czwartek, 22 września 2016

5 - Nowe Znajomości


- Mamo, ale będziecie do mnie pisali, prawda? - zapytała Sophie.
Kurczowo trzymała tatę za rękę, ani myśląc o tym by ją puścić, jednocześnie z podekscytowaniem wpatrywała się w czerwony ekspres, który miał ją zawieźć do Hogwartu. Prawie podskakiwała z radości, jednocześnie bojąc się zostawić rodziców na peronie. Nigdy jeszcze nie rozstawała się z nimi na dłużej niż tydzień w ramach wycieczek szkolnych.
- Oczywiście, nawet codziennie, jeśli będziesz chciała.
- Nie! - szybko zaprotestowała.
Niektóre dziewczyny z jej klasy na wycieczkach za wysłanie kartki do rodziców pocztą potrafiły się śmiać. To by strasznie dziecinnie wyglądało, gdyby codziennie wysyłała listy.
- Wystarczy raz na tydzień.
- Masz wszystko? - zapytała pani O'Connor.
- Mamo, pytasz mnie o to już piaty raz - jęknęła Sophie. - Na pewno mam wszystko. Sprawdzałam dzisiaj rano dwa razy.
- Dobrze. Grzecznie się zachowuj w szkole, nie przejmuj się jeśli ktoś będzie ci dokuczał, nie pakuj się w kłopoty i postaraj się znaleźć mnóstwo dobrych znajomych.
Sophie już chciała odpowiedzieć, że mama nie musi się o to martwić, ale głośny gwizd pociągu skierował jej myśli na zupełnie inny tor. Dziewczynka zupełnie zapomniała o swoich obawach sprzed chwili.
- Oj, muszę lecieć! Kocham was - przytuliła szybko rodziców i pobiegła do pociągu, ciągnąc za sobą ciężki kufer.
Włochatka Sophie zaskrzeczała oburzona tym nagłym zrywem. Sophie nazwała ją Cliodne, od jednej z postaci z kart z czekoladowych żab.
Kiedy wsiadła do pociągu, została przy drzwiach, żeby móc pomachać rodzicom na pożegnanie przez okno obok.
Kiedy tylko pociąg ruszył, jeszcze przed zakrętem zniknęli oni jej z oczu, zlewając się z tłumem dorosłych i małych dzieci. Machała jednak jeszcze przez chwilę, dopóki cały peron nie zniknął za zakrętem.
Wtedy, podobnie jak większość uczniów, którzy jeszcze nie znaleźli przedziału, ruszyła przez wąski korytarz. Nawet nie liczyła na to, że gdzieś będzie pusty przedział, jedynie dla niej - to nie była ta bajka. Sophie zaczęła rozumieć, czemu rodzice aportowali się z nią na peron tak późno. Chcieli, żeby nie zaszyła się gdzieś samotnie na samym końcu pociągu z książką, tylko znalazła nowych znajomych. Szatański plan. Pogratulowała im w myślach.
Mniej więcej w jeden czwartej pociągu zaczęła tracić nadzieję. W połowie ją straciła. W trzech czwartych jego długości chciała usiąść na kufrze i tak spędzić całą podróż. Ale wtedy pojawił się ON! Wspaniały zbawca! Przedział do połowy pełny - najbardziej optymistyczna opcja podróży.
Oczywiście kiedy tylko miała rozsunąć drzwi, ogarnęła ją paraliżująca nieśmiałość. Wstydziła się zaczynać znajomość z innymi. Wolała, kiedy oni robią pierwszy krok. Wtedy wiedziała, że się nie narzuca.
Ale i w tym przypadku uratował ją ktoś inny. Drzwi przedziału rozsunęły się i stanął w nich ten sam chłopak, z którym rozmawiała w Centrum Handlowym Eeylopa.
- Cześć Sophie! - wykrzyknął i wciągnął ją do przedziału.
Zanim się obejrzała, włożył jej kufer na półkę bagażową.
- Cześć... - powiedziała cicho.
Oprócz Matta w przedziale były jeszcze trzy osoby. Ciemnowłosy chłopak, który przypatrywał się jej uważnie, dziewczyna z szopą włosów na głowie, które wydawały się być nie do okiełznania oraz ta sama rudowłosa, niska dziewczynka, która przez chwilę rozmawiała z Sophie i Mattem w sklepie.
- To jest Sophie - przedstawił ją Matt.
- Sophie O'Connor - uściśliła.
- Jestem Hermiona - powiedziała z uśmiechem ta rozczochrana dziewczyna, na chwilę odrywając się od opasłego tomiszcza, który czytała.
- Ginny Weasley - przedstawiła się ruda.
- Alfred Walter. Siadaj gdzie wolne. Chyba że wolisz stać przez całą podróż - powiedział.
Miał nietypowy, bardzo arystokratyczny akcent. Leniwie przeciągał sylaby jeszcze bardziej podkreślając swoją pozycję.
Sophie szybo usiadła na miejscu naprzeciwko Ginny, czując, że się rumieni.
- Dzięki, że powiedziałaś mi o tym Quidditchu. Książkę przeczytałem w godzinę, a tata obiecał, że podeśle mi kilka innych, jak przyjdą z księgarni. Mam już nawet własną miotłę, szkoda tylko że pierwszoklasiści nie mogą mieć własnych w szkole. Teorię już łapię. Jeszcze tylko na lekcjach latania muszę opanować latanie. A wy gracie w Quidditcha? - Matt wyrzucił z siebie te kilka zdań z prędkością serii z karabinu maszynowego.
Hermiona nawet nie oderwała oczu od książki, tylko prychnęła, jakby Quidditch był czymś niegodnym jej uwagi. Pewnie nie lubiła latać. Ginny pisała coś w swoim dzienniku, co chwila się uśmiechając i czytając to, co tam zapisała z takim zapałem, jakby ktoś siedział w środku i odpowiadał jej na to, co ona pisze. Właściwie to tylko Sophie i Alfred słuchali Matta.
- Pewnie, że gram - odpowiedział Aldred. Jego szlachecka aura nagle zniknęła, zastąpiona przez żywy entuzjazm. - Ostatnio byłem na meczu naszej reprezentacji i Niemców. Grali cztery godziny, mimo świetnej pogody, ale było genialnie!
- Ja też wtedy byłam! - wykrzyknęła Sophie, ciesząc się, że ma o czym z nimi porozmawiać. - Myślałam, że się popłaczę ze szczęścia. Anglia wygrała pierwszy raz od dwóch lat, a z Niemcami w ogóle po raz pierwszy.
Przez następną godzinę drogi, rozmawiali o ćwierćfinałach mistrzostw Europy, a następnie Matt tłumaczył, na czym polega piłka nożna razem z jej wszystkimi zawiłościami. Okazało się, że jest to gra o wiele bardziej skomplikowana niż Sophie myślała - a przecież nie raz grała w nią na WFie. Alfred nawet zainteresował się jej zasadami, ale stwierdził, że raczej w nią nie zagra.
- Ej patrzcie! - wykrzyknął Matt, wskazując coś za oknem.
Równolegle z pociągiem leciał najnormalniejszy samochód. Niebieski, nieco zdezelowany. Sophie nie mogła rozpoznać marki, zawsze miała z nią problemy. No właśnie - samochód leciał. I było to głównym powodem, dla którego wszyscy uczniowie siedzący z prawej strony pociągu, przywarli do okien. Sophie znała się na mugolskim świecie na tyle dobrze, by być pewna, że zasadniczo samochody odrywają się od ziemi wtedy, kiedy lecą. W dół. Spadając. To auto zdecydowanie nie spadało.
- Och nie! - Hermiona odezwała się pierwszy raz od ponad półtorej godziny. - To przecież samochód pana Weasleya! Łamie chyba wszystkie punkty ustawy o tajności czarów!
- Ciekawe kto tam siedzi! Weasley mówisz? Mam nadzieję, że to nie podejdzie pod departament mojego taty... myślicie, że wypadek magicznym samochodem podjedzie pod zabójstwa przedmiotami mugolskimi?
Hermiona jęknęła i ukryła twarz w książce, Sophie udało się zobaczyć, że to któraś z książek tego super przystojnego pisarza Lockharta, którego jej tata nie trawił.
- Ja chyba wiem - powiedziała słabo Hermiona. - Harry'ego i Rona nie było na peronie... myślałam, że może gdzieś zlali się z tłumem,.. ale ich po prostu nie było. Mogę się założyć że siedzą właśnie w tym Fordzie!
Aha, więc to jest Ford! Teraz, kiedy samochód odwrócił się do nich przodem, zauważyła znaczek z logo. W środku siedzieli dwaj chłopcy. Na miejscu kierowcy rudowłosy, podobny do Ginny, a na miejscu pasażera przestraszony chłopak w okularach. To rzeczywiście był najprawdziwszy Harry Potter! Włosy zasłaniały mu czoło, ale Sophie była pewna, że pod nimi znajdowała się sławna blizna w kształcie błyskawicy.
- Och nie...wywalą ich za to - jęknęła Hermiona.
- Idioci - prychnął Alfred. - Każde dziecko wie, że do takich zabaw trzeba opanować zaklęcie kameleona! Ale pomysł super, sam bym się przeleciał!
- Myślisz, że jak będą już w Hogwarcie, pozwolą nam spróbować? - zapytał równie podekscytowany Matt.
- Mogę lecieć z wami? Tata mo nigdy nie pozwolił, chociaż bliźniacy i Ron już latali! - Ginny stała tuż obok nich z nosem przyciśniętym do szyby. Jej dziennik leżał w torbie.
- Mogą ich wylać ze szkoły, a wy myślicie o tym, że ta niebezpieczna i idealnie widoczna głupota jest fajna?! - Hermiona zdecydowanie nie widziała w tym nic zabawnego.
- Nie wywalą ich, - stwierdził Alfred, znów wracając do swojego leniwego tonu głosu - tylko dadzą ostrzeżenie. Takie są zasady. Jeśli oczywiście ie widziało ich zbyt wielu mugoli. Na stówę dostaną jakiś straszny szlaban, jak czyszczenie toalet szczoteczką do zębów, czy pięć minut z Lockhartem w jednym pomieszczeniu - wzdrygnął się.
Matt wybuchnął śmiechem, a Sophie, Ginny i Hermiona solidarnie prychnęły oburzone. Przecież Gilderoy Lockhart to taki super przystojny facet. I jaki odważny! Mało kto byłby w stanie dokonać tego co on.
- No nie wierzę, dziewczyny! Dałyście się złapać na te jego przechwałki? - zapytał Alfred.
- Przecież ten gość to kompletna wazelina... - dodał Matt.
- Nie znacie się!
- On jest cudowny!
- I taki utalentowany!
- I przystojny!
- I popularny!
- No i w ogóle jest ekstra!


Około godziny czternastej, drzwi do przedziału rozsunęła starsza pani.
- Coś z wózka, kochaneczki? - zapytała dobrotliwym głosem.
Sophie dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest głodna. Matt i Alfred już byli przy wózku. Hermiona również się podniosła i wzięła portmonetkę. Jedynie Ginny mruknęła coś o kanapkach od mamy.
- Wow! Jadłem już magiczne słodycze, ale w porównaniu do tego co tu jest, tamto było niczym!
Zachwycony Matt kupił przeróżne rodzaje słodkości i wrócił rozanielony do przedziału. Sophie wzięła dwie czekoladowe żaby, pudełko fasolek wszystkich smaków, kilka pasztecików, na szczęście były też normalne z mięsem, Sophie nie znosiła dynii.
Alfred za to wziął dyniowe paszteciki i fasolki wszystkich smaków.
Sophie rzuciła czekoladową żabę Ginny.
- Jakoś blado wyglądasz, jak zjesz coś słodkiego lepiej się poczujesz - skłamała.
Zauważyła, że Ginny wygląda na ubogą i pewnie nie chce wydawać oszczędnośc na słodycze.
- Dzięki... - Ginny zarumieniła się po same cebulki rudych włosów.
Sophie szybko pochłonęła paszteciki.
- Ktoś chce fasolkę? - zapytał Matt.
Wszyscy chętnie sięgnęli do pudełka, po zym uważnie przyjrzeli się wylosowanym.
- Mam nadzieję, że to jabłko... - powiedział Alfred, wąchając swoją zieloną fasolkę.
- No coś ty, to trawa - Matt się roześmiał, rozgryzając swoją intensywnie czerwoną.
Od razu zaczął się krztusić, ale przełknął.
- Słodka papryka, ta przyprawa! Całkiem fajna!
Alfred poszedł w ślady kolegi.
- Szpinak. Nie taka zła.
- Ohyda... atrament! - wykrzyknęła Hermiona popijąc sokiem.
Wszyscy ryknęli śmiechem, widząc jej skrzywioną minę.
Sophie trafiła idealnie - czerwony agrest. Jej ulubiony owoc.
- Toffie! -wykrzyknęła uradowana Ginny.
W ciągu następnej godziny opróżnili dwa pudełka fasolek, co chwila krzywiąc się i śmiejąc. Kiedy Sophie trafiła na fasolkę o smaku ślimaka, musiała zagryźć czekoladową żabą. Przy okazji zdobyła kolejną kartę z Cliodne. 

W przedziale panowała tak przyjemna atmosfera, że nawet nie zauważyli, kiedy zrobiło się ciemno. Niedługo po tym trzeba było przebrać się w szaty i spakować wszystko do toreb. 
- Hermi, jak wygląda przydział? - zapytała Sophie. 
Nie zdążyła jeszcze przeczytać całej historii Hogwartu, bo była zbyt zajęta nauką wszystkiego, co było w książkach. Materiał pierwszej klasy przerobiła już rok wcześniej, ale chciała być pewna, że niczego nie zapomniała.
- Fred i George opowiadali mi, że trzeba pokonać górskiego trola - pisnęła Ginny.
Hermiona uśmiechnęła się tajemniczo, jakby właśnie jakieś wyjątkowIe wspomnienie pojawiło się w jej głowie.
- Cerenonia to nis strasznego. Sami się przekonacie, że to sama przyjemność - powiedziała.
- Trzeba po prostu założyć tiarę na głowę... - powiedział Alfred z nutką cynizmu w głosie. - Przecież to oczywiste. Każdy czarodziej żyjący po założycielach to przeszedł. Mój ojciec...
- Nie no, błagam... zaczynasz brzmieć jak Malfoy - jęknęła Hermiona.
- Draco? To syn kuzyna mojej matki. Wychowaliśmy się razem. Jest fajny, tylko strasznie rozpieszczony. Ale to nic dziwnego, to w końcu Malfoy.
- Jejuu, z kim ty jeszcze jesteś spokrewniony? Może z Sam-Wiesz-Kim? - zażartowała Ginny.
- Nie wiem. Mój ojciec jest z niemieckiej arystokracji, więc korzenie mam raczej tam. Ale moja prababka od strony ojca była z Blacków. Ale nie wiem czy Sami-Wicie-Kto, ma rodzinne powikłania z Blackami. Nie wiadomo wiele o jego rodzinie. Ogolnie, to mógłbym wam opowiedzieć całe moje drzewo genealogiczne, ale to zajęłoby mnóstwo czasu, a właśnie dojeżdżamy.
Rzeczywiście. Las zniknął, ukazując niewielkie miasteczko pełne świateł. Mimo późnej godziny, na ulicach nadal było pełno ludzi. Nic dziwnego, pewnie oblewali początek roku szkolnego. Może i Anglia miała daleko do wschodniej Europy, w której pije się nawet bez okazji, ale pierwszy września był idealnym pretekstem do wyjścia do baru. Staruszkowie mogli powspominać wojnę, która również właśnie dzisiaj miała rocznicę swojego rozpoczęcia a dorośli to, jak pierwszego września czekali na swój przydział w Hogwarcie.
Kiedy pociąg się zatrzymał, szarpnęło tak, że Sophie poleciał na siedzenie. Alfred pomógł jej wstać. Nie potrzebowała pomocy, ale to był bardzo miły gest.
Na stacji było ciemno. Nieliczne lampy nie dawały wiele światła, ale można było się połapać kto gdzie jest.
- Pirszoroczni, pirszoroczni! - zabrzmiał tubalny głos.
Jedym dorosłym widocznym na peronie był ogromny człowiek, przewyższający o kilka głów normalnego mężczyznę. Lampa, którą trzymał oświetlała jego czarne oczy i dziką twarz. Mimo wszystko, sprawiał wrażenie dobrego człowieka.
- O, Hermiona! Gdzie chłopaki?
- Nie wiem Hagridzie! Ale chyba zdążyli już złamać masę przepisów!
- O Holibka! Pirszoroczni tutaj!
Sophie pomachała Hermionie na pożegnanie i skierowała się do olbrzyma.
- Wszyscy pirszoroczni? Za mną! Uważać pod nogi! Pirszoroczni!
Ruszyli krętą ścieżką, która prowadziła przez bardzo gęsty las. Wokół było tak ciemno, że nawet nie widziała pni drzew. Ginny szł tuż obok Sophie. Kiedy coś trzasnęło pobich prawej stronie, Sophie wrzasnęła, podobnie jak inne dziewczynki, a nawet niektórzy chłopcy. Zaczął padać deszcz tak mocny, że już po kilku sekundach szata Sophie była cała mokra.
- Za tym zakrętem zobaczycie Hogwart! - gajowy bez problemu przekrzyczał wiatr i deszcz.
Z podniecnia Sophie zapomniała o oddychaniu. Kiedy minęli zakręt z zachwytu przypomniała sobie, że jeśli nie nabierze powietrza, zaraz się udusi.
- Jaki śliczny! - wykrzyknęła dziewczynka idąca tuż za Sophie.
Kręta ścieżka zakończył się na skraju wielkiego, czarnego jeziora, którego wody zostały wzburzone przez porywisty wiatr. Po drugiej stronie na górze wznosił się wielki, rozświetlony zamek z wieloma basztami i wierzami.
- Do łódek wsiadacie po czterech, nie więcej! - rozkazał.
Dopiero teraz Sophie zauważyła flotyllę niewielkich łódek na brzegu jeziora. Mimo sporych fal, one jedynie delikatnie się kołysały. Nie były nawet przycumowane do brzegu. Najwyraźniej utrzymywała je magia.
Sophie wsiadła do łódki razem z Ginny, Mattem i Alfredem. Kiedy ruszyli, magia najwyraźniej nadal działała, gdyż łódki w ogóle nie reagowały na wzburzone jezioro. 
- Głowy w dół! - ryknął Hagrid.
Sophie prawie go nie usłyszała, ale zbliżająca się skała, z której zwisał bluszcz sprawiła, że od razu wypełniła polecenie.
Po kilku minutach zatrzymali się w podziemnej przystani, po czym ruszyli w górę korytarzem tak ciemnym, że tylko lampa Hagrida stanowiła punkt orientacyjny. Sophie nie wiedziała,jak długo szli, ale z ulgą stanęła na mokrej trawie. Deszcz na szczęście przestał padać. W grocie chyba działały jakieś czary, gdyż szata i buty Sophie były już prawie całkiem suche.
Wspięli się po kamiennych schodach i zatrzymali przed dębową bramą do zamku.
- Wszyscy są? - zapytał Hagrid.
Kiedy usłyszał potwierdzenie, zapukał do bramy trzykrotnie.

~*~
Masz Asia xD


2 komentarze:

  1. Yay, jestem!
    Także.... Lala sporo tych literówek XD Ale dobra, ja tam ci wybaczam... XD Ta podróż była taka... Spokojna (kij, że ja ją rozbiłam na dwa rozdziały XD). Mi się wydaję czy ty źle wgl napisałaś Eylopa?
    Ach ta Gin i ten twój przekaz podprogowy w porównaniu... Pp kisne z niego XD Ale kontynuując... Mam nadzieję (ekhem ekhem), że Al będzie się zachowywał... Podoba mi się, że przedstawiając tak dobrze Hermi i że wgl poruszyłaś jej temat co robiła... I zrób sobie test na pottermore! Zajebisty test jest na patronusa! I lepiej zrób to w słuchawkach bo animacja jest zajebista! Mam nebelundzkiego kota!
    NMBZT!
    Sonia <3

    OdpowiedzUsuń