ruszyć żadną częścią ciała. W oddali majaczyła obojętna twarz Toma oraz blada postać Ginny. Siły zaklęcia była tak duża, że Sophie poczuła, jak jej nogi odrywają się od ziemi. Ostatnie, co zdążyła zarejestrować przed uderzeniem głową o posadzkę był ogromny ból całego ciała i czerwień zalewająca jej oczy. Potem była tylko ciemność.

    Sophie obudziła się, ledwo powstrzymując płacz. Rany bolały już o wiele mniej, ale nie pozwalały o sobie w żaden sposób zapomnieć, dając znać przy każdym, nawet najmniejszym, ruchu. Białe bandaże w wielu miejscach przesiąknięte były ciemną krwią, która przyprawiała dziewczynkę o mdłości. Zamknęła oczy, żeby skupić się na czymkolwiek innym, niż bólu i krwi.
    Chciała już dać znak, że się obudziła, ale najwyraźniej pani Pomfrey miała swoje sposoby na dowiadywanie się o takich rzeczach, gdyż prawie od razu wyszła zza parawanu z tacą pełną butelek.
    Sophie bez słowa wypiła wszystkie lekarstwa, chociaż po ostatnim miała wrażenie, że jej żołądek właśnie robi sobie trampolinę z wątroby i ćwiczy najtrudniejsze akrobacje gimnastyczne. Czarodzieje nie potrafili robić smacznych eliksirów. Leki mugoli, chociaż mniej skuteczne, były przynajmniej smaczne i chętnie się je przyjmowało w przeciwieństwie do tych magicznych.
    - Tutaj masz śniadanie - pielęgniarka wskazała na miseczkę wypełnioną po brzegi białą breją z kawałkami malin. - Staraj się nie przemęczać.
    Z owsianką Sophie miała złe wspomnienia. Jej mama potrafiła świetnie gotować, ale do owsianki talentu zdecydowanie nie miała. Próbowała to zmienić przez dwa lata, a na degustatora wybrała sobie jedynie dziecko... Do dzisiaj dziewczynka miała żal do taty za to, że zawsze jakoś się wykręcał od wspólnych śniadań. W Hogwarcie nie dała rady się tej niechęci oduczyć, ale wolała nie marudzić, więc posłusznie zjadła posiłek.
    Ostrożnie wróciła do pozycji leżącej, krzywiąc się z bólu.

    Chłopcy wbiegli zdyszani do Skrzydła Szpitalnego, przykuwając tym samym uwagę wszystkich obecnych na sali. Matt uśmiechnął się szeroko do Sophie, a Al, widząc spojrzenia innych, przystopował i przybrał typową dla siebie minę znudzonego arystokraty, co nie uszło uwadze Matthiasa.
    - Al, serio, zluzuj chociaż na chwilę. Tutaj nie musisz bawić się w arystokratę, jesteś wśród normalnych ludzi, którzy w emocjach widzą człowieczeństwo, a nie niegodne zachowanie. Bądź sobą, szczególnie, kiedy przychodzisz odwiedzić swoją przyjaciółkę razem z kumplem - zganił go.
    - Matt! - warknął Al. Sophie podejrzewała, że Amy zareagowałaby tak samo, chociaż wie, jak głupio wygląda to w oczach wszystkich innych.
    - No co? Gdybyś był w Slytherinie, to bycie arystokratycznym dupkiem nie byłoby niczym dziwnym, ale jesteś Gryfonem. To zobowiązuje - powiedział z dumą.
    Al przewrócił oczami, ale nie wyglądał na zdenerwowanego..
    Dziewczynka roześmiała się, słysząc słowa, ale nic nie powiedziała, Matt Jenkins nie byłby synem swojej matki, gdyby nie miał jej daru przekonywania.
    Podeszli do Sophie i po kolei ją uściskali, życząc powrotu do zdrowia i mówiąc, jak bardzo się za nią stęsknili uważając, żeby przypadkiem nie zrobić jej krzywdy z byt dużym entuzjazmem.
    - Wiesz, są tu nawet twoi rodzice i mama Amelii, ale widzieliśmy ich, jak szli do Flitwicka, więc pewnie trochę potrwa zanim przyjdą. Dobrze się czujesz? Znaczy, pewnie nie, dostałaś podobno jakąś straszną klątwą i w ogóle...
    - Wszystko w porządku - przerwała słowotok Matthiasa. - I jak to, są tutaj moi rodzice? - zapytała, kiedy nagle dotarł do niej pełny sens wywodu przyjaciela.
    Miała absurdalną nadzieję, że jej rodzice nie dowiedzą się o tym nieprzemyślanym starciu z Tomem Riddle'em, podczas którego złamała chyba połowę szkolnych reguł, łącznie z tą mówiącą o unikaniu starć z psychopatycznymi czarnoksiężnikami czyhającymi na życie i zdrowie starszego o rok kolegi. Jeżeli taka istniała. Chociaż po zeszłorocznych wyczynach Harry'ego Pottera powinni taką dopisać, bo z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać mierzył się nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.
    - Amelia obudziła się wcześniej? - zapytała w końcu. Co miało się stać i tak się stanie.
    -  Niestety nie, ale pewnie niedługo się przebudzi. Pani Pomfrey i tak mówiła, że obudzicie się dwa dni później niż rzeczywiście - Al uśmiechnął się do niej współczująco.
    Ciągle trzymał ją za rękę, co było nieco krępujące.
    - Ale, jak to w ogóle możliwe? Ta cała klątwa. Mówią, że to Ginny ją rzuciła ale przecież to czarna magia, a ona jest w pierwszej klasie i w życiu by nie znała takiej klątwy, co nie? Czy czarodzieje uczą swoje dzieci takich zaklęć przed Hogwartem? - wyrzucił z siebie Matt.
    Sophie skrzywiła się na wspomnienie o tamtym wydarzeniu. Zasklepione rany nadal ją bolały. Najwyraźniej czarna magia nie była tak łatwa do wyleczenia jak złamania kości.
    - Skąd w ogóle taki pomysł? - żachnął się Al. - A czy w mugolskich rodzinach uczy się technik średniowiecznych tortur? Tak samo durne pytanie.
    - Przestańcie - przerwała im Sophie. - To w ogóle nie do końca było tak. Tom nią kierował - powiedziała to ciszej, zerkając w stronę Weasleyów, którzy na szczęście nie zwracali na nich większej uwagi. - To on rzucił zaklęcie, wyszedł z dziennika, a Ginny... ona nawet nie była sobą. Riddle ją opętał przez ten dziennik.
    - Zaraz, o jakim dzienniku ty mówisz?
    Sophie już chciała opowiedzieć przyjacielowi o całej tej historii z zaczarowanym dziennikiem, Jęczącą Martą i Komnatą Tajemnic, ale przerwał jej spokojny, głęboki głos.
    - Panno O'Connor, właśnie o tym chciałbym porozmawiać.
    Obok nich stał profesor Dumbledore. Chłopcy od razu odsunęli się od przyjaciółki, spoglądając na siebie niepewnie. Nie wiedzieli czy powinni wyjść, czy zostać. Ona sama chętnie by wyszła, a najlepiej znów zasnęła. Obawiała się, że nie została wydalona ze szkoły tylko dlatego, że była nieprzytomna.
    - Może zobaczycie, co u panny Weasley? - zaproponował dyrektor.
    - Um... tak - mruknął Matt.
    Od razu przenieśli się do sąsiedniego łóżka, a dyrektor usiadł na krześle i westchnął cicho.
    - Panna Weasley zeznała, że Tom cię znał, Sophie.
    Poczuła, że się rumieni. Musiała powiedzieć prawdę i chociaż nie była tak nieprzyjemna, jak ta, którą musiała wyznać Ginny i tak się wstydziła. Fakt, że Tom Riddle, który w przyszłości miał stać się Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać robił z nią projekty na zielarstwo i transmutację podczas ferii zimowych był zdecydowanie dziwny.
    - Sophie - ponaglił ją.
    Zagryzła wargę niepewna.
    - Znalazłam dziennik pod ławką w sali od Transmutacji - powiedziała w końcu. - Chciałam go oddać właścicielowi, ale był pusty. Zapomniałam o nim i dopiero, kiedy potrzebowałam przepisać notatkę z książki i okazało się, że nie mam pergaminu, wyjęłam dziennik. Wtedy odkryłam jego tajemnicę. Z Tomem pisałam o Komnacie Tajemnic i o nauce. Potem już tylko wyciągałam od niego wiedzę. Uczył mnie pokazując swoje wspomnienia. Wiem, to głupie, ale nie wiedziałam kim w przyszłości się stanie, zależało mi tylko na wiedzy. Ja mam przyjaciół, którym mogę się zwierzyć ze swoich problemów w przeciwieństwie do Ginny, która miała tylko Colina do czasu, kiedy został spetryfikowany. - Dyrektor słuchał jej uważnie, od czasu do czasów kiwając głową z głęboko zamyślonym wyrazem twarzy. - Ona szukała przyjaciela, ja nie. Traktowałam Toma jak normalnego kolegę. Ja dla niego byłam odskocznią od zakochanej jedenastolatki z problemami. Powiedział mi, że zawsze chciał być nauczycielem, więc mnie uczył. Obrony przed czarną magią, transmutacji... sprawił, że w końcu zrozumiałam zaklęcia. Jak na szesnastolatka okazał się być wyjątkowo cierpliwy, ale skoro od młodości chciał zapanować nad światem, musiał taki być, prawda? - uśmiechnęła się wesoło. - Pewnie pan nie uwierzy, ale rozmawialiśmy o błędach Lorda Voldemorta. Znaczy, Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać - poprawiła się, nieco rumieniąc.
    - Nazywaj go po imieniu, Sophie - przerwał jej Dumbledore. - Musisz pamiętać, że strach przed imieniem zwiększa strach przed samą rzeczą, a nie można pozwolić, by Voldemort wiedział, że się go boimy.
    - Boimy? - zdziwiła się. - Przecież pan się nie boi, to on powinien się pana bać.
    - Chciałbym, żeby tak było. - Uśmiechnął się ciepło. - Mów dalej - zachęcił ją.
    - Oczywiście. Powiedział mi, że wszystko rozegrałby inaczej, że Voldemorta zaślepiła czarna magia i władza. Rozmawiałam z nim dość krótko ale wydawał się być... nie dobrym człowiekiem, ale inteligentnym i rozważnym. Teraz... nie potrafię go znienawidzić - powiedziała w końcu.
    Nie myślała wcześniej o tym, co łączy ją z Tomem, ale teraz uderzyło w nią, że czuje do niego sympatię mimo wszystkiego, co zrobił. Czuła, że to w pewnym sensie nie jest ten sam człowiek, którym jest Voldemort.
    Dumbledore westchnął po raz kolejny.
    - Nie opętał cię, nie starał zmienić nastawienia. Trudno mi to mówić, to tylko moja teoria, ale zdaje mi się, że jesteś jedną z niewielu osób, które pozytywnie zainteresowały Toma. Nie mogę tu mówić o sympatii, on tego nie czuje. Nie jest w stanie żywić do kogokolwiek pozytywnych uczuć, ale nie miał względem ciebie złych zamiarów, a to już jest coś niezwykłego
    - Panie dyrektorze, rzucił na mnie zaklęcie, które pocięło mi całe ciało. Naprawdę nie sądzę, żebym była czymś więcej niż odskocznią. I nie przeszkadza mi to, mam wspaniałych, żywych przyjaciół. Nie potrafię go znienawidzić, ale to nie znaczy, że go lubię... prawdę mówiąc, chciałabym zapomnieć, że ten dziennik kiedykolwiek trafił w moje ręce.
    - Krukońska ciekawość - roześmiał się cicho. - Wielu już wpędziła w kłopoty. Ale to właśnie ciekawi ludzie mają najjaśniejsze umysły, nie podążają za tłumem. To dar, Sophie. Wielki dar. A, no i myślę, że każdy się ze mną zgodzi, że obie zasługujecie na sto punktów dla domu. - Mrugnął do niej przyjacielsko i wyszedł zostawiając Sophie w całkowitym osłupieniu.

    Kilka chwil po rozmowie z dyrektorem do Skrzydła Szpitalnego weszli rodzice Sophie, którzy kiedy tylko ją zobaczyli przebudzoną, podbiegli do niej i uściskali. Dopiero kiedy jęknęła cicho z bólu odskoczyli od niej. Mama od razu sprawdziła jej tętno, ciśnienie i wiele innych medycznych spraw.
    - Przepraszamy, kochanie - powiedział pan O'Connor. - Powinniśmy powiedzieć ci więcej o Sama - Wiesz - Kim.
    - Spałaś dwa dni, a jeszcze nie jest z tobą dobrze... powinnaś się położyć, a najlepiej pójść spać - powiedziała mama Sophie.
    - Włączył ci się tryb uzdrowicielki, mamo? Tato, wiem o nim dużo. To nie wasza wina tylko moja. Nie powinnam iść za Ginny. Przepraszam...
    Resztę wizyty o dziw spędzili w ciszy, przytuleni i po prostu szczęśliwi, że cała ta historia skończyła się pozytywnie i konieczny jest tylko pobyt w Skrzydle Szpitalnym, a nie w Mungu na oddziale urazów pozaklęciowych
    Kiedy podeszła do nich pani Pomfrey z buteleczką jakiegoś eliksiru, jasne było, że powoli muszą zbierać się do wyjścia.
    - Wypijesz to i obudzisz się dopiero jutro. Rany znikną dopiero za miesiąc, ale na szczęście już nie są poważne, więc jeszcze w tym tygodniu cię wypuszczę.
    - To na pewno dobry pomysł? - zaniepokoił się tata.
    - Zapewniam pana. Lepiej będzie dla córki, jeśli w czerwcu spędzi czas na ostatnich lekcjach i na Błoniach niż w szpitalu.
    Kiedy rodzice wyszli, posłusznie wypiła miksturę, ledwie powstrzymując się od wyplucia jej. Była obrzydliwa, gorzka i kuła w gardło. Ale już po chwili ogarnęła ją senność i Sophie opadła na poduszkę, pogrążając się w śnie.

    Wielka Sala aż radziła czerwienią i złotem. Wszędzie widniały potężne lwy, a z zaczarowanego sufitu zwieszały się flagi Gryffindoru. Profesor McGonagall z dumą trzymała kryształowy puchar. W tym roku Gryfoni wygrali miażdżącą przewagą. Ravenclaw, na drugiej lokacie, miał aż dwieście punktów mniej. Mimo to, Sophie nie potrafiła nie cieszyć się szczęściem Matta i Alfreda, którzy skakali z radości, kiedy profesor Dumbledore ogłaszał wyniki klasyfikacji.
    - Nie mogę uwierzyć, że to już koniec - powiedział Matthias, kiedy wychodzili z Wielkiej Sali. - Mam wrażenie, jakbym dopiero co rozmawiał z dyrektorem o Hogwarcie i magii!
    - Szybko zleciało - potwierdził Al. - Ale wakacje miną jeszcze szybciej. Adam, mój brat, zawsze pod koniec sierpnia narzeka, że dopiero co wrócił z King's Cross, a już musi tam znowu jechać.

    Cała podróż minęła, jak z bicza strzelił. Ledwo dotarli na stację w Hogsmeade, już dojeżdżali do Londynu. Tęskniła za domem, za rodzicami, ale ledwie wysiadła z pociągu zdała sobie sprawę z tego, że już brakuje jej chłodnych korytarzy, rozległych błoni i łóżka z granatowymi kotarami w dormitorium Ravenclawu.
  - Będziesz do mnie pisać, prawda? - zapytała Amelia, kiedy rozglądały się w poszukiwaniu rodziców w tłumie dorosłych czarodziejów.
    - No pewnie - zapewniła ją. - O, patrz! Moi rodzice!
    Razem podeszły do państwa O'Connor, którzy od razu wzięli córkę w ramiona, całkiem pozbawiając tchu. Przynajmniej rany po zaklęciu już przestały boleć i mogła odwzajemnić uścisk.
    - Gdzie twoja mama, Amy?
    - Pewnie zaraz przyjdzie, Martin już ją raczej znalazł.
    Rzeczywiście, kilka minut później podeszła do nich rudowłosa, bardzo podobna do Amelii kobieta wraz z synem. Martin również był kopią matki, jedynie włosy miał o kilka tonów ciemniejsze, bardziej brązowe niż rude.
    - Bruce O'Connor - przedstawił się tata.
    - Siobhan Avery.
    Sophie nigdy nie widziała, żeby tata całował kogokolwiek w dłoń, ale najwyraźniej nadszedł na to czas. Mama nie wyglądała na zakłopotaną, więc najwyraźniej było to zupełnie normalne. Sophie zastanawiał się tylko skąd u taty takie maniery. Nie był przecież... czystej krwi? Nie była właściwie pewna. Nie znała dziadków z jego strony ani żadnej innej rodziny.
    - To co, Soph? Wracamy?
    Wróciła myślami do rzeczywistości i od razu poczuła mdłości na myśl o tym, że zaraz pewnie się teleportują.
    - Kupiłem samochód. - Widząc pytające spojrzenie pani Avery, kontynuował. - To taki mugolski środek komunikacji, przed dworcem mnóstwo ich jeździ. Sophie strasznie znosi teleportację.
    - Długo zajmuje taka podróż?
    - Zostawiliśmy samochód w Edynburgu i teleportowaliśmy się stamtąd  tutaj. Wrócimy samolotem - powiedziała mama. - Nietolerancja teleportacji łącznej to dość częste zjawisko wśród dzieci, trzeba to po prostu przejść. Do zobaczenia pierwszego września pani Avery, Amelio.
   Kiedy przechodzili przez barierkę, która oddzielała Sophie poczuła, jakby zostawiała bardzo ważną część swojego życia. Na szczęście, dwa miesiące powinny minąć szybko. Nigdy jeszcze nie wyczekiwała powrotu do szkoły w ostatni jej dzień.

~*~

Od razu się pochwalę, pierwszy raz w życiu doszłam do końca jednego roku w opowiadaniu o HP. Tylko to opublikowałam i przemyślałam od początku do końca, więc sukcesik jest.
Nowy szablon zapowiada kolejną część!
Więc... jak wam się podoba?
Za dwa tygodnie kolejny rozdział.
Dedyk dla Sonii :*

NMBZW!

1 komentarz:

  1. YAAAAAAAAAAAY!!
    Bardzo mi się podoba ten rozdział. W przeciwieństwie do mojego ostatniego rozdziału, twój jest takim ładnym domknięciem pierwszej części. Taki spokojny, ciepły, wszystko się wyjaśnia, ale też zostawiasz sobie miejsce na kolejną część. Nie mogę się doczekać drugiej części *.*
    Już ci to mówiłam, ale szablon to jest CUDO. Jezu, jak mnie cieszy to, ze rozmiar posta nie jest już szerokości plasterka sera i to takiego cienkiego ^^ W końcu mogę wygodnie czytać, pojawiły się tez akapity ^^ Teraz tylko dywizy i będzie cudnie XDD
    Także ja baaardzo dziękuję za dedyk i z niecierpliwością czekam na następną część <3
    Sonia

    OdpowiedzUsuń