sobota, 7 stycznia 2017

17 - Powrót

Sophie obudziła się sama z siebie wczesnym rankiem. Od razu w oczy rzucił jej się dziennik leżący obok na prześcieradle. Otworzyła go i przywitała się z Tomem.

Przemyślałam całą sprawę z Tobą. 

Tak? I co wymyśliłaś.

Wiem, do czego mogę cię wykorzystać.

Wykorzystać? Czy ja na pewno rozmawiam z Krukonką Sophie O'Connor? Bo mam wrażenie, że po drugiej stronie siedzi Ślizgonka.

Ślizgoka? Żadna nie wykorzystałaby cię do tego co ja. Jesteś geniuszem, możesz pomóc mi w nauce. Nic trudnego. Rozszerzenie pierwszej i drugiej klasy. Mam nadzieję, że się zgodzisz, przynajmniej miałbyś co robić, bo siedzenie w zeszycie nie jest raczej ciekawe.

Cóż, prawdopodobnie będzie to moja jedyna rozrywka w najbliższym czasie, więc chętnie pomogę. Moja ostatnia rozmówczyni nie była zbyt interesująca.

Nie każdy rodzi się Krukonem. 

Ani Ślizgonem.

Nie wiem jaki był Slytherin w twoich czasach, ale dzisiaj ci najbardziej się wyróżniający się to zapatrzeni w siebie arystokraci. 

Pięćdziesiąt lat temu było tak samo. Ale czy znasz osobiście jakiegoś Ślizgona?

Noo... nie specjalnie, ale moi przyjaciele znają. Amelia Avery ma tam brata i kuzyna, Alfred tak samo. Sebastian rzeczywiście wydaje się być fajny, ale jest taki jeden chłopak, Draco Malfoy... uważa się za nie wiadomo kogo, a tak naprawdę jest żałosny. 

Wśród moich znajomych był Abraxas Malfoy, bardzo inteligentny, ale arogancki. Na szczęście dla niego, wiedział kogo należy szanować.

Powinnam się obawiać? 

Dlaczego tak myślisz?

Dajesz mi wiele powodów bym myślała że jesteś Sam Wiesz Kim.

Ta peryfraza jest idiotyczna. Nie po to Lord Voldemort wymyślał swój pseudonim, żeby zastępować go określeniami.

W "Powstaniu i Upadku Czarnej Magii" czytałam, że sam nie życzył sobie nazywania go po imieniu. Nawet jego słudzy mówili do niego "Czarny Pan". A ludzie zamienili jego imię ze strachu przed jego wymawianiem.

"Czarny Pan" brzmi nieźle, ale nic innego.

Ten, którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, albo jak wolisz Voldemort, najwyraźniej był innego zdania.

Napisać to imię było łatwiej niż wymówić. Sophie nie czuła strachu do tego człowieka, rodzice nie straszyli jej nigdy legendami o niej, więc był dla niej postacią historyczną, tak samo jak Hitler dla mugoli. Oczywiście o wiele mniej bestialską postacią.

Zostawmy to. Chcesz się uczyć, tak? Ale czego? Czekaj, niech zgadnę... wszystkiego?

Czego innego spodziewałeś się po Krukonce?

Cenię was za chęć zdobywania wiedzy.

- Sophie? Wstałaś już? 
Dziewczynka schowała dziennik pod kołdrą w ostatniej chwili. Amelia odsunęła granatową kotarę jej łóżka i uśmiechnęła się. 
- Która godzina?
- Po siódmej.
- Już wstaję - zapewniła przyjaciółkę zasłaniając kotarę.

Napiszę, kiedy wrócę do domu. Jeśli będę miała czas, czego nie obiecuję.

Napiszesz.

Zamknęła dziennik i wrzuciła go do kufra, nie przejmując się arogancką odpowiedzią Toma. Za bardzo się z nim spoufalała, a tego nie chciała. Miała prawdziwych przyjaciół, z którymi mogła porozmawiać o nurtujących się sprawach o wiele swobodniej niż z prawie nieznajomym szesnastolatkiem, który wykazuje niebywałe chęci do zostania czarnoksiężnikiem. Zresztą jej tata zawsze powtarzał, że kiedy robi się z kimś interesy, nigdy nie powinno się wychodzić poza oficjalne kontakty. Nawet pijąc z tą osobą whiskey, co chyba można było podciągnąć do pisania przez dziennik. Bo przecież alkoholu z Tomem nie będzie piła. W ogóle whiskey strasznie śmierdzi...

Trzy godziny później Sophie wraz z przyjaciółmi siedziała w przedziale. Pociąg pokonywał kolejne kilometry, a ośnieżone góry za oknami przypominały, że już za chwilę święta. Sophie zapatrzyła się w stosy śniegu, gdyż podejrzewała, że w Londynie czeka na nich szara, deszczowa pogoda. Niespodziewanie dosiadł się do nich też Sebastian Macnair narzekając, że w pociągu nie ma miejsc, chociaż część uczniów została w zamku. Sophie podejrzewała, że po prostu nie chciał tych kilku godzin spędzić sam.
- Jesteśmy twoimi jedynymi znajomymi, że wolisz siedzieć z nami niż z resztą Slytherinu? - zapytała złośliwie Amelia.
- Nie! - zaprzeczył od razu, nieco zbyt gwałtownie, wywołując przy okazji śmiech Ala i Amy. - Po prostu z mojego rocznika do domu wracają tylko Adams i Darvy...
- Co ci w nich przeszkadza? Są takie miłe! - roześmiała się Amy.
Sophie polemizowałaby z tym stwierdzeniem. Samara i Nicole pokazały, jak bardzo przyjaźnie nastawione są do innych w Klubie Pojedynków. Nie dziwiła się, że Bastian nie chce z nimi siedzieć.
- Słodkie? Są wredne i kleją się do każdego chłopaka. - wzdrygnął się, jakby wizja spędzenia podróży z Samarą i Nicole była gorsza od nocy w nawiedzonym domu.
- A właściwie to czemu nie zostałeś w szkole? - zapytał Alfred. - Akurat ty nie masz się czego bać, jeśli chodzi o te ataki.
- Rodzice wymyślili sobie, że pojadą na święta do babci do Francji, więc nie miałem większego wyboru. Zresztą widuję ją raz na jakieś dwa lata, a jest całkiem fajna. No wiecie, to Francuzka, więc nie jest tak bardzo... konserwatywna.
- Fajnie masz - westchnęła Sophie. - Ja jadę do dziadków. Babcia jest mugolaczką, więc reszta rodziny, oprócz dziadka, to mugole. Będzie tam jeszcze jej siostrzenica ze swoimi  rozpieszczonymi dziećmi...
- Nie wiedzą o magii?
- Niestety. Znaczy, nie że ich nie lubię, czy coś - starała się szybko wytłumaczyć. - Po prostu czasem ciocia strasznie się wywyższa, bo wujek jest dyrektorem jakiejś firmy.
Londyn przywitał ich szarą, deszczową pogodą, tak typową dla tego miasta w tym okresie. Sophie nie mogła się doczekać, kiedy wróci do rodzinnej, śnieżnej Szkocji i domku w Kinross, w którym świąteczna atmosfera zawsze była o wiele lepiej wyczuwalna niż tutaj w Londynie.
Kiedy dotarli na Kings Cross, peron był zapełniony przez rodziców czekających na swoje dzieci. W kłębach dymu spowijających tłum, Sophie nie mogła wypatrzeć znajomych twarz mamy i taty, ale była pewna, że gdzieś tam są i na nią czekają. Dopiero teraz poczuła, że chce ich bardzo zobaczyć. Pół roku bez nich minęło bardzo szybko, ale i tak zaczęła tęsknić, szczególnie, że tak niewiele dzieliło ją od ich spotkania.
Kiedy wysiedli z pociągu w końcu ich dostrzegła. Rozmawiali z nieznanymi Sophie czarodziejami o charakterystycznych rudych włosach.
Podeszła do nich i od razu została wzięta w objęcia najpierw przez mamę, potem przez tatę, a następnie, o dziwo, przez rudowłosą kobietę, która zapewne była mamą Ginny.
Chwilę później to przypuszczenie się potwierdziło, gdyż szybko doszli do ich bliźniacy, Percy, Ginny i Ron. Gryfonka wyglądała już na szczęście nieco lepiej niż przez ostatnie tygodnie po tym, jak Colin został spetryfikowany.
- Molly i Artur zaprosili nas do siebie na obiad w pierwszym dniu świąt - powiedział.
- Skąd wy się właściwie znacie? - zapytała.
Nie pamiętała, żeby rodzice kiedykolwiek o nich wspominali. A ona też raczej ich nigdy nie widziała.
- Twoja mama prowadziła moje dwie ciąże. Zresztą byłaś u nas kilka razy, kiedy miałaś kilka lat.
Do tej pory Sophie myślała, że ma świetną pamięć.
Rozmowę przerwali Al i Amy, którzy pojawili się jakby znikąd. Przytulili się na pożegnanie.
- Mam nadzieję, że Pandora znajdzie do ciebie drogę - powiedziała wesoło Amy. - Matt musiał szybko iść, bo za godzinę ma samolot do Petersburga, ale kazał mi cię uściskać. Dzień dobry - dodała grzecznie i dygnęła. - Amelia Avery.
Amy naprawdę dygnęła. Dla Sophie to był widok tak niecodzienny, że prze chwilę nie zrozumiała, jak to w ogóle możliwe. Ale na rodzicach nie wywarło to żadnego zdziwienia, jakby to było coś normalnego. Fakt, że Amelia była arystokratką trochę tłumaczył to zachowanie.
- Alfred Walter - przedstawił się Gryfon. - Do zobaczenia po feriach - pożegnał się i odszedł do swoich rodziców i brata.
Amy jeszcze raz przytuliła przyjaciółkę i też wróciła do swojej rodziny.
- W takim razie Arturze, Molly, do zobaczenia za dwa dni.
Tata złapał Sophie za ramię. Poczuła charakterystyczne, nieprzyjemne szarpnięcie w brzuchu. Kiedy wydawało jej się, że głowa jej zaraz eksploduje, uderzyła nogami w kamienny chodnik.
Dziewczynka zgięła się w pół, ledwo utrzymując się w pozycji stojącej. Do tej pory teleportowała się tylko raz w życiu i nie wspominała tego najcieplej.
- Wszystko w porządku? - zapytał wesoło.
Jedenastolatka mruknęła coś w odpowiedzi, jednocześnie zastanawiając się, gdzie jest góra, dół i dlaczego wszystko wiruje jej przed oczami.
Chwilę później poczuła, że znowu odrywa się od ziemi, tym razem za pośrednictwem taty, który postanowił ja podnieść i zanieść do domu. Nadal kręciło jej się nieco w głowie, ale zdołała podnieść się do pozycji siedzącej i rozejrzeć po pokoju. Cały salon przyozdobiony był świątecznymi lampkami, nad kominkiem wisiał zaczarowany, ruszający się mikołaj. W rogu pomieszczenia stała wielka, śliczna choinka, a pod nią leżał... pies. Duży, jasnobrązowy labrador. Sophie wpatrywała się w niego jak oczarowana, nie wiedząc co powiedzieć.
- Tato? - wyjąkała w końcu.
Pan O'Connor uśmiechnął się i usiadł obok córki. Pies podniósł się i przydreptał do swojego pana, by zaliczyć porcję głaskania na tę godzinę.
- Poznaj Marsa.
Pies zaszczekał, jakby na przywitanie i oparł się przednimi łapami o kolana Soph. Dziewczynka od razu zsunęła się z kanapy i przytuliła pieska, który od razu nabrał ochoty do zabawy.
- Jest nasz? - zapytała z nadzieją.
Zawsze chciała mieć psa, ale wcześniej rodzice z jakiegoś powodu nie byli na to chętni.
- Oczywiście - odparł. - Zawsze takiego chciałaś, a twoja mama przekonała mnie, że ci się należy, więc wzięliśmy go ze schroniska.
Dziewczynka rzuciła się tacie w ramiona, po czym pobiegła do mamy, żeby ją uściskać.

Resztę dnia Sophie pomagała przygotowywać potrawy i dopiero późnym wieczorem udała się do pokoju. Otworzyła drzwi i od razu je zatrzasnęła, pewna, że weszła do pokoju gościnnego. Jednakże tabliczka na drzwiach z wyrytym jej imieniem i znajome drzwi świadczyły coś zupełnie innego. Otworzyła je jeszcze raz i zrozumiała. To był jej pokój, ale inny niż ten, który zapamiętała sprzed wyjazdu. Ściany z białych zmieniły się na niebieskie z wymalowanymi gdzieniegdzie krukami, łóżko było nowe, prawie takie same, jak jej w Hogwarcie, tylko nieco większe. Zamiast jej starego zegara, teraz na ścianie wisiało godło Ravenclawu z umieszczonymi na nim liczbami i wskazówkami.
Do tej pory nie miała pojęcia, że jej rodzice okażą się tak genialnymi projektantami wnętrz. To był już drugi prezent na święta, który dostała przed świętami i po raz kolejny okazał się niezwykle trafiony.

Rano obudziło ją stukanie w okno. Ledwo zdążyła ogarnąć rzeczywistość, a poczuła jak Mars zeskakuje z łóżka w pełni gotowości i cicho warczy na "napastnika", którym jak się okazało były dwie sowy. Jedna z nich z charakterystycznym upierzeniem - biała w czarne plamki należała do Matta. Sophie podejrzewała, że chłopak wysłał ją już wczoraj z lotniska w Londynie, bo wydawała się być padnięta. Druga z nich - czarna, majestatyczna sowa o przenikliwym spojrzeniu żółtych oczu była z pewnością sową Ala. Z tego co pamiętała, święta spędzał u rodziny taty, więc tylko kilkadziesiąt kilometrów od Kinross, dlatego sowa nie wyglądała nawet na zmęczoną, jakby ta podróż nie zrobiła na niej większego wrażenia, co nawet nie zdziwiło dziewczynki.
Sophie nasypała do miseczki trochę przysmaków dla sów, do drugiej nalała wody, po czym odczepiła sowom przesyłki i podsunęła im miski, na wszelki wypadek gdyby nie ogarnęły, że to dla nich.
Miała nadzieję, że prezenty, które wysłała przyjaciołom za pomocą Cliodne i sów rodziców, już dotarły do adresatów.
Rozdarła pierwszą paczkę od Ala. Wyleciał z niej zapieczętowany list, paczka czekoladowych żab i książka " Tajniki Transmutacji". Sophie pisnęła uradowana. uwielbiała transmutację i gdyby mogła, każdą chwile poświęciłaby jej nauce.
W liście Al składał jej dość nieporadne życzenia i pozdrowienia.
List od Matta był nieco dłuższy. Oprócz życzeń, chłopiec wytłumaczył, dlaczego nie dał rady się z nią pożegnać na peronie i opowiadał trochę o tym, jak wyglądają święta w Rosji.
W prezencie dał jej śliczne perfumy z wygrawerowanym na buteleczce napisem "Jelczenko". Soph podejrzewała, że prezent wybierała prędzej mama Matta, niż on sam, ale cieszył tak samo, bo liczył się gest, jak zawsze powtarzała jej babcia.
Kilka minut później przyleciała również sowa Amelii, która porzuciła paczkę i szybko odleciała by napić się wody z miseczki. Sophie z największym entuzjazmem powitała prezent od najlepszej przyjaciółki.

Droga Sophie!

Przez ostatnie kilka tygodni narzekałaś, że jest ci zimno, więc mam nadzieję, że dzięki mojemu prezentowi od stycznia się to skończy. 
Z okazji świąt przysyłam ci gorące całusy i życzę magicznych prezentów! Sebastian kazał przekazać pozdrowienia.


Ściskam mocno!
Amelia

W kolorowy papier zapakowana popularna wśród dziewcząt w Hogwarcie czapka zmieniająca krój i kolor zgodnie z upodobaniami osoby noszącej. Sophie uśmiechnęła się szeroko, bo planowała kupić akurat taką czapkę, o czym Amelia też doskonale wiedziała.
Jedenastolatka napisała szybko podziękowania do całej trójki, przywiązała je do nóżek sów i zbiegła na dół, gdzie jej rodzice przygotowywali się już do podróży do dziadków. Ich bagaże tata wysłał już dzień wcześniej, więc teraz została im tylko długa podróż samochodem. Nie mogli przenieść się kominkiem. bo mugolska część rodziny przyjechała już wczoraj w nocy.
Święta u dziadków zawsze były cudowne, ale Sophie wiedziała, ze teraz, kiedy jest uczennicą Hogwartu, będzie inaczej, szczególnie, że nie będzie mogła powiedzieć kuzynom skąd pochodzi, co wywoła kolejny powód do śmiania się z niej, jakby fakt adopcji nie wystarczał. 
Cieszyła się, że to tylko jeden dzień, inaczej by nie wytrzymała.


~*~
No cześć ^^ 
Rozdział w terminie, cieszcie się razem ze mną xD
Wiem, że święta po świętach, ale akurat teraz w Polsce jest o wiele bardziej świąteczny klimat niż w grudniu :P

2 komentarze:

  1. Melduje się :D
    Rozdziału nie czytałam by nie robić spoilerów. Dzielnie nadrabiam opowiadanie i jest bardzo...fajne(ale bogate słownictwo)xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiii jestem!
    Mój ulubiony cytat już Ci podałam. Pp kocham go. Całym sercem. Pp słowo "peryfraza" mnie kupiło xd Bardzo mi się podobają rozmowy z Tomem. Nawet nie wiesz, jak sama chcę je pisać, ale nie bardzo mogę xd wedle twoich obliczeń uda mi się to zrobić dopiero w 2018 XD pp cały rok przede mną, a ja nawet nie jestem w połowie rozdziału o Nocy Duchów... za to u cb zima w pełni, yaay ^^ Cieszy mnie to niezmiernie. Demyt z chęcią dostałabym taką czapkę jak Soph... Maleca ci życzę i weny również ^^
    Sonia

    OdpowiedzUsuń