sobota, 27 sierpnia 2016

2 - Magia



Nagle twarz mamy Sophie rozjaśnił uśmiech, wyrażający niezmącone szczęście i niesamowitą wręcz dumę. W jednej chwili jakby cofnęła się do czasów, kiedy miała jedynie trzydzieści lat i wraz z mężem adoptowała małą Sophie z ośrodka dla sierot w Edynburgu. Dziewczynka w ogóle nie pamiętała tego okresu - nic dziwnego, miała wtedy ledwie trzy latka, ale z opowiadań mamy mogła wywnioskować, że tak właśnie się cieszyła, kiedy w końcu mogła mieć swoje małe dziecko.
- To chyba dla ciebie, skarbie. Bruce, poczta!
Mimo drżących dłoni, Sophie udało się w jakiś sposób odpieczętować kopertę i wyciągnąć z niej pożółkły pergamin. Rozłożyła go i prawie popłakała się ze szczęścia.

HOGWART
SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA

Dyrektor: Albus Dumbledore
(Order Melina I klasy, Najwyższa Szycha Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, Naczelny Mag Wizengamotu itd.)

Szanowna Panno O'Connor,
mamy przyjemność poinformować, że została panna przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Prosimy o wysłanie sowy z potwierdzeniem nie później niż do 31 lipca.
Załączamy listę potrzebnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Pociąg do Hogwartu odjażdża z peronu 9 i 3/4 ze stacji Kings Cross o godzinie jedenastej.

Z wyrazami szacunku,
Minerwa McGonagall
Zastępca dyrektora.


- Mamusiu, przyjęli mnie od Hogwartu! Jak to możliwe? Przecież nie miałam nigdy magii...
Tutaj nieoczekiwanie odezwał się Bruce, który do tej pory jedynie delikatnie się uśmiechał, nigdy nie zależało mu na tym, by jego córka poszła do magicznej szkoły.
- Możliwe, że u ciebie zdolności objawiają się zupełnie inaczej niż u nas. To, co do tej pory braliśmy za niesamowite szczęście może być właśnie twoją magią. W ciągu tych ośmiu lat, kiedy się tobą opiekujemy, ani razu nie otrzymaliśmy skargi na ciebie. Nie było z tobą żadnych problemów, zupełnie jakby z premedytacją omijały cię one szerokim łukiem. Zawsze przynosiłaś wysokie oceny, nauczyciele cię chwalili, a kłopotów z kolegami nie miałaś nigdy w życiu. Ani razu nie miałaś choćby wybitego nadgarstka, nie mówiąc już o złamaniu. Nie chorowałaś na nic większego niż przeziębienie.
Nagle Sophie zaczęły przypominać się wszystkie wyjątkowe sytuacje w jej życiu. Do dzisiaj doskonale pamiętała jedną z nich i bezwolnie przypominała ją sobie każdego wieczora.
- Pamiętacie, kiedy Annie trafiła do szpitala z pękniętym kręgosłupem? Ten samochód jechał prosto na mnie. Był kilka milimetrów ode mnie, już miał mnie uderzyć, straciłam kontrolę nad ciałem z przerażenia i w jakiś sposób ten samochód mnie ominął i uderzył w Ann, jadąc o połowę wolniej niż wcześniej. 
- A potem okazało się, że Annie po intensywnej rehabilitacji nie będzie odczuwała żadnych niedogodności po tym urazie - dokończyła mama. - Niesamowite szczęście. 
- Wtedy myślałam, że byłam po prostu tak zdezorientowana, że wydawało mi się, że ten samochód zaraz mnie rozjedzie. Ale skoro to jednak magia, to... jedziemy nie do Glasgow, a teleportujemy się do Londynu! - wykrzyknęła, uściskała kolejno mamę i tatę, po czym pobiegła do swojego pokoju, podśpiewując radośnie pod nosem.
Pani O'Connor od razu przywołała do siebie kartkę papieru i pióro, po czym napisała krótki list do profesor McGonagall, w którym potwierdzała otrzymanie listu. Po chwili, zapakowana w zaadresowaną kopertę wiadomość, została poniesiona przez sowę Anielkę do Hogwartu.

Matt Jenkins i jego koledzy z drużyny nie zrezygnowali z męczących treningów, mimo wakacji. Ich trener pod koniec roku szkolnego zaproponował im dwumiesięczną przerwę. Sam wyjeżdżał tylko na dwa tygodnie na początku lipca, a potem miał możliwość zagospodarowania dla chłopców czasu, więc dał im dwie możliwości. Tak więc spotykali się codziennie o jedenastej na dwie godziny.
Po treningu Matthias rzucił krótkie "cześć" do kumpli i razem z przyjacielem ruszyli w stronę Alei Kwiatowej*, przy której stały ich domy. Byłą to jedna z nielicznych ulic w Anglii, na której ludzie pozwolili sobie na wyobraźnię i wybudowali domy diametralnie się od siebie różniące. Może dlatego, że budowały to różne rodziny, a nie jedna firma wzorująca się na planach jednego architekta.
Matt i Alan pożegnali się przy furtce do domu tego pierwszego.
- Ej, Matt, David idzie z Thomasem i Jimmym do Domu Riddle'ów, idziesz z nami?
Chłopcu nie bardzo podobało się uprzykrzanie życia staremu mordercy Frankowi Bryce'owi, ale jak nie chciał iść, chłopacy się z niego wyśmiewali, wiec oczywiście się zgodził, mając nadzieję, że tym razem Jim niczego nie podpali.
- Cześć! - krzyknął, kiedy wszedł do przedpokoju.
Zrzucił buty i poszedł do kuchni myśląc, że rodzice jedzą już tam obiad. Jednakże nikogo tam nie było.
- Mattie! - usłyszał głos mamy. - Chodź do salonu.
Chłopiec wszedł na korytarz, a następnie do okrągłego pomieszczenia. Na kanapie siedzieli jego rodzice oraz dziwaczny nieznajomy. Miał on długie siwe włosy i brodę sięgającą mu prawie do pasa. Ubrany był w granatowy garnitur, który stał się niemodny już w styczniu. Mężczyzna emanował jednak taka powagą i siłą, że przyćmiewało to jego braki w wiedzy o aktualnym stylu.
Matt zganił się w myślach. Jego mama Katrina Jenkins była projektantką mody, która swoją karierę zaczynała jeszcze w rodzinnym Petersburgu i chłopak wiedział przez to o wszystkich trendach wbrew własnej woli.
Kobieta jak zwykle była ubrana stylowo i modnie, mimo że najwyraźniej nie oczekiwała wizyty ani nigdzie nie wychodziła. Wyglądała na odprężoną, jakby starzec nie wydawał się jej nikim dziwnym, a nawet, Matt miał takie wrażenie, traktowała go jak kogoś znajomego, jakby podświadomie wiedziała, że nadejdzie dzień, kiedy przyjmie mężczyznę w gości.
Nathan Jenkins jak zwykle przyćmiony przez urodę żony i tak prezentował się nienagannie. On wyglądał na nieco bardziej zmieszanego wizytą gościa, ale Matt przejrzał go tylko dlatego, że znał go jedenaście lat. Gdyby z polityków można było czytać jak z otwartych ksiąg, nigdy by nie robili wielkich karier.
Matt poczuł się przy nich nieodpowiednio w przepoconym sportowym stroju.
- Dzień dobry - przywitał się grzecznie. - Nazywam się Matthias Jenkins, milo mi pana poznać.
Matt nie wiedział, czy może usiąść, ale tata klepnął miejsce obok siebie na znak, że ma nie stać jak ostatni kołek i zająć miejsce obok niego.
- Witaj, Matt. Jestem profesor Albus Dumbledore.
- Ma pan na nazwisko trzmiel? - wymknęło mu się.
Spalił buraka i zapragnął stać się jednością z kanapą pod siłą gromiącego spojrzenia mamy.
Profesor jednak tylko się roześmiał i pokiwał głową.
- Widzę, że znasz staroangielski.
- No, można tak powiedzieć. Znalazłem rok temu słownik i się jakoś nauczyłem.
Dobrze, że nie było tu jego kolegów. Oni w głowach mieli tylko sport, nie języki. Zapewne by gp wyśmiali. Prawdopodobnie za sam fakt rozmowy ze starszym, dziwacznym mężczyzną nabijaliby się z Matta.
- Zapewne zastanawia cię powód mojej wizyty. Otóż jestem dyrektorem pewnej specjalnej szkoły, w której uczą się dzieci ze specyficznymi umiejętnościami.
Matta zamurowało. Nigdy nie podejrzewał, że jest nienormalny, ale najwyraźniej ten pan chciał go wziąć do czubków. A przecież miał zacząć naukę w prywatnym londyńskim gimnazjum razem z Alanem. To prawda, czasami rzeczywiście miał wrażenie, że jest inny niż wszyscy przez nienormalne sytuacje, które go spotykały, ale żeby od razu uznawać go za psychola?
- Ja jestem całkiem normalny - podjął próbę obrony.
Grał w piłkę, chodził do szkoły i miał kolegów. Nwet kiedyś dziewczynę, ale to było dziwne i jakieś takie mało pociągające. Nie rozumiał, czemu starsi o kilka lat chłopacy tak komentują swoje koleżanki, a nawet czasem zabiegają o ich uwagę.
Profesor uśmiechnął się pobłażliwie.
- Oczywiście, że tak! Matt, nie chodzi mi o szkołę dla osób nienormalnych. Jesteś czarodziejem.
Nikt nie mógł w tej sytuacji winić Matta za to, że po prostu zaczął się śmiać. Jednak autentyczna powaga jego rodziców sprawiła, że przestał. Dlaczego oni nic nie mówili, tylko patrzyli na tego całego Dumbledore'a jak na poważnego człowieka, a nie na oszusta czy szaleńca, który urwał się z domu wariatów.
Oczywiście, będzie musiał ratować ten dom sam, bo jakiś facet urwał się z wariatkowa. Ten kałasznikow dziadka jest jeszcze na strychu, czy zastał u wujka? Przydalaby się teleportacja. Ale to nie możliwe. A może jednak?
Myśli Matta pędziły jak szalone i przyprawiały go o ból głowy.
Oczywiście, Matt miał niewielkie podstawy, by mu wierzyć, ale jakieś miał. Na przykład to, że w chwilach, kiedy jego emocje były bardzo silne, potrafił robić wiele rzeczy. Raz nawet, kiedy wkurzył się na nauczycielkę od geografii jej samochód się zapalił. A kilka dni temu, kiedy przez przypadek w wakacje jego budzik zadzwonił o szóstej, a nie o dziewiątej, Matt po prostu rzucił nim o ścianę. Dziwne było w tym wrażenie, że nie użył do tego rąk.
- Uważa pan, że to wszystko, co potrafię zrobić to magia?
- Tak.
- W takim razie, mógłby pan udowodnić, że zna pan magię?
Profesor drgnął i spojrzał na Matta badawczo. Chłopiec jednak nie zwrócił na to większej uwagi z niecierpliwością czekając na dowód.
Dyrektor jednak szybko opanował nieprzyjemne uczucie. Chłopiec, który kilkadziesiąt lat temu wydał mu podobne polecenie, zrobił to zupełnie inaczej. Matthias stylizował tę wypowiedź na prośbę. Tamten oczekiwał wypełnienia rozkazu.
Dumbledore wyciągnął długi, misternie rzeźbiony patyk. Matt zrozumiał, że to różdżka. Dyrektor machnął nią, a figurka kota stojąca na komodzie zaczęła rosnąć i zmieniła się w najprawdziwszego kota! Czarnego z białymi skarpetkami. Kot rozejrzał się, oceniając swoje nowe ciało, zgrabnie zeskoczył na podłogę i powędrował do nóg mamy Matta, która umiejętnie posadziła go sobie na kolanach. Od dawna marzyła o kocie, ale nie miała czasu na zakup, zanim jakiegoś by wybrała, minęłoby kilka godzin.
- Wow... - szepnął Matt.
- Czy on znów zostanie figurką? - zapytała zaniepokojona kobieta.
- Jeśli pani tego sobie życzy, cofnę zaklęcie.
- Nie, nie trzeba! Uwielbiam koty. A ta stara figurka po moim ojcu nie pasowała nam do mebli - westchnęła.
- Może nazwiemy go Borys? Żeby nie zapomnieć od kogo właściwie jest ten kociak - zaproponował tata.
Matt mimowolnie się roześmiał. Jego rodzice mimo tak ważnych pozycji wśród brytyjskiej śmietanki towarzyskiej potrafili całkowicie stracić kontakt ze światem pod wpływem najmniejszych bodźców.
- Mamo... właśnie okazuje się, że magia istnieje, a twój syn jest w stanie jej używać - przypomniał o sobie.
Kobieta roześmiała się dziewczęco i pogłaskała Matta po policzku.
- Oj, Mattie, myślisz, że o tym nie wiedziałam? Chyba każda matka, która widząc, że jej dziecko lewituje swoje zabawki zainteresowałaby się tematem - powiedziała takim tonem, jakby mówiła o pogodzie. - Zadzwoniłam do wujka Ignata, no wiesz, tego z Moskwy. My w Rosji mamy zupełnie inne podejście do świata niż tutaj w Europie, dlatego nie miałam żadnych oporów, by mu opowiedzieć o twoich umiejętnościach. Od razu zaprosił mnie do Moskwy, bo takich informacji nie wymienia się przez telefon. Załatwił mi papiery, bo jednak zachód był wtedy zgniły i kapitalistyczny, więc tak łatwo nie było, nawet dla mnie. Tam mugole i czarodzieje bawili się w komunizm i było gorzej niż tutaj w Anglii. Dowiedziałam się, że dziadek Wladimir, czyli twój pradziadek był charłakiem, czyli osobą z rodziny czarodziejów pozbawioną magicznych umiejętności. Ożenił się on także z charłaczką. Ich dzieci nie miały żadnych umiejętności magicznych i nawet nie wiedziały, że istnieją czarodzieje. Ignat, jego bracia... Najstarszy szybko uciekł do Ameryki, młodszy nie wybijał się w świat, ale Ignat wzbijał się w swojej politycznej karierze i dowiedział się o magii. W Anglii tylko premier wie o czarodziejach, a w Rosji jest od tego nawet oddzielny, bardzo tajny oddział. No i jeszcze było KGB, ale oni wiedzieli wszystko o wszystkim i o wszystkich, więc świat czarodziejów pewnie nie był dla nich niczym tajemniczym. Kiedy Ignat poznał rosyjską Minister Magii Galinę Jelczenko, dowiedział się o historii rodziny. - Widząc niepewną minę Matta, szybko wyjaśniła. - Moje pełne imię brzmi Katrina Siergiejewna Jelczenko.
Matt miał ochotę palnąć się w łeb. Przez jedenaście lat nie zapytał się, jakie jego mama ma na nazwisko panieńskie i jaki ma patronimik. A przecież doskonale wiedział o swoich rosyjskich korzeniach.
- Od niej dowiedział się wszystkiego o rodzinie. Jak usłyszał, że jesteś czarodziejem, bardzo się ucieszył. Nawet chciałam, żebyśmy przeprowadzili się do Rosji, gdzie szkolnictwo jest o wiele bardziej rozwinięte niż tutaj. Bez urazy dyrektorze - uśmiechnęła się przepraszająco. - Wie pan, że w Rosji uczą jeszcze normalnych przedmiotów, jak matematyka czy geografia. No i od siódmego roku życia. - Dyrektor przyznał jej rację. - Moja kariera jednak nie mogłaby się tam rozwijać w pełni, wiec pozostaliśmy tutaj.
- Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej? - zapytał z wyrzutem.
Był trochę obrażony. Przecież gdyby dowiedział się o wszystkim wcześniej nie byłby tak zielony w tych sprawach.
- Matthiasie gdybyś wiedział mógłbyś się wygadać swoim kolegom, a obowiązuje zakaz zdradzania mugolom nie mających powiązań z magią informacji o czarodziejach. Prawda, dyrektorze? Międzynarodowy Kodeks Tajności, czyż nie?
- Prawda, moja droga. Matt, twoja mama jest pewnym odstępstwem od reguły, gdyż już od dawna pracuje nie tylko z mugolskimi projektantami, ale także tymi z naszego świata i wie o nas prawdopodobnie wszystko.
No tak, nie powinien się dziwić. W ciągu jedenastu lat życia zdołał się przekonać, że Katrina Jenkins jest w stanie zjednać sobie wszystkich ludzi na Ziemi i w kilka chwil odkryć ich największe sekrety.
- Mugolami? - zapomniał o tym, że jest obrażony na mamę i głupie zasady tajności.
- To ktoś pochodzenia niemagicznego - odpowiedział Dumbledore.
- Aha – odparł, jakże elokwentnie, Matt.
To było zdecydowanie za dużo, jak na jedno popołudnie.


~*~

* Po angielsku brzmi to słabo, a po polsku bardzo naturalnie, więc wolałam wybrać polską nazwę, zamiast bawić się w angielski.
A swoją drogą, bardzo lubię Matta ^^
Początkowo miał być z przeciętnej rodziny, ale w jednej chwili zrodziła mi się postać jego matki, która roztacza wokół siebie urok, wie wszystko o wszystkim i mimo bycia mugolką wyróżnia się nawet wśród czarodziejów i przyciąga uwagę ludzi wokół siebie. 
Ta rola pasuje mi idealnie do Rosjanki. Tak po prostu ^___^.








3 komentarze:

  1. Rosjanki? Ktoś tu mówił o Rosji? Btw, lepiej, żeby mnie nie powstrzymało przed korektą postów i napisaniem nn >.>
    "Order Melina" "r" Ci zabrakło :P
    "Oni w głowach mieli tylko sport, nie języki. Zapewne by gp wyśmiali" Ehh... też nie lubię takich literówek xD
    "Miał nwet kiedyś dziewczynę"
    "Matthiasie gdybyś wiedział mógłbyś się" - przecinka Ci brakło.
    Dobrze, wszystko się czyta z bardzo szybko i przyjemnie.
    Supcio, czekam na kolejne. Idę tworzyć! XD
    Niech Moc będzie z Tobą! <3

    Sister

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawię. Kiedyś. Jutro. Dzisiaj mam anime do obejrzenia.

      Usuń
  2. Rozdział bardzo przyjemny i taki... lekki. Nie skupiasz się na jednej postaci, tylko (jak prawie zawsze) na kilku, ale dla mnie to nie problem Rodzina Matta wydaje mi się być bardzo miła ^^ I jego mama taka ą ę przez bibułkę XD I wgl wysoko postawiona rodzina a tu BOOM mają czarodzieja XD Ach, dzień jak co dzień (aż mi się przypomniała nasza rozmowa na fb nt reakcji jego rodziców i Matta XD). Podoba mi się reakcja Dumbledore'a na prośbę Matta. Byłą taka... no naturalna, szczególnie, ze on powiedział to chyba w tych samych słowach co Riddle. Szczególnie, że przecież Matt ma blisko do ich rodzinnego domu (w sensie domu Riddle'ów). Jestem ciekawa czy to jakoś rozwiniesz czy to tylko takie cameo... Uważaj na powtórzenia bo w zdaniach bardzo często tuż po sobie następuje imię chłopaka, a przecież można je zamienić... W każdym razie ja czekam na następny <3
    Niech Magia Będzie z Tobą! <3
    Sonia

    OdpowiedzUsuń