niedziela, 10 września 2017

Rozdział IV - Krzyki i światła

    - Uważaj na siebie - nakazała jej mama, całując w oba policzki. 
    - Nie wpakuj się w żadne kłopoty, Soph - powiedział Bruce, trzymając ją za ramiona. - W zeszłym roku spotkałyście się z Riddlem, nie chcę pod koniec roku słyszeć, że w jakikolwiek sposób wplątałyście się w sprawę z Syriuszem Blackiem, rozumiesz?
    - Tato, przecież nie pakuję się w kłopoty bo mam taką ochotę. Jeżeli tylko coś będzie mi się wydawać podejrzane, od razu napiszę wam o tym w liście, dobrze?
Jej tata wydawał się udobruchany tym zapewnieniem, ale nadal przyglądał się córce niepewnie.
    - Dzień dobry!
Przez tłum przepchnęła się Amelia Avery - najlepsza przyjaciółka Sophie, z którą dzieliły dormitorium w wierzy Ravenclawu. Przez wakacje znacznie urosła, a jej blada, prawie biała skóra w końcu nabrała koloru. Opalenizna w połączeniu z jej rudymi włosami i bladymi piegami dawała naprawdę przyjemne połączenie. 
    Dziewczynki wpadły sobie w ramiona ze śmiechem.
    - Amy, ty też się nie daj w szkole.
    - Dobrze, panie O'Connor. - Uśmiechnęła się niewinnie.
    Przeciągły gwizd przypomniał im, że powinny już biec do pociągu. Sophie rzuciła szybkie "cześć" na pożegnanie i pobiegła z Amelią do pociągu, ciągnąc za sobą ciężki kufer.
    Wpadły do pociągu zdyszane, ale na czas. Sophie ruszyła wgłąb korytarza, szukając Matta i Alfreda w jednym z przedziałów z nadzieją, że Gryfoni usiedli razem pamiętając, żeby zająć dziewczynkom miejsca.
    Trafiły na nich w połowie pociągu, wcześniej zatrzymane przez Lunę, która wręczyła im dwa egzemplarze "Żonglera" - czasopisma o przeróżnych, wymyślonych stworzeniach i teoriach spiskowych, które wydawał tata Luny. Sophie nie wierzyła w ani jedno słowo, które przeczytała do tej pory w gazetce, ale nadal chętnie przeglądała artykuły, gdyż można było się trochę pośmiać. Mugole też mieli coś takiego w internecie i większość z tego, co wypisywali tam ludzie było jeszcze bardziej niedorzeczne niż treści zamieszczane w "Żonglerze".
    Oprócz Matta i Alfreda w przedziale siedział jeszcze Sebastian Macnair, pogrążony w lekturze "Podstaw Samoobrony" Uśmiechnął się do dziewczynek na przywitanie, nawet nie odrywając wzroku od książki. Pozostali chłopcy szybko wstali i przytulili Sophie i Amelię na przywitanie.
    Wszyscy trzej zmienili się nieco przez te dwa miesiące, szczególnie jeśli chodzi o wzrost. Matt nadal nie był wyższy od przyjaciółek, ale Alfred i Bastian osiągnęli swój cel z zeszłego roku, czego Al nie omieszkał zaznaczyć, patrząc się na Krukonki z satysfakcją z góry.
    Po kilku minutach wesoło rozmawiali o wakacjach i szkole, nadrabiając dwa miesiące, przez które się nie widzieli.
    - Hej, Bastian, ciekawa ta książka? - zapytała Amelia.
   - Podręcznik od obrony. Nie jest porywająca, ale wolę nauczyć się wszystkiego już teraz po doświadczeniach z zeszłego roku. To głównie wstęp do obrony, nic bardziej zaawansowanego.
    Sophie aż się skrzywiła, przypominając sobie o niekompetentnym, pyszałkowatym Gilderoyu Lockharcie, który w zeszłym roku próbował ich czegokolwiek nauczyć. I to nie o tym, co było w podstawie programowej, a o sobie i swoich powieściach.
    - Chyba nie można znaleźć kogoś aż tak złego, żeby przebił Lockharta - powiedziała Amy.
    - Zresztą dyrektor na pewno nie przyjmie kogoś bez doświadczenia. Przynajmniej nie tym razem - zapewnił ich Alfred. - Ciekawe ogólnie, kto to będzie.
    - Z jednej strony, mógłbym pójść do Malfoya, jego ojciec zwykle mówi mu o wszystkich, co związane z Hogwartem. Ale z drugiej, musiałbym wtedy z nim rozmawiać, a chciałbym tego unikać jak najdłużej się da.
    - Draco nie jest taki zły - mruknął Alfred. - Zarozumiały, arogancki i rozpieszczony, ale potrafi być w porządku.
    - Jesteście kuzynami, to co innego. Nie mieszkacie w jednym pokoju przez dziesięć miesięcy. Masz szczęście, że nie musiałeś wysłuchiwać go w zeszłym roku. Kiedy nie mówił o pozycji swojego ojca, jego ulubionym tematem był Potter. Naprawdę nie wiem, czemu nie założył jeszcze jego fanclubu. Nikt normalny nie mówi tyle o kimś, kogo podobno nienawidzi...
    - A co z tobą Matt? Nie napisałeś w ogóle jak było w Związku... znaczy Rosji - zagadnęła Sophie.
    - Emm... tam jest zupełnie inne podejście, jeśli chodzi o magię niż tutaj w Anglii. Nawet jeśli jesteś z rodziny mugoli, jak ja, jesteś kimś wyjątkowym i traktują cię równo ze wszystkimi. No i rodzina jest ponad wszystkim, nawet daleka. Moi magiczni krewni nigdy nie ucięli kontaktu z niemagiczną częścią rodziny. W sensie, moi pradziadkowie byli charłakami z tego, co się tam dowiedziałem. Ale wszyscy podchodzą do tego spokojnie. Szczególnie, że to nie oznacza odseparowania od naszego świata. W Rosji chyba cały rząd wie o istnieniu magii i pracuje tam wielu charłaków i mugoli z nimi spokrewnionych.
    - A co z ustawą o tajności? - zapytał Al.
    - To Rosja - powiedział, jakby te dwa słowa miały wszystko wyjaśnić.
    I chyba miał rację.

    Podróż była długa, ale przyjemna. Krajobraz powoli z nizin stawał się coraz bardziej pagórkowaty, aż w końcu zaczęli jechać między szkockimi górami, prawie niewidocznymi w ciemnościach, mimo w miarę wczesnej pory.
    - Zamknijcie okno - poprosiła nagle Sophie. - Jest straszliwie zimno.
    Rzeczywiście, jak na lato, zrobiło się o wiele chłodniej. Zupełnie jakby w ciągu kilku minut temperatura spadła o przynajmniej dziesięć stopni. Sophie zadrżała, czując powiew lodowatego powietrza, które dostało się do przedziału. Al zasunął okno i odskoczył od niego, przestraszony. Szybę zaczął pokrywać szron, zupełnie jakby był środek zimy. A nawet wtedy mróz na oknach nie pojawia się w tak zatrważającym tempie.
   Deszcz zaczął bębnić o szybko coraz wyraźniej.
    - Zatrzymujemy się - zdziwiła się Sophie, słysząc pisk pociągu i coraz wolniejsze stukotanie kół.
Lodowata temperatura przenikała ją do kości. Zaczęła szczękać zębami niepewna, czy to z zimna, czy strachu. - Jeszcze przynajmniej dwie godziny drogi...
    Sophie przykryła się szatą, żeby chociaż trochę ogrzać odsłonięte nogi i ręce. 
Nagle oprócz przyspieszonych oddechów przyjaciół usłyszała coś jeszcze. Dobiegające z oddali krzyki.
    - Kto tak krzyczy? - zapytała słabo.
    - Nikt nie krzyczy, Soph - odpowiedziała Amy zdławionym głosem.
    Krukonka nie miała siły sprzeczać się z przyjaciółką. Ogromny smutek ją przytłaczał, odbierał jej wszystkie siły sprawiając, że cały przedział widziała jak przez mlecznobiałą, mroźną mgłę.
    Sophie skuliła się jeszcze bardziej, słysząc wściekły krzyk kobiety. 
    Matt zatrzasnął drzwi do przedziału i cofnął się kilka kroków, opadając na siedzenie.
    - Tam coś jest! - krzyknął Sebastian przerażony.
  Za oszronionymi drzwiami stała przerażająca, nieludzka postać w poszarpanej czarnej szacie. Ruchem kościstej dłoni rozsunęła drzwi.

    - Nie! Błagam, nie! Nie...

    Sophie krzyknęła razem z kobietą. Ledwo poczuła, że zsunęła się z siedzenia i boleśnie uderzyła o podłogę.
    Białe światło bijące od srebrnego wilka rozświetliło przedział, przepędzając zjawę. Zaraz po nim do przedziału wpadł mężczyzna z różdżką w pogotowiu. Nie widziała go nigdy wcześniej, ale mimo blizn i znoszonego płaszcza, budził w niej zaufanie.
    Zmarszczył brwi, widząc ją na ziemi, po czym pomógł jej wstać i delikatnie położył na fotelach.
    - Jak się czujesz? - zapytał spokojnie.
    - Kto tak krzyczał? - zapytała.
    Mężczyzna uśmiechnął się smutno, jakby doskonale rozumiał o czym mówi. 
    - Nikt nie krzyczał - powiedział, ale zanim zdążyła zaprotestować, kontynuował. - Przynajmniej nie tak, żeby wszyscy mogli to usłyszeć. To był dementor, jeden ze strażników Azkabanu. To parszywe stworzenia, przywołują najgorsze wspomnienia człowieka i sprawiają, że przeżywa on je po raz kolejny. Kilku z nich dostało się do pociągu.
    - Ale to nie było moje wspomnienie! Nie pamiętam niczego takiego!
    - Masz - podał jej kawałek czekolady. - Pomoże ci.
Rozdał czekoladę reszcie.
   - Nie jest trująca - powiedział przekonująco. - Trzymajcie się, oni już tutaj nie wrócą. To była zwykła kontrola.
    - Kontrola? - oburzył się Al. - Powinni się tym zająć aurorzy, a nie dementorzy! 
    - Na pewno więcej się to nie powtórzy - zapewnił go mężczyzna.
    Wyszedł z przedziału, zostawiając ich samych. Sophie niepewnie ugryzła podarowany słodycz, ale nagła energia, którą nagle poczuła sprawiła, że czekolada szybko zniknęła.
    - Czy ktoś zareagował tak, jak ja? 
   - Amelia się rozpłakała - powiedział Alfred. - Bastian wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować, ale podobno Harry Potter zemdlał.
    - Czułam się, jakbym nigdy już nie miała być szczęśliwa... słyszałam mojego ojca i... - zamilkła nagle i oparła głowę o nadal chłodną szybę.
    Amy nigdy nie mówiła o swoim tacie. 
    Sebastian przytulił kuzynkę. Amelia uśmiechnęła się lekko.
   - Kiedy miałem cztery lata - powiedział nagle Sebastian - do naszego domu przyszli aurorzy. Chcieli zabrać brata mojej mamy, ale on nie chciał się im dać. Nie pamiętam tego, ale zginął przed  moimi oczami, najpierw zabijając dwóch  z nich. Ten potwór przywołał to wspomnienie. Tak działają dementorzy. Potrafią odnaleźć najgorsze wspomnienie człowieka, nawet jeśli stało się to tak dawno, że osoba nawet nie wie, że coś takiego miało miejsce. Tak pisało w książce. - Zerknął na leżący na podłodze podręcznik do obrony przed czarną magią.
    Resztę podroży spędzili w milczeniu, próbując w ciszy poradzić sobie z tym, co obudzili w nich strażnicy z Azkabanu.

    Ze stacji w Hogsmeade wyszli na błotnistą, ciemną drogę razem z tłumem innych uczniów. Czekały tam na nich powozy, do których najwyraźniej zaprzężono niewidzialne konie albo które zaczarowano, gdyż kiedy tylko wsiedli do jednego z nich, ruszył natychmiast, kierując się w stronę rozświetlonego zamku. Sophie poczuła ciepło na sercu, znów widząc znajome mury jej drugiego domu. 
    Matt ukrył głowę w dłoniach, oddychając ciężej niż zwykle, kiedy podskakiwali na kolejnych nierównościach. Im bardziej powóz się trząsł, tym bardziej chłopak robił się blady. Amy położyła mu dłoń na ramieniu w pokrzepiającym geście. Gryfon tylko jęknął z boleścią.
    Kiedy dotarli do wielkich wrót wykutych między dwoma slupami, na których stały figury dzików, Sophie znów poczuła ten przejmujący chłód. Dwa chude, odziane w czerń stwory stały na warcie.
Na krętej drodze ciągnącej się w górę, Matt opadł na kolana Amelii wyglądając bardziej nieszczęśliwe niż kiedykolwiek. 
    Kiedy powóz się zatrzymał, wypadł z niego jako pierwszy rozkoszując się czystym świeżym powietrzem pozbawionym zapachu słomy i konia, którą wypełniony był powóz.
    - Nienawidzę powozów...
     Kiedy weszli do zamku, Sophie poczuła że w końcu jest tam, gdzie jej miejsce.
    - Potter, Granger, O'Connor! Do mnie! - głos profesor McGonagall przetoczył się nad głowami uczniów, prawie zagłuszając gwar panujący w Sali Wejściowej.
    Dziewczynka rzuciła zdziwione i przestraszone spojrzenie przyjaciółce, ale posłusznie ruszyła do opiekunki Gryffindoru.
    - Weasley, ciebie nie wzywałam - powiedziała pani profesor, kiedy dziewczynka stanęła obok niej. 
   Rudowłosy Gryfon, który początkowo ruszył za swoimi wezwanymi przyjaciółmi, zrobił zmieszaną minę i posłusznie ruszył wraz z tłumem uczniów do Wielkiej Sali. 
    Profesor poprowadziła ich w górę marmurowymi schodami, aż w końcu dotarli do jej gabinetu. Sophie spojrzała się z przestrachem na starszych kolegów, ale ci wydawali się być spokojni, więc spróbowała się rozluźnić wierząc, że nauczycielka nie ma złych zamiarów.
    Czarownica wskazała im fotele i sama usiadła za biurkiem. 
  - Profesor Lupin przesłał mi sową wiadomość, że wasza dwójka źle zniosła spotkanie z dementorami - wypowiedziała to słowo z nieskrywanym obrzydzeniem. 
   Harry zaczerwienił się i najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale wtedy do gabinetu wpadła Madame Pomfrey przyglądając się im współczująco. Sophie spuściła wzrok nieco zawstydzona.
    - Nic mi nie jest - bąknął Harry. - Naprawdę nie trzeba...
    - Więc to o was chodzi? Znowu szukaliście guza, co?
    - To byli dementorzy, Poppy - przerwała jej profesor McGonagall.
    Pielęgniarka zacmokała z niezadowoleniem.
    - Tylko ich nam tutaj brakowało... - westchnęła, po czym podeszła do Harry'ego, by sprawdzić mu temperaturę. Sophie pierwszy raz miała okazję zobaczyć jego słynną bliznę w całej okazałości. Szybko jednak odwróciła wzrok, napotykając spojrzenie trzynastolatka. - Założę się, że jeszcze wiele razy zasłabnie, jest cały mokry. Straszliwe potwory, a kiedy już trafią na kogoś tak delikatnego...
    - Nie jestem delikatny! - oburzył się chłopak.
  Sophie parsknęła śmiechem, widząc jego zaciętą minę. Chłopak zgromił ją spojrzeniem, ale dziewczynkę rozbawiło to jeszcze bardziej. Groźne spojrzenia Harry'ego Pottera były niczym w porównaniu z umiejętnościami, którymi dysponowali Alfred i Amelia, zupełnie jakby to była sztuka zarezerwowana wyłącznie dla arystokratów.
    - Co proponujesz, Poppy? Może powinni spędzić noc w skrzydle szpitalnym?
    - Nie! - zaprotestowali jednocześnie.
    - Czuję się świetnie! - Harry zerwał się na nogi, jakby chciał udowodnić, że nic mu nie jest.
    - Jestem całkowicie zdrowa - sprzeciwiła się Sophie. - Zresztą ja nawet nie zemdlałam. Po prostu spadłam z siedzenia, każdemu mogło się zdarzyć. To przez... spadek temperatury. Zmieniło się ciśnienie. Czysta fizyka.
    Jakoś udało jej się wytrzymać ostre spojrzenie profesor McGonagall.
    - No dobrze, powinni przynajmniej zjeść trochę czekolady - zgodziła się pielęgniarka.
    - Profesor Lupin dał mi kawałek - powiedział szybko Harry. - Wszystkich poczęstował.
Sophie podejrzewała, że to musiał być ten mężczyzna w pociągu, więc pokiwała głową na znak zgody.
    - Ja też zjadłam - dodała.
   - Naprawdę? - zdziwiła się pani Pomfrey. - Czyżbyśmy w końcu mieli nauczyciela obrony przed czarną magią, który zna się na rzeczy?
    Sophie wzdrygnęła się na wspomnienie niekompetentnego profesora Lockharta. Obawiała się, że już do końca życia będzie tak reagować.
    - Dobrze, możecie iść. Harry, poczekaj na pannę Granger. Muszę porozmawiać z nią na temat jej nowego planu lekcji.
   Szybko wyszli na zewnątrz. Sophie skierowała się w stronę Wielkiej Sali z nadzieją, że zdąży jeszcze na część Ceremonii Przydziału, ale zatrzymał ją głos Harry'ego.
    - Ty też słyszałaś krzyki? - zapytał.
    Odwróciła się w jego stronę.
  - Profesor Lupin powiedział, że dementorzy przywołują nasze najstraszliwsze wspomnienia. Czytałam kiedyś, że człowiek reaguje w takim stopniu w jakim traumatyczne było to, co sobie przypomniał. Ja nie wiem, co słyszałam, Harry.
     Nie znała dobrze Pottera, ale jej krukoński umysł szybko połączył fakty.
    - Słyszałeś krzyk kobiety, prawda? - zapytała i odwróciła się, by dołączyć do Krukonów.
   Zszokowany wyraz twarzy Harry'ego potwierdził jej przypuszczenia. Współczuła mu. Ona nie miała pojęcia, kto krzyczał w jej głowie, a on musiał jeszcze raz przeżyć śmierć swojej mamy.

    Z żalem zauważyła, że kiedy weszła do Wielkiej Sali, uczniowie klaskali już po piosence Tiary. Miała nadzieję, że zdąży na tę wartościową część ceremonii, ale niestety rozmowa w gabinecie trwała zbyt długo.
    Sophie wepchnęła się na miejsce między Mike'em i Amelią. Kilka osób przy stole zamiast przyglądać się trwającej uroczystości, wpatrywało się w Sophie, jak jakiś okaz w zoo. Miała nadzieję, że kiedy przyjdzie Harry, wszyscy odwrócą od niej swoją uwagę, wszak Gryfon był o wiele gorętszym tematem od niej. Tak też się na szczęście stało, co przyjęła z ulgą.
    - Czego chciała McGonagall?
   - Chciała tylko, żeby Pomfrey nas zbadała - odpowiedziała przyjaciółce. - Jakoś wymigałam się mugolską fizyką. A przynajmniej jakąś jej częścią, której zdążyłam nauczyć się w podstawówce. Swoją drogą, czy to nie jest dziwne, że w Hogwarcie nie uczy się takich rzeczy jak matematyka czy angielski?
    - Po co? Przecież jesteśmy czarodziejami.
    - Niby tak, ale to dość dziwne nie znać Shakespeare'a, Moliera i innych.
    - A kto to?
    - Dramaturdzy. Ich teksty przerabia się w szkole na angielskim.
    - Po co?
    - Nie wiem... chyba po to, żeby poznać kulturę i takie rzeczy.
    - Mój tata jest mugolakiem - powiedział Mike. - Kiedy dowiedział się, że w Hogwarcie nie uczą się normalnych przedmiotów uważał, że to świetne, ale teraz mówi, że czuje się jak analfabeta, kiedy rozmawia ze swoimi krewnymi. 

    Po skończonej ceremonii, która w tym roku trwała nieco dłużej niż w zeszłym, profesor Dumbledore uniósł rękę sprawiając, że w całej sali zapadła cisza.
    Sophie rzadko widywała dyrektora, zazwyczaj nie pojawiał się na posiłkach w Wielkiej Sali, ale kiedy już to robił, Sophie nie potrafiła mu się nie przyglądać. Wyglądał, jakby postarzał się przez wakacje, ale jego twarz nadal rozjaśniał dobrotliwy uśmiech. Jego okulary - połówki i długie, srebrne włosy i broda nadawały mu wygląd miłego staruszka, a śliwkowa szata czarodzieja w srebrne gwiazdki sprawiała, że ciężko było uwierzyć, że właśnie dyrektor jest najpotężniejszym magiem, który chodzi po ziemi. 
    - Witajcie! Pragnę wam powiedzieć o wielu rzeczach, ale jedna z nich jest tak poważna, że muszę się nią z wami podzielić, zanim uczta zamroczy wasze mózgi. Wszyscy wiecie, że w tym roku na wolność wydostał się niezwykle groźny przestępca - Syriusz Black.
   W sali zapanował chwilowy gwar, wszyscy dobrze wiedzieli z jakiego powodu spotkała ich ta wątpliwie przyjemna przygoda w pociągu.
    - Z tego też powodu Hogwart będzie w tym roku gościł strażników z Azkabanu. - Sophie dostrzegła, że dyrektor nie jest zadowolony z tego powodu. - Będą strzec każdego wejścia do szkoły, więc musicie wiedzieć, że nie podziałają żadne sztuczki, zaklęcia, a nawet peleryny niewidki. - Spojrzał prosto na siedzącego przy stole Gryfonów Harry'ego. Porozumiewawcze spojrzenie Amelii sprawiło, że uśmiechnęła się przebiegle. Krukoński umysł nigdy niczego nie przegapia. - Nie są to wyrozumiałe stworzenia, z którymi da się dyskutować - kontynuował dyrektor. -  Żadne wymówki ani tłumaczenia nie będą brane przez nich pod uwagę. Musicie zrozumieć, że każda próba wydostania się poza teren szkoły może skończyć się dla was tragicznie.
    Sophie przeszedł dreszcz po plecach. Sama wizja spotkania z dementorem, nawet w bezpiecznych murach tej szkoły, napawała ją przerażeniem. Nie spodziewała się, by ktokolwiek próbował wyjść ze szkoły po takim ostrzeżeniu. 
    - A teraz coś weselszego - jego ton stał się na powrót radosny. - Mam przyjemność przedstawić wam dwóch nowych nauczycieli! Najpierw profesora Remusa Lupina, który na szczęście zgodził się objąć stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią. 
    Sophie zaczęła klaskać energicznie, podobnie jak Amelia i kilku innych uczniów, którzy zapewne, tak jak one, miały do czynienia z jego profesjonalnym zachowaniem w stosunku do dementorów.
    Profesor Lupin uśmiechnął się przyjaźnie, jakby niemrawe powitanie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Na tle innych nauczycieli wyglądał niechlujnie w swoich starych znoszonych szatach, ale Sophie czuła do niego tak ogromny szacunek, że nie zwracała uwagi na jego wygląd. 
   - Patrz, Snape najwyraźniej go nie lubi - szepnęła do niej Amelia, wskazując na nauczyciela eliksirów.
   Każdy wiedział, że ma chrapkę na stanowisko profesora Lupina, ale jego wyraz twarzy nie wskazywał na zwykłą niechęć, tylko prawdziwą, czystą nienawiść. Widzieć jakiekolwiek emocje na twarzy profesora było dziwnie, ale tak silne były prawdziwym wstrząsem. Sophie nie spodziewała się, że ten człowiek może w ogóle aż tak nadwyrężyć swoje mięśnie twarzy.
    - Ciekawe, czy się znają - szepnęła.
    - Z przykrością muszę was poinformować, że profesor Kettleburn odszedł na zasłużoną emeryturę. Na jego miejsce profesora opieki nad magicznymi stworzeniami, nie porzucając jednocześnie swoich obowiązków gajowego Hogwartu zgodził się wstąpić Rubeus Hagrid!
Burza oklasków jaka wybuchła w sali była ogłuszająca. Najgłośniejsze wiwaty słychać było od stołu Gryfonów, niektórzy nawet wstali, by wyrazić swoją radość. Sophie wiwatowała razem z innymi, Hagrid był świetnym człowiekiem i nie było chyba nikogo, kto pasowałby na to stanowisko bardziej niż on.
    Świeżo upieczony profesor ukradkiem otarł łzę wzruszenia.
  Gdy zaczęła się uczta, Sophie uświadomiła sobie, jak straszliwie jest głodna, a jak wiadomo, jedzenie to największa przyjemność w życiu, zaraz obok spania, więc od razu nałożyła sobie na talerz przepyszne pieczone ziemniaczki.
  Kiedy wszyscy się najedli, a ostatnie kawałki deserów zniknęły ze złotej zastawy, dyrektor zarządził, że to już czas, by wszyscy udali się do swoich dormitoriów i wyspali przed jutrzejszym pierwszym dniem zajęć.
    Sophie i Amelia pomachały do Hagrida, pokazując mu uniesione kciuki, na co olbrzym zareagował szerokim uśmiechem, po czym skierowały się ku marmurowym schodom, by jak najszybciej dotrzeć do wierzy Ravenclawu. Po drodze dołączyli do nich Matt i Alfred, których droga przez jakiś czas była taka sama, jak ich.
    - Mam nadzieję, że jutro zaczniemy historią magii - powiedział sennie Matthias.
    - Znając życie, będą to eliksiry - ucięła jego marzenia Amy.
    - Nawet tak nie mów.
    - Ale to będą eliksiry, zobaczysz - powiedziała z pewnością, rzucając przyjacielowi wyzywające spojrzenie.
    - Co by nie było, ważne żebyśmy mieli jak najwięcej lekcji z wami - podsumował wesoło Al.

~*~




2 komentarze:

  1. Ida.. Bój sie Boga dziewczyno... najpierw "wierzy" w domyśle o wieŻę Ravu, potem "to Rosja"... Ja ci nogi z dupy powyrywam XD Tak to jest jak się nie udzielam, tak? XD
    No dobra, ale... OMG biedna Amy! A jeszcze gorzej miał Seb! Damn, widzieć śmierć dwóch osób? NA OCZACH DZIECKA? Halo, Mcnair, powiedz mi gdzie jesteś, I JUST WANT TO TALK????
    I uwielbiam ojca Sophie XDD Na dzień dobry ją ochrzania a potem jeszcze Amy XD (choć wydaje mi się,że nie powinnaś była pisać Bruce, jeśli to jest z perspektywy Sophie...) A no i własnie, kto tak krzyczał?? O.o CDN? XDD
    NMBZT! <3
    Sonia (która wreszcie pisze xd)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, proszę o wybaczenie ����
      Seb i Amy ogólnie mieli porąbane dzieciństwo, Sophie rzeczywiście jest tutaj szczęśliwym wyjątkiem.
      A kto krzyczał to się wyjaśni :P Tylko jeszcze nie teraz xd

      Usuń