niedziela, 18 grudnia 2016

15 - Klub Pojedynków


Kiedy Sophie i Amelia grudniowego poranka zeszły do Pokoju Wspólnego, rzucił im się w oczy tłum zgromadzony przed tablicą ogłoszeń, na której zazwyczaj pojawiały się nieistotne ogłoszenia o kółkach naukowych i meczach Quidditcha. Dzisiaj jednak na samym środku wisiał spory pergamin z idealnie widocznym, ogromnym napisem " Gilderoy Lockhart prezentuje Klub Pojedynków. Z niezrozumiałych powodów nazwiska profesora obrony przed czarną magią było największe i najbardziej wyróżnione, jakby główną atrakcją miał być on, a nie, zapowiadające się ekscytująco, zajęcia.
- Mogą przychodzić pierwszoklasiści? - zapytał Mike, który nagle pojawił się obok nich.
- Piszą, że dla wszystkich uczniów - odparła Amy. - Idziemy?
- No pewnie! - powiedziała Sophie, nie ukrywając podekscytowania. - Jeszcze nigdy nie widziałam żadnych tego typu zaklęć. No wiesz, atakujących.
- Ja też nie. Alenie sądzę, żebyśmy mieli zobaczyć fajny pojedynek, tylko zwykłe podstawy, jak kłanianie się i podstawowe zaklęcie, jak petryfikus totalus.
- Kłaniać się? - zainteresowała się Sophie.
Nigdy nie interesowała się szczególnie magią bojową, ani pojedynkami, a na lekcjach obrony profesor Lockhart też nie poruszał tego tematu opowiadając o wszystkim, czego dokonał.
- W oficjalnym pojedynku czarodzieje kłaniają się sobie, chociaż oczywiście w zwyczajnych potyczkach na polu bitwy coś takiego nie istnieje, ale tego się pewnie domyślasz. To po prostu honorowe zachowanie. Chociaż znając lekcje profesora Lockharta, bałbym się, czy nie będzie to wykład o tym, jak bardzo jest wspaniały - prychnął.
- Nie będzie - stwierdziła Amy.
- Skąd wiesz?
- Na dole pisze, że będzie mu asystował profesor Snape.
Rzeczywiście w dolnym rogu, niewielką czcionką napisane było nazwisko profesora od eliksirów. Sophie podejrzewała, że dziewięćdziesiąt procent uczniów przeżyje spore zaskoczenie widząc profesora Snape'a w Klubie Pojedynków.

Podczas zajęć Sophie nie potrafiła myśleć o niczym innym, niż o wieczornym Klubie Pojedynków. Jej podekscytowanie powiększył profesor Lockhart, który przez całą godzinę lekcji opowiadał im o tym, jak wspaniały jest to pomysł i dzięki niemu już każdy uczeń będzie w stanie obronić się przed atakiem w szkole. Zapewniał też, że doskonale wie, jak wyleczyć Colina i panią Norris, chociaż w to akurat Sophie nie wierzyła. Gdyby to wiedział, Colin nie traciłby swojego pierwszego roku w szpitalu, tylko chodził z nimi na lekcje.
Kiedy weszła do Wielkiej Sali, wydawało jej się, że jest w obcym pomieszczeniu. Stoły zostały odsunięte pod ściany przez co sala wydawała się jeszcze bardziej ogromna niż zazwyczaj. Na samym środku postawione zostało podwyższenie, jakby podłużna scena, na której stał profesor Lockhart. Krukonkom udało dopchać się pod samą scenę, więc miały idealny widok na to, co będzie się tam rozgrywać. Kilka chwil później obok nich stanęli Matt i Alfred, który widoczni musieli przejść prawdziwy bój, żeby przejść przez cały ten tłum. Byli chyba jeszcze bardziej podekscytowani od Sophie, co wyraźnie świadczyło o legendarnym wręcz zapale, który rwał Gryfonów do walki.
- Witajcie uczniowie!
Profesor ubrany był w rzucającą się w oczy szatę koloru dojrzałych śliwek z ogrodu babci Sophie. Na scenę również wkroczył profesor Snape, jak zwykle w niezwykle twarzowej czerni.
- Zbliżcie się, zbliżcie! - Zachęcająco poruszył rękami, a tłum naparł na Sophie, zmuszając ją, by się przesunęła jeszcze bardziej. Ostatecznie została całkowicie przygnieciona do podwyższenia, podobnie jak cały pierwszy rząd. - No, nie bójcie się! Mam przyjemność przedstawić wam profesora Snape'a, który zgodził się być moim asystentem podczas dzisiejszego pokazu. Obiecuję, że nie poharatam go zbyt mocno - roześmiał się z własnego, według Sophie dość słabego, żartu.
O dziwo większość starszych dziewczyn doceniło jego starania, więc chichoty trwały dłuższą chwilę.
- Po półroczu z tym człowiekiem na prawdę nie rozumiem, co w nim takiego wspaniałego - prychnęła Amy.
- Ja to powtarzałem już od pierwszej lekcji z nim, tylko się przechwala, a do tej pory nie nauczył mnie niczego oprócz własnej biografii - powiedział stojący obok nich siódmoklasista z Gryffindoru.
- Myślę, że na Owutemach nie będzie żadnego pytania dotyczącego jego książek, Danny. Współczuję - powiedział Al.
- Jasne, że nie będzie. Facet myśli, że świat kręci się tylko wokół niego. Profesor Quirrel był o niebo lepszy...
- Wszyscy mnie słyszą? Na pewno mnie widzicie? Tak? Więc zaczynajmy! Drogi dyrektor Dumbledore zgodził się, żebym nauczył was podczas tych kilku spotkań, jak wyjść z opresji. A kto miałby was tego nauczyć, jak nie ja, przecież tyle razy z nich wychodziłem! Szczegóły zawarte są w moich książkach, co już zapewne doskonale wiecie, przecież z takim zapałem je pochłaniacie.
Danny prychnął i wymownie przewrócił oczami, szepcząc co zrobiłby najchętniej z książkami profesora.
- Przedstawiam wam profesora Snape'a, który zgodził się zostać moim asystentem. Obiecuję, ze wyjdzie z tego cało. 
Roześmiał się pobłażliwe, ale Sophie nie podzieliła jego rozbawienia. Snape wyglądał jakby chciał kogoś zamordować, a najlepszym celem był właśnie śliwkowy, pewny siebie Lockhart.
Profesorowie stanęli naprzeciwko siebie i się ukłonili. Chociaż nieznacznego skinięcia głową profesora Snape'a nie można było nazwać ukłonem, szczególnie w porównaniu z tym Lockharta.
- Jeżeli Snape go rozwali, nie będę miał nic przeciwko - syknął Danny. - Lockhart pewnie nie zdąży nawet wypowiedzieć zaklęcia.
- Przecież nie może być tak słaby - obroniła nauczyciela Sophie. - Dyrektor przecież nie zatrudniałby niekompetentnego człowieka, na takie stanowisko. 
- Gdyby nie klątwa, nie musiałby.
- Jaka klątwa? - zdziwił się Matt.
Nikt mu jednak nie odpowiedział, gdyż Lockhart i Snape w jednej chwili wyciągnęli różdżki.
- Expelliarmus! - Snape rzucił zaklęcie, zanim drugi profesor zdołał otworzyć choćby usta.
Nauczyciel został odrzucony siłą zaklęcia i mocno uderzył w ścianę. Jego różdżka wyleciała w powietrze i spadła w tłum uczniów z Gryffindoru.
- Na Merlina, on nie żyje? - pisnęła jedna z drugoklasistek.
- Dobrze by było - odparł Danny.
Sophie nerwowo wpatrywała się w rozłożonego na podłodze profesora. Mimo wszystko nie chciała, żeby coś mu się stało. Na szczęście po chwili profesor podniósł się i znów wkroczył na podwyższenie.
- Tak więc, profesor Snape pokazał wam zaklęcie rozbrajające. Jak widać, straciłem różdżkę. O, dziękuję panno Brown. Oczywiście, jeśli mogę, ruch ten był bardzo łatwy do przewidzenia, Severusie i łatwo było go zablokować, ale w celu naukowym musiałem dać się trafić.
Snape nie wyglądał na zadowolonego tymi słowami i zdecydowanie chętnie pokazałby profesorowi prawdziwy pojedynek, ale Lockhart najwyraźniej też to zauważył i zdecydował się zakończyć demonstrację.
- No to może teraz uczniowie pokażą na co ich stać. Severusie, mógłbyś mi pomóc? Może Potter i... - rozejrzał się po sali uważnie. To, że wybrał Harry'ego było oczywiste. - I Weasley.
- Za przeproszeniem - przerwał Snape. - Ale różdżka pana Weasleya nie nadaje się nawet do rzucania najprostszych zaklęć. Obawiam się, że po takim pojedynku z Pottera mogłoby nic nie zostać. Proponuję kogoś innego. Na przykład... Malfoy. Weasley niech będzie partnerem Finngana, najwyżej sobie oczy wydłubią. Granger niech walczy z panną Bulstrode. Reszta niech dobierze się w dwójki, bez mieszania roczników. 
Sophie poczuła, jak Amy łapie ją za rękę. Po chwili zrobiło się o wiele luźniej, bo wszyscy rozeszli się po całej sali, by mieć miejsce do ćwiczeń. Harry i Malfoy zostali wciągnięci przez Lockharta na podwyższenie. Sophie i Amy postanowiły popatrzeć na pojedynek, żeby poznać jakieś ciekawe zaklęcia. Podobnie postąpiło większość pierwszaków. Reszta zaczęła walczyć między sobą.
-Przygotujcie różdżki! Na trzy macie się rozbroić. Nie chcemy tu żadnych wypadków. Raz.. dwa... trzy!
Chłopcy oczywiście nie posłuchali się nauczyciela i od razu zaczęli rzucać w siebie różnymi urokami. Harry zgiął się w pół, kiedy Draco zaatakował nieczysto, ale już po chwili Malfoy dostał w brzuch zaklęciem Zniewalającej Łaskotki. 
- Tylko rozbroić! - krzyknął znowu Lockhart.
Harry o dziwo zdjął zaklęcie, najwyraźniej choćby posłuchać nauczyciela. Sophie na jego miejscu po prostu rozbroiłaby Malfoya. Oczywiście Ślizgon wykorzystał błąd Harry'ego i od razu zaatakował go Tarantagellą.
- Dość, dość! Wystarczy!
Profesor Snape zablokował na szczęście wszystkie zaklęcia. Część uczniów wyglądała tragicznie, Hermiona i Milcenta zupełnie zapomniały o różdżkach i walczyły po mugolsku. Harry szybko odciągnął Ślizgonkę od przyjaciółki, co raczej nie było łatwe, bo dziewczyna była od niego o wiele większa.
Profesor Lockhart postanowił, że nauczy ich zaklęcia chroniącego przed zaklęciami i znowu jako przykład zostali wzięci Malfoy i Potter. Ślizgon był instruowany przez profesora Snape'a, a Lockhart pokazywał Harry'emu jakieś dziwaczne ruchy, których zapamiętanie graniczyło z cudem, a z tego, co czytała Sophie, zaklęcia tarczy na pewno tak nie wyglądało. W ten sposób można było najwyżej wybić przeciwnikowi oko. Kiedy po całej sekwencji ruchów różdżka wyleciała profesorowi z reki, nawet na zwykle zastygłej w grymasie twarzy Snape'a pojawił się drwiący uśmiech.
- Zazwyczaj jestem za moim domem, ale Potter może najwyżej rzucić różdżką w Malfoya - skomentował Danny.
Ślizgonka, z którą ćwiczył roześmiała się.
- Akurat Draco nie jest najlepszy w zaklęciach - powiedziała.
- Na trzy! Raz... dwa... trzy!
- Serpensortia!
Sophie pisnęła i cofnęła się kilka kroków, kiedy z różdżki Malfoya wyleciało coś, co uformowało się w ogromnego, czarnego węża, który ruszył prosto na Harry'ego.
Przy scenie o dziwo zostali Danny i jego koleżanka oraz kilku uczniów, którzy najwyraźniej nie widzieli nic strasznego w większym od nich gadzie.
- Odsuń się Potter! - rozkazał Snape i wkroczył pomiędzy Malfoya, a węża.
Następnie wydarzenia potoczyły się strasznie szybko. Profesor Lockhart postanowił obronić uczniów przed wężem, ale coś mu nie wyszło. Huknęło, a gad wyleciał kilka metrów w górę i opadł na podwyższenie jeszcze bardziej wściekły niż wcześniej. Syknął gniewnie i skierował się w stronę jednego z Puchonów przy scenie ukazując ostre, jadowe kły. Chłoapk stał sparaliżowany, nie mogąc nawet krzyknąć ze strachu.
Wtedy rozległ się syk, od którego ciarki przechodziły po plecach, jednak to nie wąż syczał, tylko Harry Potter. Sophie wciągnęła głośno powietrze, zdając sobie sprawę z tego, co to znaczy. Amelia zasłoniła usta ręką.
- Wężomowa - szepnęła.
Wąż opadł na podłogę, zupełnie tracąc zainteresowanie Puchonem. Cała wściekłość wydawała się z niego ulecieć.
- Myślisz, że to śmieszne Potter? - warknął chłopak.
Harry wyglądał, jakby nie rozumiał, co się dzieje. Zupełnie jakby nie wiedział, co oznacza taka umiejętność.
Ron i Hermiona szybko wyprowadzili go z sali, a Snape przyglądał im się przez chwilę nieprzeniknionym wzrokiem.
- Wracajcie do ćwiczeń - syknął i machnął różdżką.
Wąż zniknął w kłębach czarnego dymu.

Po skończonych zajęciach emocje po niespodziewanym wyniku pojedynku Harry'ego i Malfoya nieco ostygły, ale i tak wychodząc z Wielkiej Sali wszyscy rozmawiali tylko o tym.
- Jak to możliwe, że on to potrafi? - powiedział Al.
- Może jest, no wiesz... - szepnęła Sophie.
- Nie jest - zaprzeczyła Amelia twardo.
- Ale o co wam w ogóle chodzi? - zapytał Matt, już nieco zirytowany. - Co z tego, że potrafi rozmawiać z wężami? Co jest w tym takiego dziwnego?
Sophie spuściła wzrok. Matt przecież był z mugolskiej rodziny, nie miał przecież pojęcia o tak głębokiej kulturze czarodziejów.
- To ty nie wiesz? - zdziwił się Al. - Matt, to nie jest dobra umiejętność... ona jest przeklęta.
- Nie wierzę... - jęknął. - Najpierw klątwa nauczycieli obrony, której oczywiście nikt mi nie chce wytłumaczyć, a teraz jeszcze przeklęte umiejętności. Ile tego jeszcze jest?
- Salazar Slytherin posługiwał się mową węży. Dlatego Slytherin ma w godle węża. To typowo czarnoksięska cecha - wyjaśniła Amelia. - Ale Potter nie może być potomkiem Slytherina. Tylko główna linia dziedziczy.
- Amy ma rację - poparł ją Alfred. - Jego linia wymarła. Jeśli dobrze pamiętam, to jego drzewo kończą Gauntowie.
- Serio znasz drzewo genealogiczne Slytherina - nie dowierzał Matt.
- Każde ważne - odparł poważnie.
- Ja tak samo. To normalne w niektórych rodzinach.
Matt wyglądał, jakby własnie dostał w twarz. Sophie też jeszcze pół roku temu wydawało się nierealne takie wychowanie, ale przyjaźń z Amy wiele rzeczy jej wyjaśniła.
- Pytałeś o klątwę - zmieniła temat Soph. - Żaden nauczyciel nauczający obrony przed czarną magią nie uczył dłużej niż rok. Czasem zdarzały im się straszne wypadki, inni odchodzili, kilka razy zdarzały się przypadki szaleństwa. Dlatego jest tak mało chętnych i dyrektor Dumbledore jest zmuszony przyjmować właściwie każdego. Podobno profesor Sanpe strasznie chce nauczać tego przedmiotu, ale z jakiegoś powodu dyrektor się nie zgadza...
- Kiedy dostałem list chyba zapomnieli mi o tym powiedzieć - powiedział. - Tak samo, jak o starożytnym potworze, Komnacie Tajemnic i Wielkiej Kałamarnicy w jeziorze.
- Lepiej to odkryć samemu. Przynajmniej ciekawiej tu niż w podstawówce.
- Gdzie? - zapytali jednocześnie Amy i Al.
Sophie i Matthias wybuchnęli śmiechem, który szybko musieli stłumić po usłyszeniu kilku epitetów pod swoim adresem ze strony portretów.
- Jeszcze wiele musicie się nauczyć - powiedział Matt głosem profesor McGonagall, co wywołało śmiech u całej czwórki.

Następnego dnia cała szkoła wręcz huczała od plotek, jakoby Harry Potter był dziedzicem Slytherina. Amelia za każdym razem, kiedy o tym słyszała denerwowała się, czego Sophie nie do końca rozumiała. Fakt, Amy była czystej krwi i czasem zachowywała się dziwnie, ale przecież to nie był powód do nerwów. Szczególnie, że Harry mógł być spokrewniony w którejś linii z Salazarem Slytherinem. Wszyscy czarodzieje czystej krwi w Wielkiej Brytanii byli ze sobą przynajmniej spowinowaceni.
Podczas lekcji historii magii kilka osób próbowało przekonać profesora Binnsa, by opowiedział coś o Komnacie Tajemnic, ale niewiele to dało.
- Komnata to legenda, mit przekazywany przez pokolenia uczniów Hogwartu. W czasach, kiedy ja chodziłem do tej szkoły jej istnienie było jedynie niepotwierdzoną plotką, która aktualnie urosła, ale nadal nie istnieje - powiedział sennym głosem. - Tymczasem prawdziwą historią są dzieje Urlyka II Gderliwego, które powinniście znać na pamięć.
Kontynuował swój wykład, który był jeszcze bardziej nudniejszy niż zwykle. Sophie nawet nie próbowała skupić się na jego słowach wiedząc, że z książek wyniesie więcej niż z lekcji. Powoli zasypiała, kiedy nagle senną atmosferę zakłócił krzyk Irytka.
- Kolejny atak! Żaden człowiek, czy duch nie jest bezpieczny w tej szkole! Ataaak!
Wszyscy od razu zerwali się z miejsc i wybiegli na korytarz. Podobnie postąpili inni uczniowie. Na korytarzu stały trzy postacie. Przerażony Harry Potter i Justyn Finch - Fletchey sztywny, zastygły w bezruchu z poszarzałą twarzą i kamiennymi, pustymi oczami. Twarz miał zastygłą w wyrazie strachu. Kilka metrów przed nim unosił się Prawie Bezgłowy Nick z prawie całkowicie odrąbaną głową zwisającą mu przy ramieniu. Wyglądał tak, jakby po prostu stanął i przyglądał się czemuś przed nim. Był spetryfikowany, tak samo jak Justyn.
- O Merlinie - wyrwało się Mike'owi. - Podwójny atak.
Nagle tłum się rozstąpił, a na przód wyszła profesor McGonagall, a za nią jej klasa. Żeby uciszyć uczniów, kobieta wystrzeliła głośno z różdżki.
- Cisza. Wszyscy uczniowie mają natychmiast wrócić do klas. 

Przez następne dni prawie cała szkoła przekonana była, że to Harry Potter stoi za atakami. Rozpoczęła się również panika części uczniów. Do tej pory atakowane były jedynie osoby pochodzenia mugolskiego. 
Fred i George Weasleyowie stwierdzili, że cała ta sytuacja jest to tak zabawna, że za każdym razem, kiedy szedł korytarzem, krzyczeli "Droga, dla dziedzica Slytherina" albo "Zróbcie przejście dla potężnego czarnoksiężnika". Najbardziej przejęci byli Puchoni, którzy zaczęli snuć teorię co do pokonania Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przez Harry'ego, które stawiały chłopaka w jeszcze gorszym świetle. Najpierw było to całkiem zabawne, ale po tygodniu takiego zachowania Sophie zauważyła, że straszliwie krzywdzi to Harry'ego, chociaż Gryfon starał się tego nie okazywać. W pewnym momencie w jego obronie stanęła nawet Ginny, która nakrzyczała na swoich braci za ich zachowanie.
Na szczęście koniec semestru nadszedł i wszystkie plotki zaczęły zastępować opowieści o świętach, prezentach i planach, które mieli uczniowie. Kilka dni przed wyjazdem profesor Flitwick zebrał listę osób, które zostają w zamku na ferie. Zamek został pięknie przystrojony choinkami, łańcuchami i wielokolorowymi światełkami, które dawały zamkowi jeszcze bardziej magicznego klimatu, co do tej pory zdawało się według Sophie niemożliwe. Dziewczynka nie mogła doczekać się ostatniego dnia lekcji i wyjazdu do domu.
________________________________________________
Wow, wena. Tak nagle i niespodziewanie... wróciła. Magia, trzeba korzystać jak najdłużej, bo zawsze może odejść niespodziewanie. 😁

1 komentarz:

  1. Wow. To jest długie. jestem dumna! Ale... ładnie to tak nie zamykać cudzysłowu? Oj nieładnie, nieładnie... Ale rozdział bardzo ciekawy, choć przy odpowiedniej wenie nawet dałoby się go rozbić na dwa, bo niektóre wątki dałoby się rozwinąć. Ale co tam, ja nie narzekam ^^ W każdym razie... Lokhart narcyz 4 the win!! <3 <3 <3
    NMBZT!!
    Sonia ^^

    OdpowiedzUsuń