sobota, 3 września 2016

3 - Ulica Pokątna



Alfred Walter zdecydowanie nie znosił podróży siecią Fiuu. Mniej więcej dlatego, że zawsze przez przypadek można wpaść komuś do salonu lub polecieć o jeden ruszt za daleko, a wtedy mogą dziać się nieprzyjemne rzeczy. Do tego po takiej podróży człowiekowi kręci się w głowie i jest cały osmalony...
Rozejrzał się po okolicy i jęknął. Był na ulicy Pokątnej, zdecydowanie. Ale miał się przenieść do Dziurawego Kotła! Jego rodzice pewnie teraz zachodzili w głowę gdzie może być. Mama pewnie już chlipała mężowi w rękaw, a on ze spokojnie pytał ludzi, czy nie widzieli Alfreda.
Al był zaradnym dzieckiem od małego, więc najpierw skoczył do oddziału Miodowego Królestwa na Pokątnej i zakupił trochę słodyczy, o których mama miała się nigdy nie dowiedzieć, po czym ruszył w stronę Dziurawego Kotła, chociaż nie był pewien gdzie on jest. Na Pokątnej było tak wielu ludzi i tyle podobnych do siebie budynków, że kilka razy był pewny, że trafił w to samo miejsce. Gdyby miał już różdżkę, użyłby zaklęcia czterech stron świata, o którym opowiadał mu tata i bez problemu znalazłby drogę, ale teraz musiał skorzystać z najmniej odpowiadającej mu opcji - pytania się o drogę dorosłych, tak zaaferowanych swoimi sprawami, że pewnie nawet go nie zauważali.
Obrócił się z nadzieją, że zauważy kogoś kto troszkę mniej się spieszy i prawie zderzył się z ogromną brązową masą, która po minięciu pierwszego szoku okazała się być ogromnym, masywnym mężczyzną ze zwichrzoną brodą oraz czarnymi, niczym żuki, oczami.
- Przepraszam - powiedział Alfred, zupełnie niezmieszany.
Mężczyzna spojrzał się na chłopca i uśmiechnął serdecznie.
- Cały w sadzy jesteś. Też się zgubiłeś, chłopie? Holibka, Harry też się dzisiaj sporo strachu najadł przez sieć Fiuu.
- Tak, zgubiłem się. Zagapiłem się i wyleciałem jeden ruszt dalej. Nazywam się Alfred Walter.
- Ja jestem Rubeus Hagrid - przedstawił się, po czym przesunął zza swoich pleców czarnowłosego chłopaka. Al zauważył z satysfakcją, że jest od niego wyższy, co było nowością, gdyż wszyscy chłopcy, z którymi na co dzień miał do czynienia (brat i kuzyn) przewyższali go o co najmniej kilka centymetrów.
- Jestem Harry - powiedział chłopak.
Alfred zmarszczył drwi w zamyśleniu i po chwili skojarzył fakty. Kruczowłosy, niski i skromny. Nie podaje nazwiska. Na pewno, gdyby odsunął grzywkę, na jego czole widniałaby blada blizna w kształcie błyskawicy. No i te zielone oczy, o których wszyscy mówią.
- Harry Potter? Fajnie cię poznać - wyciągnął do niego rękę, którą Harry uścisnął. - Dalibyście radę może zaprowadzić mnie do kogoś dorosłego, kto pracuje w Ministerstwie i zna mojego ojca?
- Tata Rona pracuje w Ministerstwie - powiedział Harry,
- A no rzeczywiście. I tak ich szukamy, więc jak chcesz możesz iść z nami. - zaproponował Hagrid. - Chociaż i tak bym cię nie zostawił samego. Jeszcze by cie, holibka, ten dziki tłum na Nokturn porwał. A Harry może potwierdzić, że tam przyjemnie nie jest.
- Byłeś na Nokturnie!? Ale super! - wykrzyknął Alfred.
Harry, widząc karcące spojrzenie Hagrida tylko uśmiechnął się zawadiacko i kiwnął głową.

- W ogóle, to kim jest twój tata? - zapytał Harry. - W Ministerstwie pewnie pracuje mnóstwo ludzi, nie wiadomo, czy pan Weasley go zna.
-  Nazywa się Jerome Walter.
- Wysoka szycha - mruknął Hagrid.
Najwyraźniej znał tatę Alfreda, ale chłopiec miał wrażenie, że wcale z tej znajomości nie jest zadowolony.
- Jest szefem wydziału śledczego do działania w sprawie przestępstw popełnionych metodami niemagicznymi - uzupełnił Al.
Czasami się zastanawiał, jak zdołał zapamiętać pełną nazwę tego wydziału. I kto był na tyle kreatywny, że nazwał go właśnie tak, a nie jak jest nazywany na co dzień - śledczy albo kryminalni.
- Tata Rona - zaczął Hagrid - zajmuje się niewłaściwym użyciem produktów mugoli. Twój ojciec mógł potrzebować pomocy od Artura. Bo raczej Jerome Walter nie interesuje się mugolami.
Alfred tylko pokiwał głową. Nie mógł przecież opowiedzieć, jak bardzo jego rodzina jest wrażliwa na wszelkie powiązania z mugolami. Sam fakt, że pod koniec wojny jego dziadkowie uciekli z Niemiec do Anglii, by ukryć niezdrową fascynację poglądami ówczesnych mugoli i swoje powiązania z  mugolskim NSDAP świadczył wiele o jego rodzinie. Chociaż, jakby nie było, prawie wszyscy niemieccy czarodzieje, nie tylko czystej krwi, dali się wtedy omamić. A teraz starają się obrócić to o sto osiemdziesiąt stopni.

Po drodze spotkali Hermionę Granger. Alfred uznał, że jest bardzo sympatyczna. Z zazdrością przyglądał się jak dziewczyna wyciąga różdżkę i naprawia Harry'emu okulary. Sam chciał mieć już swoją własną. Marzył o tym od najmłodszych lat.
- Harry, kochaneczku! nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłam!
Nagle tuż przed nimi wyrosła rudowłosa kobieta, która od razu przytuliła Harry'ego. Po chwili pojawiła się reszta rodziny. Czworo chłopców, dziewczynka, chyba najmłodsza z całego rodzeństwa oraz siwiejący mężczyzna, który najwyraźniej był tym Arturem Weasleyem, o którym Harry i Hagrid mówili wcześniej. Wydawał się być sympatycznym, ale zmęczonym człowiekiem. No bo kto nie byłby zmęczony, mając na wychowaniu piątkę dzieci. Jego mama często wyglądała na wykończoną, a miała ich tylko dwójkę. Zresztą, ich wychowaniem w głównej mierze zajmowały się skrzaty domowe oraz wynajmowane przez ojca guwernantki.
- Hermiono, jak dobrze cię znów zobaczyć – promieniała szczęściem i nadmiarem miłości. Przez myśl przeszło mu, że jego mama nigdy nie okazywała chociaż w połowie takich emocji. Ale była arystokratką. Jej nie wypadało. - A ty, kochaneczku... - urwała, przyglądając się Alfredowi z niezrozumiałym dla niego współczuciem i autentyczna, matczyną troska. Jego mama też tak się na niego patrzyła, kiedy jako dziecko przychodził do niej z płaczem po spadnięciu z miotły, czy bójce z bratem. - Jesteś zdecydowanie zbyt chudy. Nie karmią cię w tym domu? Jak się nazywasz?
Mimo przynajmniej czwórki dzieci, kobieta miała w sobie jeszcze tyle matczynego ciepła, ze mogłaby nim obdarzyć jeszcze z dziesięć osób. Ale czemu uważała, że Alfred nic nie je, tego nie wiedział. Skrzaty dbały o niego aż za bardzo. Na dodatek, wcale nie był tak wychudzony jak Harry. Prawdę mówiąc, chyba wolał swoją chłodną, opanowaną matkę. Przynajmniej ona nie rzucała się na wszystkich i nie zasypywała irytującymi pytaniami
- Alfred Walter - powtórzył po raz kolejny tego dnia. Następnie zwrócił się do głowy rodziny. - Zgubiłem się i miałem nadzieję, że może pan mógłby skontaktować się z moim tatą. No i nie jestem głodzony. Jem dużo.
Pani Weasley chyba mu nie uwierzyła, ale nie drążyła tematu.
- Walter... twój ojciec jest szefem śledczych? - zapytał pan Weasley.
- Dokładnie.
Pan Weasley machnął różdżką. Wyleciała z niej biała mgiełka, która po chwili przeobraziła się w łasicę. Patronus pomknął w sobie tylko znaną stronę i już po chwili zniknęła między nogami ludzi. Chłopiec wpatrywał się w srebrzystą łasicę jak urzeczony - do tej pory widział patronusy tylko na zdjęciach.
Nie minęło nawet kilka sekund, kiedy tuż obok aportowało się troje ludzi. Jerome i Ophelie Walter oraz ich starszy syn - Adam, który kurczowo trzymał się ojca za ramię i przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby miał zwymiotować. Teleportacja najwyraźniej była dla niego nowością.
- Al, wiesz jakiego rodzice się strachu przez ciebie najedli? - zganił go od razu brat.
Poprawił swoją zieloną szatę z godłem Slyherinu na piersi i wyglądał, jakby usilnie starał się zwalczyć mdłości.
Często się kłócili, ale Adam był w rzeczywistości bardzo opiekuńczy o czym, oczywiście, nie mogli dowiedzieć się jego koledzy z domu.
- Przepraszam - powiedział Al i pocałował mamę w policzek.
Kobieta przytuliła delikatnie syna i powiedziała, że nigdy więcej ma tak nie znikać. Delikatnie drżący głos i pełne ulgi spojrzenie zdradzało, jak bardzo się przejmowała. Nie musiała zniżać się do poziomu pani Weasley i zachowywać się, jakby co najmniej nie było go dwa tygodnie i wrócił ledwo żywy, by wiedział, że się naprawdę martwiła.
- Dziękuję za szybką wiadomość.
Tata Alfreda zachował pełną powagę, uścisnął wyciągniętą dłoń pana Weasleya.
Nagle zmarszczył brwi i skrzywił się nieznacznie, patrząc na państwo Granger, którzy właśnie dołączyli do Weasleyów.
- Widzę, że twoje poszanowanie do własnej krwi z każdym rokiem spada coraz bardziej, Arturze.
Pan Weasley zacisnął pięści, a na jego twarzy malowała się niczym niezmącona niechęć.
Alfred przypomniał sobie, że tata kiedyś podczas jakiegoś uroczystego obiadu, zapytany przez dziadka o pracę, krytykował sens istnienia wydziału w którym pracował Artur Weasley oraz jego zdradziecką krew. Stwierdził też, że powinno się wykluczyć tę rodzinę ze spisu dwudziestu ośmiu rodów czystej krwi. Wujek Lucjusz gorąco go wtedy poparł.
- Kochanie, dochodzi jedenasta. Pięć po umówiliśmy się z Nottami w Kalejdoskopie - powiedziała szybko mama Ala, starając się zapobiec nieprzyjemnej wymianie zdań. - A Selene Avery bardzo chciała przedstawić nam swojego narzeczonego.
- W takim razie do zobaczenia w pracy, Arturze.
Alfred pomachał Harry'emu, Hermionie i Weasleyom i podbiegł do swojego brata, z którym od razu zaczął się przekomarzać.

- Takiego mają miłego, poukładanego syna, a ślepo wierzą w rasistowskie ideały - westchnęła Molly Weasley.
Zawsze przejmowała się innymi. Jej wrodzone dobro nie pozwalało pozostawić nikogo pokrzywdzonego obojętnie.
- Chłopak w tym roku idzie do Hogwartu – odparł jej mąż. - Jeśli trafi do Slytherinu, to z jego niewinności nie zostanie nic.


Sophie stała na stołku u Madame Malkin. Starsza kobieta zapisywała coś na pergaminie przy biurku, co jakiś czas wymieniając uwagi z młodszą kobietą, która zdejmowała miarę z dziewczynki stojącej niedaleko Sophie.
Jedenastolatka miała rude, przechodzące w kasztanowe włosy i bardzo jasną, piegowatą twarz.
- Nazywam się Amelia Avery, ale znajomi mówią na mnie Amy - powiedziała z uśmiechem, akcentując swoje nazwisko, z którego najwyraźniej była bardzo dumna. - Na który rok idziesz? Bo ja na pierwszy. Moja mama poszła kupić kociołek, fiolki i inne takie. Mamy tego trochę w domu, ale ona stwierdzili, że muszę mieć wszystko nowe.
- Sophie O'Connor. Też idę do pierwszej klasy. Moi rodzice poszli kupić książki, bo resztę już mam. Oczywiście oprócz różdżki.
- Też jeszcze jej nie masz? Ja wprost nie mogę się doczekać, kiedy w końcu pójdziemy do Ollivandera! Mój brat ciągle się ze mnie nabija, bo jeszcze nie mogę nic wyczarować... on idzie teraz do piątej klasy, jest w Slytherinie.
Magiczny centymetr po zmierzeniu obwodu klatki piersiowej Sophie, upadł na podłogę i zwinął się, po czym posłusznie poleciał do rąk Madame Malkin.
- Slytherinie? Podobno to nie jest najprzyjemniejszy dom. Też chcesz się tam dostać?
- Po pierwsze, to nie jest zły dom. Po prostu wyszło z niego kilku paskudnych ludzi. Merlin też był Ślizgonem.
- Wiem - odpowiedziała automatycznie.
Przeczytała cały materiał pierwszej klasy, więc fakt ten bez problemu zapamiętała.
- A po drugie... to nie wiem. Rozumiesz, niby moja rodzina to głównie Ślizgoni i pewnie ojciec byłby zadowolony gdybym ja też taka była, ale w sumie i tak on nie ma jak się o tym dowiedzieć, a mama była Krukonką i pewnie by chciała żebym była w Ravenclawie. A jak z tobą?
Sophie nie miała zamiaru zapytać, co się stało z tatą Amy. Przeczytała niedawno "Dzieje Współczesnej Czarnej Magii" i zdążyła się dowiedzieć co nieco o rodach czystej krwi. Nazwisko Avery nie raz przemknęło przez karty księgi.
- W sumie to nie wiem. Moi rodzice byli czarodziejami, ale nic więcej nie wiem. Trafiłam do sierocińca, jak byłam bardzo mała, a jak miałam trzy lata, adoptowali mnie moi aktualni rodzice - też czarodzieje. Półkrwi.
- Współczuję - Amy rzeczywiście wyglądała tak, jakby jej było przykro. Ale zapewne sama wiedziała coś o trudnej rodzinie, skoro nie miała ojca. - A dom?
- Też nie wiem - powiedziała Sophie niepewnie. - Raczej nie jestem zbyt odważna, więc Gryffindor odpada. A do Hufflepuffu nikt by nie chciał się dostać... - Amy się roześmiała. - Chyba Ravenclaw.
- Może się spotkamy - powiedziała Amy i zeskoczyła ze stołka, widząc, że z zaplecza wyszła już asystentka z kompletem nowych szat. - To do zobaczenia w szkole!
Sophie pomachała jej i usiadła. Obawiała się, że będzie musiała jeszcze długo czekać na Madame Malkin, ale ta po chwili wyłoniła się z zza zaplecza.
- Gotowe, moja droga - zaświergotała krawcowa i wręczyła Sophie torbę z kompletem nowiutkich czarnych szat.
- Dziękuję!
Zapłaciła za szaty dziesięć galeonów i wyszła, żegnając się grzecznie. Na przeciwko sklepu, pod księgarnią "Es i Floresy" stali jej rodzice. Tata dźwigał dwie siatki wypełnione książkami.
- Tego jest aż tak dużo? - zapytała, wyciągając z kieszeni listę zakupów.
- Nie, ale mama uznała, że potrzebujesz kilku dodatkowych książek, jak "Historia Hogwartu" czy "Quidditch przez Wieki". No i te książki Lockharta zajmują połowę listy - prychnął zniesmaczony.
Wszyscy mężczyźni, których znała Sophie, nie znosili Gilderoya Lockharta z jakichś tylko sobie znanych powodów.
- Zawsze się przydadzą. Zresztą, to nie ja muszę to nosić - roześmiała się Helen i pocałowała męża w policzek, żeby go jakoś udobruchać.
- Dobra, w takim razie została nam już jedynie różdżka - powiedział pan O'Connor z ulgą.
Sophie pisnęła z radości i pociągnęła mamę w stronę obskurnego sklepu Ollivanderów. Sophie przez chwilę wpatrywała się z czcią w złoty napis nad wejściem do sklepu: OLLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 382 R. PRZED NOWĄ ERĄ.
Tym razem to mama musiała pociągnąć córkę, by ta się ogarnęła i weszła w końcu po upragnioną różdżkę.
Wnętrze sklepu było bardzo skromnie urządzone, a miejsca nie było tam zbyt wiele, ale wystarczająco, by państwo O'Connor stanęli pod oknem, jakby dając córce więcej prywatności. Sophie przyglądała się półkom, które od podłogi aż po sam sufit były zapełnione podłużnymi pudełkami, w których spokojnie spoczywały najróżniejsze różdżki. Sophie czuła magię w powietrzu. Ten mały sklepik był jednym z najbardziej niezwykłych miejsc, jakie do tej pory odwiedziła.
- Och! - z zaplecza wyłonił się starszy mężczyzna o rozwichrzonych włosach i z długim nosem.
- Dzień dobry... - powiedziała Sophie tak cicho, że bała się, czy staruszek oby na pewno ją usłyszał.
- Oczekiwałem twojego przybycia, panno Hale.

~*~

I oto nowy rozdział ^^ Już za tydzień zacznie się wstęp do wieloletnich przygotowań Sophie, by odkryć kim są jej rodzice. Ale o tym cicho, tego jeszcze nie ma ;)

Niech Magia będzie z Wami ^^



2 komentarze:

  1. OMG! THE PLOT TWIST! CZYLI JUŻ WIEMY JAK MA NA NAZWISKO SOPH?! Aaaaaaa!!
    Dobra dalej! A raczej... wcześniej! Dlaczego wszytkie czystokrwiste rodziny mnie irytują? Gdybym tam stała, wzięłabym pod obronę Weasley'ów a ojcowi Alfreda zrobiłabym krzywdę... grr... w sumie Alfred z jego podejściem do Weasleów, szczególnie do pani Weasley też mnie zedenerwował... grrr, jak ja nienawidzę tych arystokratów... mogę ich powybijać?
    Czyli podsumowując w jednym rozdziale poznaliśmy wszystkich... tylko Matta jakoś zbrakło... jedyny normalny w tym szaleństwie... wrrrr...
    K, czekam na następny!
    Niech Magia Będzie z Tobą!
    Sonia ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiemy, wiemy ^^ Ale niewiele więcej będzie. Chyba następny większy krok będzie gdzieś w trzeciej części.
      Mattie będzie oczywiście w następnych rozdziale i zrobi miłą przerwę od cynicznych arystokratów, którzy nawet mnie wkurzają, mimo że Amelię i Alfreda bardzo lubię xD

      Usuń