sobota, 2 września 2017

Rozdział III - Państwo Tonks


    Sophie,
    Niestety, jestem pewna, że nigdy wcześniej nie spotkałam psa podobnego do Ponuraka. W mojej okolicy ogólnie nie ma zbyt wielu psów. Wiesz, najbliższe miasteczko jest pięć kilometrów dalej, zwierzęta nie zapuszczają się tak daleko. Co gorsza, Martin ciągle się ze mnie śmieje... Ja powinnam się tak śmiać, kiedy przyszły jego wyniki SUMów. Mimo wszystko mam nadzieję, że ten pies przyśni mi się raz jeszcze, żebym mogła mu się dokładniej przyjrzeć.
    Co do białych kruków... sama tego do końca nie rozumiem. Wiesz, że czasami mam przebłyski przyszłych wydarzeń. Intuicja podpowiada mi, że to nie zwykłe sny. Tak samo jest teraz, ale naprawdę nie potrafię Ci wiele powiedzieć. Najpierw pojawiasz się ty, pochylasz się nad czymś, a potem cały obraz przysłania wielki, biały ptak. Nawet nie jestem pewna czy to kruk. Po prostu chcę, żebyś wiedziała. 
Amelia
    
     Sophie odłożyła list od przyjaciółki, który ani trochę nie rozjaśnił całej sytuacji z poprzedniego listu, ale aktualnie dziewczynka nie miała czasu na zamartwianie się dziwacznymi wiadomościami od Amelii. Była zbyt zajęta wizytą przyjaciół rodziców.
    Przed obiadem przejrzała stare albumy rodziców z czasów szkolnych i późniejszych, żeby choć trochę rozjaśnić sobie relacje rodziców z Tonksami. Na zdjęciach często pojawiała się ciocia Andromeda razem z tatą. Mama była o wiele rzadziej, dopiero po skończeniu szkoły była na prawie każdej fotografii. Oprócz tej trójki, na zdjęciach z Hogwartu pojawiał się jeszcze Gawain Robards (wiedziała to dzięki krótkim opisom z tyłu fotografii), Robert Fawley i William Malborne, którzy wyjątkowo przypominali jej dwójkę tegorocznych absolwentów, Merisse i Danny'ego oraz wyniosła, ale uśmiechnięta Narcyza Black, znacznie młodsza od reszty, ale nieodstępująca cioci Andie o krok.
    Fotografii było wiele, ale dzięki obejrzeniu ich wszystkich, Sophie zdołała sobie przypomnieć przyjaciół rodziców, których spotkała na przestrzeni lat. Ledwo jednak spostrzegła, że ten chudy chłopak o przydługich, jasnych włosach to ten sam wysportowany, poważny mężczyzna o lekko posiwiałej, krótko przyciętej fryzurze, którego zwykła nazywać panem Gawie.

    Sophie po cichu zeszła do kuchni, żeby nalać sobie soku. Nie przepadała za spotkaniami dorosłych i starała się trzymać od nich jak najdalej. Szczególnie, że przyjaciele rodziców mieli w zwyczaju tulić ją do siebie, mówić jak bardzo wyrosła i pytać o szkołę i oceny. Nikt nie lubił takich sytuacji. 
    Dlatego też przemknęła obok zamkniętych drzwi do salonu cichutko jak myszka, jednak zatrzymał ją temat przypadkiem zasłyszane go fragmentu rozmowy. Wiedziała, że podsłuchiwanie nie było ładne, ale mimo to stanęła pod drzwiami i przyłożyła oko do dziurki od klucza.
   Przy stole siedziały cztery osoby popijające herbatę. Ciocia Andromeda przeglądała jeden z najstarszych albumów rodzinnych, który Sophie uwielbiała przeglądać, kiedy była młodsza, dlatego też rozpoznała go bez problemu z takiej odległości i perspektywy.
    - Słyszałam o twojej mamie - powiedziała spokojnie. Miała ładny głos, w którym nadal, mimo upływu tylu lat, pobrzmiewał arystokratyczny akcent. - Była paskudna, ale nikomu nie życzyłabym smoczej ospy.
    - Była czystym złem - powiedziała chłodno mama. - Próbowała zniszczyć nam życie na tysiące sposobów. 
    - Dobrze, że zmarła. Nawet Irma Black nie była tak okropna. Wszyscy mogliby już zejść z tego świata - mruknął tata. 
   - W porównaniu do niej moja babka była uroczą kobietą - w głosie pani Tonks pobrzmiewała radosna nutka. - Mimo wszystko nie życzyłbym im śmierci. Też tak robiłam i teraz z Blacków został tylko wyjęty spod prawa człowiek. Zawsze myślałam, że jest wyjątkowym jak na tę rodzinę, ale okazał się taki sam jak oni wszyscy.
    - Czasami rodziny mają tylko jeden klejnot, Andie - powiedziała Helen. - Tak się składa, że ty nim jesteś. Syriusz, mimo bycia Gryfonem, nie potrafił oprzeć się dziedzictwu.
   - Nie wiem co jest gorsze - powiedział nagle wujek Tom. - Dwie rodziny arystokratycznych dupków, na dodatek radykalnych konserwatystów. Jedna popieraja Sami Wiecie Kogo, a druga pełna jest zdrajców skaczących z jednej strony na drugą, kiedy zaczyna im się palić pod nogami.
   - Obie odwracają się od swoich dzieci, kiedy te mają inne poglądy - prychnęła Helen. -Wychowałam się w zwyczajnej rodzinie i nie wyobrażam sobie, żeby moja mama wyrzekła się mnie, bo się z nią w czymś nie zgadzam. Od zawsze wam mówiłam, że metody w waszych rodzinach to barbarzyństwo. Zawsze myślą tylko o tym, co będzie właściwe w oczach podobnych sobie ludzi.
    - Ta kobieta nic dla mnie nie znaczy - powiedział tata. - Po tym jak chciała mnie wydziedziczyć i zabroniła Tessie i Jules'owi się że mną kontaktować, kiedy adoptowaliśmy Sophie, stała się dla mnie obca.
    Sophie podskoczyła, ledwie tłumiąc okrzyk zaskoczenia, kiedy usłyszała chrząknięcie. Na schodach stała Tonks i przyglądała się młodszej dziewczynce z uśmiechem na ustach. Mimo  upomnienia, nie wyglądała, jakby zachowanie Sophie uważała za nieodpowiednie.
    - Och, Dora, eee, cześć - wykrztusiła. - Ja tak tylko sobie stoję.
   - Taa, jasne - prychnęła. - Wyszłam stamtąd, bo jestem zdecydowanie za młoda na ich nudne rozmowy, ty tym bardziej. Chodź, jest ładna pogoda, nie ma sensu dusić się w domu.

  Tonks miała rację. Był ciepły, sierpniowy wieczór. Słońce, mimo później godziny, dopiero zaczynało zachodzić, więc w parku naprzeciwko nadal było sporo rodzin z dziećmi i ludzie na spacerze. Przyjemnie było wyjść na zewnątrz, a nie siedzieć w domu.
   - Jak jest na kursie aurorów? - zapytała Sophie, którą nurtowało to pytanie, od kiedy tylko dowiedziała się o przyszłej pracy Tonks.
   - Ciężko, przynajmniej dla mnie. Jestem strasznie niezdarna - westchnęła. - Chyba jedynym powodem, dla którego jeszcze nie wyleciałam, to metamorfomagia. No i Szalonooki.
    - Kto? - zdziwiła się dziewczynka. Jeszcze nigdy nie słyszała o kimś takim. Zresztą chyba nikt nie mógł mieć tak na nazwisko...
    - Alastor Moody, najlepszy auror w Wielkiej Brytanii - wyjaśniła z dumą. - Jest moim mentorem. Wierzy w moje umiejętności, chociaż inni już niespecjalnie - znów posmutniała. - Złapał wielu śmierciożerców podczas wojny, ale przez te wszystkie pojedynki i klątwy wygląda nieco... dziwacznie. Nie chciałabyś go spotkać w nocy w ciemnej uliczce.
    - Nie może wyglądać aż tak źle - roześmiała się Sophie, nie do końca wierząc starszej koleżance.
   - Ma sztuczne oko i drewnianą nogę - powiedziała dramatycznym szeptem. - I brak mu kawałka nosa.
    - Jaaasne - roześmiała się Sophie.
    - Nie wierzysz mi?
    - Jak ktoś niepełnosprawny może w ogóle być aurorem?
   Tonks przewróciła oczami i ruszyła w stronę parku zostawiając pytanie bez odpowiedzi. Sophie ruszyła za nią, zatrzaskując za sobą furtkę do ogrodu. Ruszyły alejką między drzewami w milczeniu, ciesząc się letnią pogodą i spokojem. 
    Sophie lubiła ten park, spędziła w nim właściwie całe dzieciństwo bawiąc się razem z koleżankami i kolegami z podstawówki, a wcześniej z rodzicami na placu zabaw, kiedy dopiero co została adoptowana i starali się spędzać z nią jak najwięcej czasu, żeby nawiązać bardziej rodzinną relację. Pamiętała to jak przez mgłę, ale nadal te wspomnienia wywoływały na jej twarzy uśmiech. Wtedy pierwszy raz poczuła, że naprawdę komuś na niej zależy i jest kochana.
    - Nie przejmuj się - powiedziała Tonks, zupełnie jakby wyczuła nastrój Sophie. - Nasze rodziny mają pokręconą historię i kilku nienormalnych członków, ale nasi rodzice się odizolowali i sami tworzą swoją własną historię.
    - Nie o to chodzi. Po prostu oni mówili, że... mama mojego taty mnie nie chciała. Nawet nie wiedziała, czy jestem mugolką. Po prostu od razu mnie wykluczyła i nie życzyła sobie mnie widzieć. Tak samo, jak mamę, chociaż ona jest pół krwi. Znaczy... wiem, że mój tata i twoja mama są czystej krwi i w ogóle. Zastanawiam się tylko, dlaczego ich rodzice są tacy... nieprzyjemni. Moja przyjaciółka Amy też jest z tej całej arystokracji, ale przyjaźni się ze mną i Matthiasem. Ona nie ma takich problemów, a nawet krytykuje Malfoya i takich jak on za ich zachowanie. Wiesz, wyzywają osoby z rodzin mugoli od... szlam - ostatnie słowo wyszeptała, nieco się rumieniąc. 
    - Czekaj - przerwała jej Tonks. - Amelia Avery potępia Draco Malfoya za wywyższanie się z powodu pochodzenia? Świat staje na głowie...
    - Dlaczego? 
    - O tym może ci opowiedzieć tylko i wyłącznie Amelia - ucięła szybko Tonks.
    - Bardzo jesteś pomocna - mruknęła Sophie, próbując ukryć zaniepokojenie.
    Pod koniec roku Amy i Sophie ustaliły, że nie będą miały przed sobą żadnych tajemnic, a teraz znów się okazało, że Amelia coś przed nią ukrywa. Nawet jeśli chodziło tutaj o prywatną sprawę, to przecież były przyjaciółkami i powinny mówić sobie wszystko i wspierać się, jeśli wynikają z tego jakieś problemy.

    Londyn powitał O'Connorów szarym niebem i mocnym deszczem. Szczęśliwie, mama doskonale znała zaklęcie odpychające deszcz, więc cała czwórka (wzięli Marsa, który był już na tyle wychowany, że mogli spokojnie wziąć go wśród ludzi nie obawiając się o to, że na kogoś skoczy i przewróci) była wolna od deszczu. Co prawda piesek nie do końca rozumiał sytuację i za wszelką cenę próbował złapać do pyszczka krople deszczu, nie przejmując się niepowodzeniami.
    Z Alfredem i jego rodzicami spotkali się przy Lodziarni Floriana Fortesque.
    - Bruce! - pan Walter uścisnął rękę taty Sophie i uśmiechnął się z wyraźną sympatią. - Słyszałem, ze macie coś nowego w sprawie Ericksona.
    Sophie zerknęła na tatę z ciekawością. Miał kancelarię adwokacką działająca w obu światach i jego pracownicy często pracowali razem ministerstwem, ale sam raczej angażował się w sprawy mugoli. To musiało być coś poważnego, skoro on i sam szef wydziału śledczego są w to zamieszani. Jednak w "Proroku Codziennym" tego ranka nie znalazła nic związanego ze światem kryminalnym, prócz ucieczki Syriusza Blacka, która nie schodziła z pierwszych stron od prawie dwóch miesięcy, co powoli stawało się już nudne. Oczywiście, był niebezpiecznym mordercą, ale kto po dwunastu latach spędzonych w więzieniu chciałby popełniać kolejną zbrodnię, żeby znów do tego więzienia trafić? Nawet wśród mugoli takie przypadki były nieliczne, a przecież niemagiczne więzienia były o wiele lepsze, a warunki były dziesięć razy lepsze niż w Azkabanie. Nawet szaleniec nie chciałby trafić ponownie do twierdzy na środku Morza Północnego.
    - Niewiele. Sam wiesz, jak to jest. Chociaż rodzina denata wynajęła mnie jako przedstawiciela, ciężko cokolwiek od nich wydusić. Jak zwykle nikt nic nie wie. Naprawdę, nigdy nie zrozumiem ludzi.
    - I jeszcze dodatkowo ta ucieczka Blacka... Wyobrażasz sobie, że ci idio... ekhm, aurorzy - poprawił się widząc miażdżące spojrzenia żony i mamy Sophie - próbują nam wmówić, że te sprawy są powiązane, żebyśmy tylko też go szukali. Nie ważne ile razy im tłumaczę, że nie zajmujemy się tego typu sprawami, za każdym razem przychodzą do mnie z żądaniami... Naprawdę miałem nadzieję, że za Scrimegoura coś się zmieni, ale jest jak zawsze.
    - Och naprawdę, czy musicie rozmawiać o tych okropnych sprawach nawet na zakupach z dziećmi? - zirytowała się pani Walter. - Omówicie to, kiedy wszystko już kupimy. Dzieci potrzebują nowych szat, książek, przyborów...
    - Dokładnie - zgodziła się mama. - Mężczyźni... - mruknęła uśmiechając się porozumiewawczo do pani Walter.
    - Ja właściwie chciałem się spotkać ze znajomymi - powiedział Adam.
    - Idź. Tylko za dwie godziny masz być w Gwiazdozbiorze. Spotkamy się tam - nakazał pan Walter, wręczając synowi sakiewkę z galeonami.
    Alfred posłał bratu zazdrosne spojrzenie. Sophie miała nadzieję, że już niedługo będzie mogła robić zakupy samodzielnie, bez czujnych spojrzeń rodziców przy każdym jej kroku.
    Kiedy w końcu ruszyli w stronę sklepu Madam Malkin - szaty na wszystkie okazje, Sophie z przerażeniem zauważyła jedną rzecz. Alfred. Był. Od niej. Wyższy. Wolała przemilczeć tę sromotną porażkę w rośnięciu i mieć jedynie nadzieję, że Al tego nie zauważy w najbliższym czasie. Może jeszcze Sophie zdarzy go przerosnąć!
    - Jestem wyższy.
    Cała nadzieja prysła.
    - Pożyjemy, zobaczymy - powiedziała, po czym przyspieszyła by dołączyć do rodziców i państwa Walter i przy okazji uniknąć nieprzyjemnej rozmowy z zadowolonym z siebie Alfredem.

~*~
Wracam po wakacjach. W końcu. W sumie, nie tylko po wakacjach, ale cśśś, zapomnijmy o tym xD Wcale nie było trzech miesięcy przerwy, wcale.

NMBZW!

2 komentarze:

  1. Spoko rozdział. Taki spokojniutki, jeśli nie skupiać się na całej tej sytuacji z Amy... No, ale cóż, życie nie pieści. Boże ale te rodziny u ciebie są powiązane! Geez! Lepiej niż u mnie!
    W każdym razie ja czekam na nexta albowiem albowiem no... XD No pp kocham twoje pisanie i się stęskniłam <3 Do zobaczenia niedługo (mam nadzieję)
    Sonia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, kieruje się zasadą, że wszystkie rodziny czystej krwi są ze sobą spokrewnione :D

      Usuń