sobota, 29 października 2016

10 - Są takie wydarzenia, które - przeżyte wspólnie - muszą się zakończyć przyjaźnią.




Alfred i Matt siedzieli u Hagrida, który po przyjęciu Ala do Gryffindoru zaczął chętnie zapraszać chłopaka na herbatkę i ciasteczka, które absolutnie przypadły do gustu Mattowi.
Tego dnia w chatce byli również Harry, Ron i Hermiona, ale wszyscy spokojnie się pomieścili. Al i Matt po raz pierwszy usłyszeli, co tak naprawdę wydarzyło się w zeszłym roku, kiedy starsi Gryfoni udaremnili Czarnemu Panu zdobycie Kamienia Filozoficznego. Po szkle krążyło tyle dziwacznych historii o tym, że trudno było uwierzyć w nawet tę najbardziej prawdopodobną. Alfred nawet się ucieszył, że tak naprawdę w zakazanym korytarzu nie było szalonego Rogogona Węgierskiego, krórego dosiadał Quirell.
- Holibka, to już dwudziesta! Harry, masz pelerynę?
- W pokoju - skrzywił się. - Dobra, wrócimy w mniejszej grupie, to może nas nie zauważą. Ja, Hermiona i Ron pójdziemy pierwsi, żeby w razie czego oczyścić wam drogę.
- Okej - zgodził się od razu Alfred.
Jak na Gryfona nie był zbyt chętny do narażania karku.
On i Matt wyszli dziesięć minut po starszych kolejach. Bez problemu przemknęli przez błonia, a do zamku dostali się przez tajne przejście, ponieważ Filch kontrolował wrota. Na drugie piętro przeszli kolejnym ukrytym korytarzem, którego strzegło popiersie kobiety, która przepuszczała jedynie Gryfonów. Na szóstym piętrze coś hałasowało. Dokładniej ktoś. Irytek z wielkim zapałem obrzucał korytarz łajnobombami, ale kiedy tylko ich zauważył, przerwał to, jakże twórcze, zajęcie i zaczął się wydzierać tak głośno, że słychać go było w całym Hogwarcie.
- Uczniowie nie śpią! I są na korytarzu na piątym piętrze przy pomniku Grzegorza Przymilnego!
Chłopcy spojrzeli na siebie rozpaczliwie i popędzili przed siebie, by po kilku sekundach zatrzymać się milimetr od zdenerwowanej profesor McGonagall.
- Do mojego gabinetu, panowie.

- Czemu my zawsze musimy wychodzić z tej biblioteki tak późno? - zapytała Amy, rozglądając się po korytarzu.
Siedziały nad książkami i zadaniami domowymi do dziewiątej wieczorem, chociaż biblioteka otwarta była tylko do ósmej. Pani Pince nie zauważyła ich, kiedy zamykała, a one były tak pogrążone w odrabianiu wyjątkowo nudnej pracy z historii magii, że nie zauważyły, kiedy wszyscy opuścili pomieszczenie. Siedziały tak daleko od biurka bibliotekarki, że nie słyszały, jak ta wychodzi.
Korytarze o tej porze były ciemne, pochodnie zostały już wygaszone i jedynym źródłem światła były gwiazdy i księżyc. Na dodatek było o wiele zimniej niż w dzień i obie dziewczynki drżały w swoich szatach, a z ich ust leciała para. Koniec października nikogo nie oszczędzał.
- Dobry wieczór.
Wrzasnęły, kiedy tuż przed nimi pojawił się Argus Filch wraz ze swoją wredną kotką - Panią Norris.
Postacie na portretach obudziły się od razu, każąc woźnemu "zgasić to przeklęte światło".
- Darcie się w nocy to oznaka braku szacunku - powiedziała jedna z kobiet siedząca samotnie w barokowej scenerii.
- Profesor McGonagall na pewno się wami zajmie - powiedział Filch.
- Ale naszym opiekunem jest profesor Flitwick... - powiedziała nieśmiało Sophie, ale została zignorowana.

W gabinecie profesor McGonagall nie były jedynymi uczniami. Przed biurkiem stali dwaj chłopcy, których na szczęście Sophie znała - Alfred i Matt. Profesor McGonagall nie było w gabinecie, ale atmosfera była grobowa.
- Al! Matka napisała mi w liście, że w tym roku spędzamy święta razem z twoimi rodzicami - poinformowała go.
- Wiem. Ojciec napisał mi o tym w liście, który dostałem dzisiaj rano. Ale... wiesz w ogóle, w której rezydencji to będzie? Mojej matki, naszej głównej, czy w waszej w Walii?
- W naszej obok Edynburga.
- To wy macie... a zresztą - przerwał myśl. - Twój tata będzie?
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Ojczym - zaznaczyła. - Gdyby mój ojciec przyszedł na Wigilię, musiałby dokonać niewykonywalnego.
Uciec z Azkabanu.
Sophie przypomniała sobie, jak Amelia opowiadała o swojej rodzinie. Przez dziesięć lat, mama Amy miała nieszczęście być żoną trzech zamożnych mężczyzn, których spotkały niefortunne wypadki. Jeden spadł z miotły, drugi wpadł pod samochód, a trzeci rozszczepił się po teleportacji. Wszyscy zostawili żonie ogromne majątki. Oczywiście pani Avery nie dorastała do pięt pani Zabini, która dziewięciu mężów posłała do grobu w niewyjaśnionych okolicznościach. Amy po pytaniu o to, co sądzi o tym jej ojciec stwierdziła, że kiedy wyjdzie z Azkabanu po dożywociu to nie będzie miał zbyt wiele do gadania. Jedno dochodzenie w sprawie męża pani Avery prowadził ojciec Alfeda. Zamknął śledztwo, ale Artur Weasley, który mu asystował uparcie twierdził, że nie da się zginąć pod kołami stojącego samochodu. Według Sophie miał absolutną rację, ale po przeżyciu jedenastu lat w magicznym świecie, doskonale wiedziała, jak wielki wpływ na werdykty sądu i śledczych ma arystokracja.
- Powiedzcie mi, co robiliście o tej godzinie na korytarzu.
Profesor McGonagall weszła do gabinetu i usiadła za biurkiem. Jak zwykle wyglądała bardzo surowo.
Amy przybrała wyraz największego skruszenia i spojrzała się na wicedyrektorkę przepraszająco.
- Byłyśmy w bibliotece i odrabiałyśmy pracę domową z historii magii, wie pani, zagadnienia rozszerzone. Ostatnio Lisa Turpin przez przypadek wylała eliksir na szatę profesora Snape i przy okazji podpaliła pół klasy, za co odjął naszemu domowi pięćdziesiąt punktów, a profesor Binns powiedział, że za każdą dobrą pracę z dodatkowego materiału da dziesięć punktów dla domu, więc staramy się odrobić stratę.
- No i chciałyśmy żeby praca była najlepsza, więc potrzebowałyśmy mnóstwa książek z biblioteki. Wie pani, dział historyczny jest strasznie daleko od wejścia i pani Pince nas nie zauważyła i zanim się obejrzałyśmy zegar wybił dziewiątą - dodała Sophie.
Profesor McGonagall nie wydawała się być poruszona, ale chęć do nauki zawsze robiła na niej pozytywne wrażenie i Sophie miała nadzieję, że skończy się bez odjęcia punktów Ravenclawowi. Tak w rzeczywistości, pracę zrobiłaby nawet, gdyby nie trzeba było odrabiać straty, ale tak historia stawała się bardziej wzniosła.
- A my wracaliśmy od Hagrida - powiedział Matt prosto z mostu.
- Alfred! Wiesz, że gdyby twój ojciec dowiedział się, że...
- Przestań Amy - przerwał jej chłopak.
Sophie zauważyła, że chłopak nieco zmienił się od ich wspólnej podróży ekspresem Londyn - Hogwart. Krukonka była pewna, że we wrześniu w życiu nie poszedłby do gajowego Hagrida, a tym bardziej nie kumplowałby się z Mattem, który przecież jest mugolakiem.
- Byliście sami? - zapytała nauczycielka.
Tutaj Alfred już chciał zaprzeczyć, ale Matt w bardzo mało skryty sposób kopnął go w kostkę.
- Tak - powiedział Matth. - Całkiem sami.
- To ciekawe. - Kobieta wyglądała na rozbawioną w swój surowy sposób. - Bo kilkanaście minut przed tym, jak na mnie wpadliście, profesor Flitwick przyłapał troje innych uczniów włóczących się po zamku, którzy również wracali od Hagrida i zarzekali się, że nikogo z nimi nie było. Podziwiam ochronę przyjaciół, to bardzo honorowe, ale łamanie reguł szkolnych jest niedopuszczalne - zaakcentowała ostatnie słowo. - Tym razem nie odejmę waszej czwórce punktów, ale za dwa dni o osiemnastej macie stawić się w biurze pana Filcha, który przydzieli wam zadanie. A teraz odprowadzę was do Pokojów Wspólnych.

W piątek Sophie i Amy były przed drzwiami do gabinetu woźnego kilkanaście minut przed szóstą. Alfred przyszedł chwilę po nich, a Matta jeszcze nie było.
- Gdzie Matthew? - zapytała Amy.
- Nie wiem, nie było go w Pokoju Wspólnym ani w dormitorium, więc poszedłem sam.
Matt przybiegł zdyszany dokładnie w tej chwili, kiedy drzwi od biura Filcha się otworzyły.
- Cześć, zdążyłem?
- Cudem - odparła Amy.
Filch obdarzył ich pełnym pogardy spojrzeniem. Sophie miała nadzieję, że szlaban odbędą z kimś innym, bo nie chciała znosić obecności nieprzyjemnego woźnego przez kilka następnych godzin.
Wyszli z zamku. Nie spodziewała się, że będą pracować na zewnątrz, więc nie wzięła płaszczu, podobnie jak reszta.
Nocne powietrze nikogo nie oszczędzało, więc już po chwili marszu wszyscy drżeli z zimna.
Hagrid czekał na nich obok chatki. Na plecy założoną miał nabitą kuszę. Trzymał sporą lampę, która nie dawała zbyt wiele światła. Przy jego nodze stał Kieł na przemian piszcząc i szczekając.
- No, Hagridzie, mam nadzieję, że sobie z nimi poradzisz - powiedział Filch. - Mam nadzieję, że coś ich pożre w lesie, przynajmniej nie będą sprawiali problemów. Oj, jak tęsknię za tymi czasami, kiedy takiego gagatka można było powiesić za ręce w lochach i obserwować jak się męczy. - Uśmiechnął się z rozmarzeniem. - Stare dobre czasu, oj tak...
Odszedł, mamrocząc o potrzebie dyrektora z mocną ręką, który by opanował całą małoletnią hołotę.
- No, macie szczęście, że żeście na mnie trafili! Biedny Harry, holibka, dostał kolejny szlaban z tym ulizanym chwalipiętą Lockhartem. Dobra, słuchajcie teraz, idziemy do lasu odszukać dwa młode abraksany. Odłączyły się od rodziców, a to takie specyficzne zwierzaki są, wiecie, na ogół są bardzo opiekuńcze, ale jak dzieciaki się zgubią, to ich nikt nie szuka. Matka potem lamentuje i umiera z rozpaczy, a to takie wspaniałe stworzenia, że szkoda, żeby ginęły, nie?
- Idziemy do lasu? - zapytała Sophie przerażona.
Przed wyjazdem mama zrobiła listę "Sto niebezpieczeństw, które mogą cię spotkać w Zakazanym Lesie". Lista ta miała sto pięćdziesiąt pozycji, bo mama po dojściu do stu miała jeszcze masę innych propozycji i dopiero tata powstrzymał ją przed dojściem do dwustu. Kopię tej listy Sophie musiała wziąć do zamku, a oryginał wisiał w kuchni na lodówce.
- Tak, do lasu. No przecież abraksany nie będą kryły się nad jeziorem! - powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - One nie znoszą wody, bo jak zmoczą skrzydła, to koniec. Biedaki, nie mogą latać przez tydzień. W lesie nie ma nic niebezpiecznego.
Przekonanie w jego głosie było autentyczne, ale raczej nikogo nie przekonał. Dyrektor Dumbledore wyraźnie powiedział, że Zakazany Las jest zakazany i nie wolno do niego wchodzić. Czyżby na szlabanie można było łamać regułę szkolną, o której prawdopodobnie przypominano na każdej uczcie powitalnej?
- Jasne, nie ma żadnych niebezpieczeństw - zakpiła Amelia. - Oprócz akromantul, wilkołaków, kelpii... są jeszcze czerwone kapturki, trolle, centaury...
- Centaury nic wam nie zrobią! Nie atakują bez powodu. A teraz idziemy do lasu. Młode abraksany są brązowe, jakby ktoś nie wiedział.
- Nie, jasne, że wszyscy wiemy. Jesteśmy w tej szkole aż dwa miesiące, a lekcje o potworach mamy codziennie - prychnął Al.

W lesie było tak ciemno, że informacja o tym, jaki kolor sierści mają abraksany na nic by się nie zdała, bo wszystko wokół było w odcieniach szarości. W lesie było jeszcze zimniej niż na błoniach i Sophie była pewna, że nazajutrz obudzi się przeziębiona.
Kiedy dotarli na rozwidlenie dróg, na obu ścieżkach widać było świeże ślady końskich kopyt.
- Ja pójdę w prawo, a wasza czwórka i Kieł w lewo.

- Jak ja kocham tę szkołę... - sarknęła Amy, kurczowo trzymając się szaty Sophie. - Wejście do Zakazanego Lasu jest kategorycznie zabronione, ale oczywiście podczas szlabanu możecie tam bez problemu spacerować. Najwyżej kara wam się zwiększy do trwałego uszkodzenie ciała czy śmierci, co tam...
Marudziła tak od dobrych kilkunastu minut, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Chyba tylko Matt nie wyglądał na przerażonego - Gryfon z krwi i kości.
Im mocniej zagłębiali się w las, tym bardziej stawał się on mroczny i gęsty. Ślady kopyt co jakiś czas pojawiały się na mokrej ziemi wyłaniającej się między kępami bujnej trawy.
- Zgubiliśmy się - stwierdził Al.
- Wrócimy po śladach - powiedziała niepewnie Sophie.
- Co wy, bajek nie czytacie? - oburzył się Matt, zupełnie jakby wygłosili przed chwilą niewybaczalne bluźnierstwo. - Przecież po śladach nigdy się nie wraca! Jak Jaś i Małgosia starali się tak wrócić, trafili do chatki Baby Jagi!
- Kogo?
Alfred i Amelia byli najwyraźniej tak samo zaskoczeni, jak Sophie, która nigdy w życiu nie słyszała o takiej bajce.Rodzice czytali jej Baśnie Barda Beadle'a i inne bajki z magicznego świata.
- No... serio nie wiecie? Przecież wszyscy to znają! Jaś i Małgosia, Czerwony Kapturek, Krzesiwo...
Matt był zażenowany niewiedzą kolegów.
- Mugole opowiadają bajki o jakimś czerwonym kapturku? I krzesiwie? - Amelia była zdziwiona bardziej niż wtedy, kiedy Matt powiedział jej, że mugole też mają ruchome obrazy w telewizorze.
Albo wtedy, gdy opowiedział jej o broni, która po zrzuceniu na Hogwart przeszłaby przez zabezpieczenia i zabiła wszystkich. Chociaż wtedy była bardziej przerażona niż zdziwiona.
- Nie chodzi o kapturek, tylko o dziewczynkę, która nosiła taki strój.
- I chłopca, który wyglądał jak krzesiwo? - zapytał Alfred.
- Nie, przecież to byłoby głupie! Chciałoby się tobie czytać bajkę o kimś, kto wygląda jak krzesiwo? W ogóle to wiesz jak wygląda krzesiwo? Bo ja nie wiem.
Wszyscy zgodzili się z tym, że właściwie nie wiedzą jak ten przyrząd wygląda.
- W tej bajce chodziło o to, że był sobie rycerz, który wracał z wojny. Po drodze spotkał starą, brzydką czarownicę...
- Czemu we wszystkich bajkach dla mugoli czarownice muszą być brzydkie?! - obruszyła się Amy.
- Przecież ty nie znasz bajek mugoli...
- No ale wiem, jak sobie wyobrażali kiedyś czarownice - odparowała.
- No to spotkał tę czarownicę. Powiedziała mu, że spuści go do drzewa, które w środku jest puste, a tam będą trzy komnaty, a w każdej z nich skrzynia, na której siedzi pies! Na skrzyni z miedziakami pies z oczami jak filiżanki, drugi na skrzyni ze srebrem miał oczy jak młyńskie koła, a trzeci pilnujący złota - oczy jak Okrągła Wieża W Kopenhadze.
- Przecież to niemożliwe... jak można mieć takie dziwaczne pomysły? - zdziwił się Alfred.
- To jest baśń... chyba jedna z najmniej okrutnych jakie napisali ich czołowi twórcy. Ale wy najwyraźniej nie rozumiecie, że mugole mają przeróżne wyobrażenia o magii.
Matt się obraził i wyprzedził ich o kilka metrów. Al i Amy nie byli poruszeni, ale Sophie nawet chciała usłyszeć tę opowieść. W szkole słyszała ciągle o Kopciuszku i Królewnie Śnieżce i były to jedyne mugolskie bajki, które znała. Nadmiar lukru i idealności w nich przytłaczał, a ta baśń o rycerzu wydawała się być naprawdę interesująca. Miała nadzieję, że mama da radę przesłać jej książkę, w której będzie mogła ją przeczytać.
- Ej, patrzcie! Abraksan! - Matt pobiegł do przodu, zapominając o swoim niezadowoleniu.
W ciemności rzeczywiście pasł się młody koń. Bardzo ciemny, ale w lesie wszystko było czarno-szare.
Sophie odetchnęła, Hagrid pewnie już znalazł drugą zgubę, a oni już prawie wypełnili zadanie.
Jednak coś jej nie pasowało. Tym czymś był delikatny szum fal uderzających o brzeg jeziora.
Słowa Hagrida same nasunęły się na myśl: One nie znoszą wody, bo jak zmoczą skrzydła, to koniec. Biedaki, nie mogą latać przez tydzień. 
- Matt, stój! - wrzasnęła Amy. - To nie abraksan! To kelpia!
Zatrzymał się od razu, ale potwór był szybszy i porwał Matta na swój grzbiet, rżąc przerażająco.
Kelpie... kelpie, co one takiego robiły? Sophe starała z całych sił sobie o nich cokolwiek przypomnieć, ale nie mogła. Matt wrzeszczał, a potwór spokojnie szedł w stronę zatoki.
Po co? Żeby się z nim zanurzyć i pożreć Matta tak, że jego wnętrzności wypłyną na powierzchnię.
- Pomocy! - krzyknął chłopak.
Sophie nie wiedziała, kiedy kelpia zdążyła porwać go do wody, ale on już w niej był cały bladyzimna. Jakoś dziwnie się ruszał na jej grzbiecie, jakby za coś ciągnął. Kelpia miała łeb nienaturalnie zadarty do góry, ale nieprzerwanie płynęła naprzód.
- Żeby pokonać kelpie trzeba nałożyć jej wędzidło! - wykrzyknęła nagle Sophie, przypominając sobie to, co przeczytała w zamierzchłych czasach, kiedy świat czarów był tylko odległym miejscem, który może jedynie obserwować.
- Skąd ja ci tutaj wezmę wędzidło? To, że mam konie w domu, nie znaczy, że biorę wszędzie ze sobą rzeczy do jazdy! - panikowała Amy.
- Ej, dziewczyny! Jest takie zaklęcie Incarcerous, ono wiąże ofiarę, ale to zaawansowana magia i nie wiem, czy...
- Incarcerous!
Liny wyleciały z różdżki Amelii i boleśnie oplotły kelpię omijając Matta, który zręcznie zeskoczył z grzbietu do wody i popłynął do brzegu, gdzie upadł drżąc z zimna.
- Wiedziałam, że mi się uda...
Amy jęknęła i zemdlała z nadmiaru emocji. Sophie i Al popędzili do dygocącego na piasku Matta.
Był przeraźliwie blady, a jego nienaturalnie wykrzywiona ręka zdążyła już zsinieć i porządnie opuchnąć.
- Jak mnie porwała, to próbowałem się bronić i... jakoś tak wyszło - wyjaśnił słabo.
- Gdzie jest Hagrid? Powinien już tu być, słyszeć, że coś się stało... - zapytała Sophie.
Al spojrzał się na ścieżkę, którą tutaj doszli, ale między drzewami nie widać było nawet maleńkiego przebłysku lampy Hagrida. Kieł zapiszczał i zwinął się w kłębek przy Mattcie, żeby zapewnić mu choć trochę ciepła.
Al zebrał trochę drewna i stworzył prowizoryczne ognisko.
- Przydałoby się teraz to twoje krzesiwo, Matt - zażartował.
Sophie przyłożyła różdżkę do stosiku drewna.
- Incendio.
Z różki wystrzelił niewielki płomień, który zaczął powoli trawić drewno, dając trochę światła i ciepła.
- Nie powinniśmy rozpalać ognia na długo, bo zwabimy zwierzęta - zaniepokoił się Al.
Skierował różdżkę do góry.
- Relashio!
Czerwone, gorące iskry wystrzeliły w górę zostawiając wyraźny znak na niebie.
Sophie nie sądziła, że Hagrid będzie patrzył w niebo, a nawet jeśli, to przez gąszcz drzew na pewno nie zauważy iskier. Mogli tu spędzić nawet cała noc, bo ruszanie się gdziekolwiek z nieprzytomną Amelią i przemoczonym, rannym Mattem nie mogło im się udać.
Trzask.
Przed nimi pojawił się nagle najpotężniejszy czarodziej dwudziestego wieku. Ubrany w granatową szatę niedbale zarzuconą na piżamę w złote znicze i tak wyglądał poważnie i wzbudzał szacunek. Sophie pomyślał, że nawet gdyby poszedł tak do Ministerstwa Magii, wszyscy czuliby respekt.
- Dzień d-dobry, p-panie dy-dyrektorze... - wyjąkał Matt, szczękając zębami.
- Raczej dobry wieczór, panie Jenkins. Rubeus poinformował mnie, że zaginęliście od razu, kiedy dotarł na miejsce spotkania, a was jeszcze nie było. Wędrowaliście po lesie sami ponad godzinę. Dobrze, że wystrzeliłeś iskry Alfredzie - uśmiechnął się wesoło do Gryfona.
- Godzinę? Ale jak to? - wykrzyknęła Sophie.
Była pewna, że szli najwyżej pół godziny. O osiemnastej było ciemno jak w nocy, a w ciemnym lesie nie było czuć upływu czasu.
- Niestety, długo wam zeszło. Ale gratuluję. W tym wieku pokonaliście kelpię i uratowaliście kolegę. Zachowaliście się bardzo odważnie.
Sophie nawet nie pytała się, skąd dyrektor wie, co tutaj właściwie zaszło. Tak potężny człowiek, jak on wiedział zapewne wszystko. Pewnie też to, gdzie są, tylko miał pewność, że sami sobie poradzą.
- Dlatego też, każdy z was otrzymuje dwadzieścia punktów dla domu.
- Ja też? Ale dlaczego? - zdziwił się Matt.
- Panie Jenkins, pan dostaje dwadzieścia pięć! Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem czarodzieja, który w twoim wieku był w stanie ujeżdżać kelpię!
Widząc zdziwione miny Sophie i Ala oraz rumieniec Matta, wyjaśnił.
- Kelpia potrzebuje kilku sekund, żeby porwać, utopić i pożreć swoją ofiarę. A Matthew użył sznurka od szaty, założył jej wędzidło i starał się pokierować jej głową tak, by nie mogła zanurkować i mieć pełnej widoczności.
- Wow... - szepnął Al.
Sophie nie mogła powstrzymać podziwu. Ona nigdy w życiu nie potrafiłaby zachować zimnej krwi w takiej sytuacji. Tiara miała racje, Sophie nie była odważna, a nawet jeśli choć trochę, na pewno jej odwaga nie dorastała tej Matta do pięt.

~*~

A oto i rozdział 10 ^^ Mam nadzieję, że się wam spodobał xD
Bardzo ciężko było go napisać, ale mam nadzieję, że efekty są zadowalające ^^


 A oto abraksan. Ta druga to kelpia. Prawda, że cudowna? xD






2 komentarze:

  1. OMG! Ale mi się podoba! Naprawdę jestem z cb dumna! To jest chyba twój najlepszy rozdział, serio! Wszystko idealnie gra, akcja nie pędzi, tutaj wszystko na spokojnie... NO cudo pp *.*
    W tym rozdziale miano najbardziej wkurzającego mnie czytokrwistego otrzymuje.... AMY!! No rly, ochrzaniać Alego za to, że siedział sobie u Hagrida? WTF? Ta zniewaga krwi wymaga no! A propo Ala... JEZU JAK JA SIĘ CIESZĘ, ŻE JEST NORMALNY! Boże nareszcie! Mogę o nim czytać, bez wzdrygania się XDD Choć trochę to dziwne, że przyjaźni się z Mattem... Mam nadzieję, że to wyjaśnisz :P
    Parę rzeczy mnie rozwaliło w tym rozdziale mianowicie: mama Sophie i jej lista (no kto robi dziecku 100 powodów co się może zdarzyć w Zakazanym Lesie? XDD Ja rozumiem, żeby ostrzec, ale błagam, bez przesady XD) i Matt aka the Drama Queen & ujeżdżać kelpii lvl master XD No pp rozwaliłaś mnie na wszystkie strony świata tym XDD
    Dumbledore oczywiście pojawia się znikąd, ale who cares XD Aaaaw dzięki ci, przywróciłaś i wiarę w niego! Brakowało mi właśnie takiego Dumble'a, bo E.M.S nieco skrzywiła mi jego obraz... Aaaaleeee cooo tam!
    No i zanim zakończę to pewna zabawna literówka ci się wtrąciła. Zamiast "szkole" masz "szkle". Plotka rozprzestrzeniała się na szkle? Śliskie szkło było? Czy plotka miała łyżwy? Tyle pytań bez odpowiedzi! W każdym razie...
    NMBZT!
    Sonia <3
    P.S. Dzięki temu mam terapię po CC :/ Jak mi się ta książka się nie podoba, to ty sobie nawet tg nie wyobrażasz... A nie tyle co książka co parę postaci i fabułą... Meh... Tyle, że humor pozostał... ALE KTO NAZYWA SWOJE DZIECKO PANJU?!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha xD O Boże xD Twój komentarz mnie rozwalił :D Czy plotka miała łyżwy? To jest dopiero pytanie!
    Kolejna tajemnica tego świata xD Ale jakoś przecież musis potrafić się tak szybko przemieszczać, czemu by nie na łyżwach ^^

    OdpowiedzUsuń