sobota, 11 lutego 2017

20 - Cisza przed burzą



Miesiące w Hogwarcie mijały wyjątkowo szybko. Wraz z coraz dłuższymi dniami i piękną, zieloną wiosną, wszyscy zaczęli powoli zapominać o szale związanym z Komnatą Tajemnic, coraz bardziej skupiając się na nadchodzących w czerwcu egzaminach. Piąto- i siódmoklasiści już teraz widywani byli głównie w bibliotece, siedząc nad grubymi książkami i stosami zadań domowych. Ale nie tylko oni zaczynali się już przygotowywać. W Ravenclawie wszyscy chcieli zdać testy, jak najlepiej, więc już na początku kwietnia, na tablicy ogłoszeń w Pokoju Wspólnym pojawiły się porady, co do planu nauki, a także pokonywania narastającego stresu. Sophie i Amelia również wpadły w szał, który ogarnął dom, przygotowując kolejne notatki i powtórzenia, nie zwracając przy okazji uwagi na Danny'ego Malborne'a, który przekonywał je, że w pierwszej klasie egzaminy są banalne i nie powinny się tym aż tak przejmować. Jego wiarygodność znacznie podważał fakt, że on nie zaczął się jeszcze uczyć, mimo nadchodzących wielkimi krokami Owutemów, które w tym toku zdawał. 
- Kwiecień się dopiero zaczął, mamy ponad dwa miesiące - powiedział, kiedy pewnego słonecznego dnia dołączył wraz z towarzyszącą mu Ślizgonką do siedzących nad brzegiem jeziora Sophie i jej przyjaciół.
- A potem będziesz mi jęczał jak zawsze, że mamy tak dużo nauki - dogryzła mu siedemnastolatka.
- Kiedy niby narzekałem, Fawley?
- Co roku, Malborne.
- Nie przypominam sobie - prychnął.
- Typowy Gryfon - jęknęła Merisse. - Nawet nie myśl, że potem będę ci pomagać.
- Jakbyś kiedykolwiek mi pomogła...
Z Merisse Fawley Sophie rozmawiała wcześniej tylko kilka razy, kiedy Danny przychodził porozmawiać z Alfredem. Z początku nie wiedziała nawet dlaczego tych dwóch siódmoklasistów tak chętnie z nimi przebywa, le potem zauważyła relacje między Danielem, a Alfredem. Starszy Gryfon wydawał się opiekować młodszym kolegą. To on zresztą wypchnął go z jego chwilowego załamania przydziałem do Gryffindoru i wyraźnej niechęci do kontaktów z kolegami mugolskiego pochodzenia. Sophie nigdy tego nie powiedziała, ale naprawdę była mu za to wdzięczna. Al z początku roku i ten z teraz to były dwie, zupełnie inne osoby i Sophie nie sądziła, by wolała tamtego Alfreda Waltera.
Sophe nie wiedziała, jakie właściwie relacje łączą tę dwójkę, ale byli niewątpliwie ewenementem. Niewielu Gryfonów w ogóle rozmawiało normalnie ze Ślizgonami, a o takich, którzy się zwyczajnie przyjaźnili powstały nawet legendy. Tych dwoje było dość specyficzną parą. Czuć było między nimi chemię, ale jeszcze nigdy nie widziała, by okazywali sobie jakiekolwiek większe uczucia, które mogłyby poświadczyć, że nie są tylko zwykłymi przyjaciółmi.
- A tak w ogóle, co chcecie robić po Hogwarcie? - zapytał Al.
- Idę studiować numerologię - odparł Daniel.
- Ty? - zdziwił się Matt.
- Czy to serio takie dziwne? - westchnął. - Za każdym razem, kiedy o tym mówię, wszyscy patrzą się na mnie jakbym zwariował... Miałem z tego wybitny na SUMach!
- Po prostu nie pasujesz do tej roli - wytłumaczyła
- Nadaję się idealnie - obruszył się chłopak. - Nazywasz się Amelia Avery? - zwrócił się nagle do Amy. - To będzie... ósemka. Ósemki to ludzie praktyczni, zdeterminowani, oddani, dobrze radzący sobie w nauce. Jesteś Krukonką, idealnie pasuje.
- Wróżbiarstwo? - zdziwiła się Amy.
- Nie! - obruszył się. - Wróżbiarstwo to niszowa sztuka. Tam potrzebujesz prawdziwych, wrodzonych umiejętności, których nie ma prawie nikt. Numerologia opiera się na logice, liczbach i prawdziwej magii. Dla większości wróżbiarstwo to zwykłe zgadywanki. W tej szkole ten przedmiot i tak nie ma sensu z nauczycielką, jaką jest Trelawney... Numerologia to nie tylko wyliczanie prawdopodobieństwa, ale też statystyka, a w zaawansowanej formie nawet tworzenie zaklęć - rozmarzył się. - Dlatego pod koniec drugiej klasy powinnyście wybrać numerologię.
- Jak dla mnie, najlepsza jest opieka nad magicznymi zwierzętami. Profesor Kettleburn jest świetny. Co prawda stary i dość mało energiczny, ale naprawdę wie, co robi.
- Od kilku lat grozi, że przejdzie na emeryturę, więc nie sądzę, żeby się na niego załapali.
- Kiedy moja kuzynka chodziła do szkoły, mówił tak samo i do tej pory tego nie zrobił. Prędzej uwierzę, że pójdzie w ślady Binnsa, niż na emeryturę.
- Ale wy wiecie, że dopiero za rok będziemy się nad tym zastanawiać? - zapytał Alfred.
- Ale za rok nie będziemy mogli wam doradzić - powiedziała Merisse. - A przynajmniej ja. Ten debil pewnie nie zda przez swoje podejście do egzaminów.
Daniel prychnął i ostentacyjnie odwrócił się do przyjaciółki plecami.
- Ja wybiorę na pewno starożytne runy - powiedziała Sophie. To właściwie jedyny dodatkowy przedmiot, który biorą pod uwagę w Świętym Mungu albo na studiach medycznych.
- To mój drugi przedmiot! - ucieszyła się Merisse. - Też chcę zostać magomedykiem. Dziwnie pomyśleć, że będziesz miała praktyki dopiero wtedy, kiedy ja zostanę już pełnoprawnym uzdrowicielem.
- Będziesz mogła mnie poprowadzić - ucieszyła się dziewczynka.
Czuła, że jest w stanie załapać naprawdę dobry kontakt z Merisse. Przypomniał jej się Tom i ich rozmowy na temat Ślizgonów. Miał rację, nie wszyscy byli źli, wystarczyło po prostu porozmawiać z nimi bez uprzedzeń.

Dziesiąty kwietnia przyszedł szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał. I choć dla innych był to zwykły dzień podczas wyczekiwanej przerwy wiosennej, dla Sophie miał szczególne znaczenie. Już od samego rana czuła się pełna radości i lekkości, co tylko wzmogła Amelia, przytulając ją mocno i życząc wszystkiego najlepszego. Sama Amy urodziny miała mieć dopiero za miesiąc, więc tylko ona z ich czteroosobowej grupy pozostawała jedenastolatką. Chłopcy swoje święto obchodzili już na przełomie starego i nowego roku.
Podczas śniadania, kiedy nadleciała sowia poczta, Sophie od razu wypatrzyła w tłumie podobnych ptaków, swoją Cliodne. Albo to własnie sówka ją wypatrzyła, wwiercając swoje krępujące spojrzenie w plecy właścicielki.
Wylądowała dumnie na stole, odkładając nań średniej wielkości, opakowany w papier prezentowy, pakunek. Cliodne zanurzyła dzióbek w pucharze z herbatą, po czym odleciała, szczypiąc Sophie przyjaźnie w palec.
Dziewczynka rozpoznała po stylu pisma, że to prezent od rodziców. Rozerwała papier i uśmiechnęła się szeroko, widząc podarunek. Babeczki jej mamy cieszyły się ogromną popularnością nie tylko w domu, ale także w Mungu , gdzie pracowała jako uzdrowicielka.
Oprócz wypieków i listu, który zamierzała przeczytać w nieco cichszym miejscu niż Wielka Sala, było również niewielkie pudełeczko z jednego ze znanych sklepów jubilerskich na Pokątnej, a w nim bardzo modne ostatnimi czasy kolczyki w kształcie złotych zniczy. Przez chwilę była przerażona tym, że jest to oryginalna i ewidentnie zbyt droga biżuteria, ale Amelia skutecznie stłumiła jej niepewność, każąc jej założyć kolczyki. Nie protestowała zbyt długo, bo były naprawdę śliczny, a fakt, że były od rodziców, nie od kogoś jej dalszego, stłumił jej skromność.
- Poprosiłam mamę o te z pająkami na urodziny, podobno srebro o wiele bardziej do mnie pasuje. Według mamy i tak jestem zbyt ognista przez moje włosy.
Sophie zgodziła się wesoło z jej wyborem. Sama, gdyby miała kupić jej taki prezent, wybrałaby pająki.
Po śniadaniu, Amelia wyciągnęła Sophie na błonia, gdzie mieli spotkać się z Mattem i Alfredem i skromnie świętować urodziny.
Chłopcy przytulili ją i złożyli życzenia, po czym cała trójka odśpiewała "sto lat". Dziewczynka czuła, że oblewa się ogromnym rumieńcem. Każdy pewnie czuł się dziwnie w takiej sytuacji i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Na szczęście piosenka należała do bardzo krótkich i skończyła się, ledwo się zaczęła.
Al wyciągnął zza drzewa sporego, białego pluszowego misia polarnego z dużą, czerwoną kokardą.
I chociaż, jak wiele dziewczyn w jej wieku, Sophie starała się zachowywać nad wyraz dorośle, co w praktyce wychodziło takim wyjątkom, jak Alfred i Amelia, dziewczynka nie mogła powstrzymać czystego zachwytu. Przytuliła zabawkę, zachwycając się jej miękkością i słodkością.
Uściskała wszystkich mocno, uszczęśliwiona prezentem. Widząc nieznane jej znaczki na metce, które jednie trochę przypominały normalne litery, wiedziała kto dokładnie wybierał dla niej prezent i gdzie. Uśmiechnęła się do Matta, który mrugnął rozumiejąc najwyraźniej jej intencje.
Do południa objadali się słodyczami przesłanymi przez mamę Ala. Kobieta, kiedy tylko się dowiedziała, że bratowa przynajmniej raz w tygodniu wysyła swojemu synowi paczkę słodyczy stwierdziła, że nie może być gorsza od Narcyzy Malfoy i zaczęła to samo robić dla swoich synów, co bynajmniej nie wywoływało ich niezadowolenia.
- Nie rozumiem czemu wasi rodzice tak strasznie ze sobą konkurują - powiedziała Sophie.- We wszystkim się prześcigacie.
- Znasz to przysłowie "przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej"? - zapytał Al. Widząc, że Sophie kiwa głową, kontynuował. - Rodzinę musi być jeszcze bliżej, Dbanie o siebie i stanie za sobą obowiązuje właściwie tylko w najbliższym ci rodzie, więc to mojej mamy i cioci Narcyzy to tylko przekomarzanie się, jesteśmy po tej samej stronie. Taka jakby koalicja Malfoy - Walter - Lestrange - Black. To ród, a ta dalsza rodzina jest właśnie od trzymania blisko, jak wrogów. Nasi rodzice zapraszają siebie na te wszystkie nudne bale, podwieczorki i głupie spotkania, żeby wiedzieć o sobie wszystko, obserwować każdą, choćby najmniejszą wpadkę.
- Cała arystokracja się tak zachowuje. Pytałaś się mnie już o grę - to jedna z jej zasad.
- To okropne! - nie mogła powstrzymać okrzyku.
Oczywiście, nie przepadała za swoją ciotką i jej rozpieszczonymi, wkurzającymi dziećmi, ale to mimo wszystko była rodzina. Za to oni traktowali ród za coś mniejszego i bardziej ścisłego niż rodzina, co było dla Sophie kompletnie nielogiczne. Ona nawet nie znała tak naprawdę kogoś dalszego niż owa córka siostry babci, którą nazywała właśnie ciocią. Rodzina taty stanowiła dla niej kompletną zagadkę. Wiedziała, że są czystej krwi i nie utrzymują kontaktów, a pan O'Connor uważał, że nic więcej nie musi wiedzieć, bo to właściwie obcy ludzie.
- To nienormalne - stwierdził Matt, po prostu. - Po co to wszystko?
- Jak nie wiesz o co chodzi, to chodzi o pieniądze - powiedziała Sophie jedną z ulubionych myśli taty. W wielu zbrodniach, do których dopuścili się ludzie przeciw którym występował albo których bronił jako adwokat, właśnie pieniądze były często przyczyną całego zajścia. Chociaż mama była bardzo temu przeciwna, Sophie chętnie siadała obok taty i słuchała jego opowieści z pracy. Oczywiście nie zdradzał tak wiele, jakby ona chciała, bo obowiązywała go tajemnica, ale wyciągnęła od niego i tak bardzo wiele ciekawych historii. Były ciekawe, ale z jeszcze większą ciekawością słuchała o pracy mamy. Szczędziła jej ona opowieści o poważnych przypadkach i rozmawiała z nią raczej o tych śmiesznych, ale wystarczyło to, by pobudzić pasję Sophie do magomedycyny. Od małego chciała zostać uzdrowicielem, tak jak mama i pomagać chorym ludziom.
- Lepiej tego nie mogłaś podsumować - roześmiała się Amy. - Oczywiście jeszcze o władzę, bycie głową rodu to jedno, ale mieć poważanie wśród innych i możliwość kierowania nimi to drugie. A tego wszyscy pragną.
Odwołując te słowa do świata mugoli, który był jej mimo wszystko nieco bliższy, zrozumiała pewne mechanizmy tej tak zwanej "gry". Czy politycy nie zachowywali się podobnie, zawierając kolejne kontakty i przyjaźnie z ważnymi ludźmi, byle zdobyć więcej poparcia i w efekcie władzy? Nadal jednak nie mogła pojąć dlaczego coś takiego funkcjonuje w rodzinie. Może i nie najbliższej, ale mimo wszystko rodzinie.

Resztę przerwy świątecznej Sophie chciała spędzić na nauce, ale chłopcy skutecznie jej na to nie pozwalali wymyślając coraz to nowe formy spędzania tej niezwykle ciepłej Wielkanocy. Matt przekonał ich nawet raz od zagrania w piłkę nożną. Oczywiście najpierw razem z Sophie nieźle się namęczył na objaśnianiu zasad dwójce przyjaciół.
- Trzeba po prostu wbić piłkę do bramki. Nie wolno jej łapać w ręce, tylko bramkarz może - tłumaczył cierpliwie. Jeżeli piłka poleci za bramkę, to leci po nią bramkarz i rzuca. Nie narysujemy prawdziwego pola, więc nie tłumaczę, czym są auty, rożne i tak dalej.
Na szczęście Amy i AL szybko ogarnęli, nie tak trudną, ideę biegania przez kilkadziesiąt minut po błoniach za piłką. Co więcej, przyłączyło się do nich kilkanaście innych osób, które miały do czynienia z tym sportem i w końcu wyszło na to, że grali na dwie pełnoprawne drużyny. Kiedy zobaczył ich profesor Dumbledore, który zdecydował się wybrać na spacer, był tak zachwycony, że każdemu dał po pięć punktów za powód podając nieprawdopodobną integrację wszystkich domów. Czterech, bowiem dołączyły do nich dwie osoby ze Slytherinu - Sebastian Macnair i Merisse Fawley, która z początku niechętna, znudziła się patrzeniem na Daniela, który najwyraźniej świetnie się bawił.
Piłka nożna zapewne nie miała szans prześcignąć popularności Quidditcha w Hogwarcie, ale miała sporo fanów, którzy z zachwytem powitali możliwość zagrania. Prawdopodobnie na całą szkołę tylko Matt pomyślał, żeby wziąć ze sobą piłkę. Nie dziwiła mu się nawet, opowiadał, że przed pójściem do Hogwartu był w szkolnej drużynie, więc pewnie wziął piłkę z sentymentu. Dean Thomas prawie przytulił młodszego kolegę za tę wspaniałomyślność.
Jakie było jej zdziwienie, kiedy po feriach wiosennych piłka nożna na błoniach Hogwartu stała się częstym widokiem. Współczuła jednak biednym sowom, które przez cały kraj musiały dźwigać ciężkie futbolówki.

~*~
Już tłumaczę tę kolejną przerwę - w czwartek zachorowałam i to tak serio. Trzymało mnie do środy, ale pod koniec byłam w stanie już pisać, pierwsze dni to była masakra, zapomniałam już co to choroba, a piątek i weekend przypomniały mi o tym bardzo boleśnie.
I... tak! Stuknęło ponad 2000!

2 komentarze:

  1. Deym, literówki się wkradły, sporo ich... ALE CO Z TEGO!!
    Podoba mi się relacja Daniel - Merisse. Powiedz, że będą razem XDDD Pls XDD Moje serduszko jest pełne shipu po tych zdj Maleca XDD Lol, Clarę i Soph dzielą cztery dni jeśli chodzi o datę urodzin XDDD Dopiero teraz się zorientowałam XDD
    Daaaaw chłopcy są tacy uroczy, że awqisjdaisfhfanbfabi <3 <3
    A pomysł z piłką nożną i Dumbledorem wygrywa rozdział! Naprawdę, to jest cudo, nie wpadłabym na to!!
    Well... Czekam na cb u siebie XDD
    NMBZT!!! <3 *pamiętaj o wtorku, kup duużo jedzenia XD*
    Sonia <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Już sobie wyobrażam Dumbledora grającego w piłkę xD I ta wplątująca się w trawę broda...
    Kiedyś się w nią wplącze jak w szprychę od roweru xD Tak, współczuję tym biednym sowom...
    Wprost współczuję nad ich biednym losem...
    Życie jest takie niesprawiedliwe!
    Właśnie... xD Co mogę jeszcze napisać? Udzielić jakże interesującego wykładu na temat fizyki jądrowej?
    Po prostu czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń