sobota, 12 listopada 2016

11 - Mecz



Po przygodzie w lesie, pani Pomfrey tak się przejęła, że Sophie i reszta musieli spędzić dzień i kolejną noc w Skrzydle Szpitalnym, mimo że tylko Matt i Amelia wyszli ze szlabanu z obrażeniami. Sophie czuła się całkiem zdrowa. Jedynie lekkie przeziębienie, którego się nabawiła dawało jej początkowo we znaki, ale zostało wyleczone natychmiast eliksirem pieprzowym.
Opiekun Ravenclawu - profesor Flitwick - wysłał do rodziców Sophie i Amy listy, w których opisał całą sytuację. Państwo Jenkins oraz Walter dostali podobne wiadomości od profesor McGonagall.
Do Alfreda i Amy kilka razy przyszli bracia. Co najdziwniejsze w szpitalu stawiła się mama Matta. Tak po prostu. Sam dyrektor Dumbledore się z nią teleportował. Zachowywała się tak pewnie, że gdyby Sophie nie wiedziała, że Matt jest mugolakiem, wzięłaby ją za arystokratkę.
Pani Jenkins była wyjątkowo piękną kobietą o słowiańskich rysach twarzy. Jej kasztanowe włosy wyglądały lepiej niż w reklamie prestiżowego szamponu, a jej sukienka i płaszcz musiały być z najnowszej kolekcji. W dodatku roztaczała wokół siebie niesamowitą aurę, która sprawiała, że czuło się do niej respekt. Jedynie dyrektor nie był przyćmiony jej osobą, czemu trudno się dziwić. Starcie gigantów, jak to skomentował Al.
Przytuliła kilka razy Matta, wysłuchała opowieści Alfreda o tym, co się wydarzyło, trochę ponarzekała na niebezpieczeństwa, które według niej w rosyjskiej szkole magii nie miałyby miejsca, poplotkowała z Poppy Pomfrey na temat jakiejś nowej kolekcji ubrań i obowiązkowo wypytała o to, jak Matt radzi sobie w nauce.
Pod koniec wizyty, pani Jenkins dała wszystkim po torbie mugolskich słodyczy, których zwyczajnością Amy i Al byli zafascynowani, chociaż nie bardzo chcieli się do tego przyznać, po czym sam dyrektor odprowadził kobietę poza bramy szkoły, gdzie teleportował się z nią do Londynu.
Alfred, korzystając z wolnej chwili, analizował w myślach całą sytuację, ale zanim się obejrzał już zagłębił się o wiele dalej, do pierwszego września, kiedy to wszystko się zaczęło. Wtedy, jadąc pociągiem z kilkoma nieznajomymi, nie spodziewał się, że z którymkolwiek z nich się zaprzyjaźni, szczególnie, że tą osobą będzie właśnie Jenkins. Mugolak, którym powinien pogardzać, skrycie, ale jednak. Kiedy usiedli razem w przedziale w expresie do Hogwartu, Al nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek z Mattem będzie miał cokolwiek wspólnego. Ale potem Tiara wszystko pokręciła.

- Walter, Alfred!
Chłopak skierował się w stronę Tiary z całkowitą pewnością siebie. Nie wiedział, gdzie zostanie przydzielony, ale nie przewidywał innej opcji niż Ravenclaw albo Slytherin. Tylko tam przecież pasował.
Kiedy profesor McGonagall założyła Alfredowi Tiarę na głowę, ta opadła mu na oczy, sprawiając, że przynajmniej nie musiał widzieć tych wszystkich par oczu wlepionych w niego. Było to nieco krępujące. 
- Walter... całkiem niedawno przydzielałam twojego brata. On był łatwiejszy.
- Według wszystkich jestem bardzo podobny do Adama - powiedział chłopiec w myślach.
- Powierzchownie - odparła. - Ja zaglądam głębiej, dalej. Przekopuję przeszłość i zerkam w przyszłość jaka może mieć miejsce. Jesteś bardzo dumny, może nawet zbyt. I sprytny. To u was cechy rodzinne, chociaż u ciebie wcale nie tak wyraźne. Inteligencja, przebiegłość i... tak. To jest właśnie to.
GRYFFINDOR!
I co? Co takiego w nim było, że Tiara przydzieliła go do akurat tego domu, w którym najbardziej nie powinien się znaleźć. 
Kiedy usiadł przy stole Gryffindoru, jego krawat i elementy szaty zmieniły barwy na czerwono - złote. Mimo to, Al nadal nie mógł uwierzyć. Ledwo usłyszał śmiech Draco Malfoya, kiedy Tiara ogłosiła werdykt. Był nim zbyt zaszokowany.
- Ej, młody, jesteś bratem Adama Waltera? - zapytał jakiś starszy chłopak, chyba piątoklasista.
- Tak - odpowiedział niepewnie.
Nastolatek roześmiał się, a w ślad za nim zrobiło to kilku jego kolegów.
- A w pociągu wszystkim mówił, że zostaniesz Wężem! Normalnie chciałbym zobaczyć jego minę.
Gryfon pewnie musiał być teraz w piątej klasie, skoro znał Adama. 
Al oparł głowę na dłoni i przymknął oczy, mając nadzieję, że to wszystko jest snem i zaraz obudzi się w pociągu do Hogwartu i wszystko potoczy się tak, jak powinno. Nie mógł być Gryfonem! Żaden Walter nim nie był, chociaż fakt, że jego ród zamieszkiwał Anglię dopiero trzecie pokolenie był nieco budujący. 
- Wyglądasz jakbyś miał zaraz pójść na ścięcie - powiedział duch siedzący naprzeciwko. - Wiem coś o tym. - Wskazał na swoją usztywnioną kryzą szyję, przez którą biegło widoczne cięcie. 
Chłopiec spojrzał się na niego niepewnie. Duchy nigdy nie były łatwe w odbiorze, a dotychczasowych doświadczeń z nimi, Gryfon nie wspominał zbyt ciepło. Z opowieści brata pamiętał, że ów duch jest Prawie Bezgłowym Nickiem, duchem - rezydentem Gryffindoru. Podobno całkiem miłym, ale nieco nadwrażliwym na punkcie swojego aktualnego stanu.
- Spodziewałem się raczej, że dołączę do teamu Krwawego Barona - odpowiedział.
- Czyżby? Tiara przydziału nigdy nie popełnia złych wyborów, chłopcze. W końcu należała do samego Godryka Gryffindora!
- Wszyscy moi przodkowie, którzy uczęszczali do Hogwartu byli w Slytherinie.
- Wybitne jednostki pojawiają się raz na kilka pokoleń - powiedział budująco. - Nie przejmuj się, chłopcze, Gryffindor jest najlepszym domem w tej szkole, prawda?
Najbliżej siedzące osoby potwierdziły radośnie zdanie Nicka. 

Po uczcie Alfred chcąc, nie chcąc udał się wraz z rówieśnikami i prefektem - rudym i piegowatym, zapewne Weasleyem, do Wieży Gryffindoru. Wszyscy już chyba się ze sobą zapoznali, co Al oczywiście przeoczył i rozmawiali ze sobą podekscytowani nowym miejscem. Idący obok niego Lucas Gair nie wydawał się być jednak szczególnie podekscytowany. Z tego, co kojarzył Alfred, jedenastolatek pochodził z dość zamożnego francuskiego rodu czystej krwi.
- Wolałbym być w Beauxbatons - powiedział.
- Mnie Gryffindor jakoś nie zadowala.
- Nic dziwnego. Ja też wolałbym inny dom. Zresztą oprócz nas i tej rudej Weasley, nikt nie jest czystej krwi na tym roczniku.
- Weasley się nie liczy. Jej rodzina nie zasługuje...
- Walter, masz coś do mojej rodziny? - obok nich niespodziewanie pojawiła się Ginny.
Al był pewien, że jeszcze przed chwilą szła obok brata na samym czele pochodu.
- Mówimy po prostu, że wasza krew, a nasza, nie jest sobie równa - powiedział Lucas.
- I dobrze - prychnęła. - Wolę być z biednej, ale ludzkiej rodziny niż z rodu głupich rasistów, którzy oceniają człowieka tylko na podstawie pochodzenia. Podobno uczycie się w tych swoich pałacach dobrego wychowania, savoir-vivre'u i innych nudnych rzeczy. Ale wszyscy zapominacie o szacunku - powiedziała groźnie.
- Mamy szanować szlamy? - w głosie Lucasa zabrzmiała nutka rozbawienia. - To żałosne.

Przez następny tydzień Al raczej unikał Gryfonów. Jednak towarzystwo Draco i jego dwóch goryli stawało się coraz bardziej męczące. Dwunastolatek, jeśli nie mówił o tym, jak bardzo nie znosi Harry'ego Pottera, Weasley i "tej durnej szlamy, Granger", przechwalał się tym, że jest w drużynie Slytherinu i w końcu będzie mógł pokazać Potterowi, gdzie jego miejsce. 
Danny'ego Alfred poznał wieczorem, kiedy jako jedni z nielicznych siedzieli w Pokoju Wspólnym. Nie wiedział, dlaczego właściwie zaczęli ze sobą rozmawiać. Najpierw o Hogwarcie, nauczycielach, potem o Quidditchu. Al szybko zapomniał, że chłopak ma prawie osiemnaście lat, dobrze im się gadało.
Danny, a właściwie Daniel Malborne, był jednym z niewielu Gryfonów, z którymi Alfred rozmawiał. Właściwie to jedynym spoza pierwszych klas.
- Słuchaj, jesteś w podobnej sytuacji do mnie - powiedział nagle. - Ja chciałem iść do Ravenclawu. Cała moja rodzina tam była. Przed pierwszym września cała masa geniuszy gardzących ślepą odwagą Gryfonów i naiwnością Puchonów, mówili mi, że będę idealnym Krukonem. I co? Nie siedziałem nawet minutę z Tiarą. Przydzieliła mnie tutaj. Też nie czułem się na początku najlepiej, ale serio nie ma co nad tym tak bardzo rozpaczać. Zastanów się, naprawdę chciałeś być Ślizgonem? Czy tylko tak myślałeś, będąc wciąż naciskany przez rodzinę?
Alfred spojrzał na chłopaka zdziwiony. Daniel uśmiechał się lekko, a w jego czarnych oczach błyszczały zaczepne iskierki.
Jedenastolatek na chwilę odwrócił wzrok. Czy chciał być w Slytherinie? Do tej pory był tego pewny, ale kiedy Danny o to zapytał, nie był już tak pewny. Pasował tam, ale po bliższym poznaniu Ślizgonów nie był już tak chętny do spędzania z nimi czasu. 
- Prawdę mówiąc, chyba nie za bardzo.
- No widzisz, mi odkrycie tego zajęło ponad miesiąc. Ale jak już teraz zaczniesz być milszy dla chłopaków z roku, będzie ci łatwiej, młody.

Rada Danny'ego okazała się być niegłupia. Matthias w ogóle się nie przejął wcześniejszą niechęcią Alfreda do jakichkolwiek kontaktów z nim i chętnie zaczął spędzać z nim czas. Lucas po jakimś czasie też przekonał się do mugolaka. Jedynie Colin był nieco oddalony, wolał biegać po szkole i robić zdjęcia wszystkiemu co popadnie i stalkować Harry'ego Pottera, co nie przysporzyło mu zbyt wielu przyjaciół. Jedynie Ginny Weasley chętnie z nim rozmawiała. Według wszystkich ta dwójka założyła fanclub Harry'ego Pottera David Thomas za to znalazł wspólny język z Camille Eliot i spędzał z nią większość czasu, co było powodem częstych żartów ze strony kolegów.

- Hej, Al! 
Matt dogonił Alfreda, kiedy ten wychodził z Sali Wejściowej na błonia, by załapać ostatnie ciepłe promienie słońca w tym roku.
- Um... cześć, coś się stało?
- Nie do końca. Po prostu znalazłem wczoraj genialne miejsce. Chcesz zobaczyć?
Chłopak promieniował takim entuzjazmem, że Al nie miał serca mu odmówić, szczególnie, że jakoś zainteresował go ten tajemniczy zakamarek Hogwartu.
- Właściwie, to jak tam trafiłeś? - zapytał, kiedy wspinali się po schodach na trzecie piętro. Wschodnie skrzydło zamku zazwyczaj było puste, szczególnie w weekend, kiedy ludzi spotykało się jedynie na portretach. Znajdowały się tam tylko dwie aktywne klasy od numerologii i mugoloznawstwa oraz cała masa opuszczonych, często zamkniętych na wszystkie spusty klas i składzików zapomnianych nawet przez Filcha.
- Poszedłem do sowiarni wysłać list do rodziców, ale Ismena, moja sowa, postanowiła polecieć na łowy, więc po prostu na nią poczekałem i przy okazji odrobiłem to zadanie domowe na eliksiry, no wiesz, to o zastosowaniu chemii w eliksirach i jakoś nie zauważyłem, że zrobiło się ciemno. Ismena już przyleciała, więc dałem jej list i poszedłem do nas, ale wtedy nakryła mnie pani Norris i musiałem zwiewać. I tak trafiłem tam.
Stanęli w końcu pod drzwiami na samym końcu opuszczonego korytarza. Nie różniły się one zupełnie od innych. Toporne, drewniane z metalowymi okuciami i wysłużoną klamką. 
- Nie wygląda to zbyt zachęcająco - zauważył Al.
- W środku jest o wiele fajnie - zapewnił Matt.
Otworzył drzwi. Zaskrzypiały tak głośno, że staruszek na najbliższym portrecie przeklął Matthiasa i uciekł z portretu, zasłaniając sobie uszy. Klasa ta musiała być naprawdę od dawna nie używana, skoro skrzaty nie zadbały o zawiasy.
Kiedy weszli do środka, Alfreda najpierw uderzył zapach kurzu i starości. Rozejrzał się. Nie była to klasa, jak początkowo się spodziewał, ale pokój o rozmiarach salonu Gryffindoru. Meble były pozakrywane białymi płachtami, a w misternie rzeźbionym kominku nie było nawet najmniejszego śladu węgla, jedynie szary kurz. Najbardziej wzrok przyciągały ściany pokryte zielono-granatowymi gobelinami wyszywanymi złotymi nićmi. Sceny na nich były przedstawione chronologicznie. Najpierw wyszyte były rozległe pola, las i jezioro, następnie etapy budowy zamku i na koniec finalny efekt. Najwcześniejsza Historia Hogwartu pokrywała ściany, ukazując swoje szczegóły.
- Ciekawe dlaczego porzucili to miejsce - powiedział cicho Al. - Sama możliwość zobaczenia tak cudownych scen cieszy... Na dodatek w "Historii Hogwartu" nawet słowem o nim nie wspomniano.
- Myślę, że to było wiele lat temu. Spójrz na tamten regał.
Dopiero, kiedy Matt o nim wspomniał, Alfred zauważył czteropoziomowy regał zapełniony książkami. Tylko on nie był zakryty białą płachtą. Podszedł do niego i ostrożnie zdjął jedną z nich, leżącą na ostatniej półce na innych książkach, jakby ktoś odłożył ją tam w pośpiechu. Wyglądała też na najmłodszą, tytuł był nadrukowany, a nie tak jak na innych, wyszywany na skórzanej okładce. Data na żółtej kartce mówiła wiele.
- Tysiąc osiemset siedemdziesiąty pierwszy. Chyba nie jest stąd.
- Raczej nie - powiedział Matt. - Ta jest z tysiąc czterysta trzydziestego siódmego.
Wyjął starą, ręcznie zapisaną książkę w czarnej okładce ze skóry.
- I powinna być w dziale ksiąg zakazanych - dodał słabo.
Alfred zerknął na autora. Własnoręczny podpis Gillesa de Rais nie wyblakł mimo tylu wieków. Alfred nie raz czytał o tym mężczyźnie w książkach od historii. Morderca, któremu przyjemność sprawiało zabijanie dzieci. Był czarodziejem, który nie poszedł do żadnej szkoły magii, ale pod koniec swojego krótkiego życia, kiedy odszedł z armii i zajął się okultyzmem, wymyślił wiele eliksirów, których głównym składnikiem była dziecięca krew. Według mugoli oddał się służbie demonowi, Alfred uważał, że sam był idealnym demonem.
- Myślisz, że profesor Dumbledore wie o tym pokoju? - zapytał Al.
- Dyrektor nigdy tutaj nie był.
Wrzasnęli jednocześnie, odwracając się na pięcie.
Na jednym z foteli siedział duch młodego mężczyzny. Przyglądał im się z nieskrywanym rozbawieniem.
- K-kim jesteś? - wyjąkał Al, przeklinając po cichu gryfońską odwagę, której mu zdecydowanie brakowało.
- William David, a to moje ulubione miejsce w całym zamku. Dawno nikt tutaj nie przychodził, więc miło mi, że wy odkryliście to miejsce. Przed wami był jedynie ten miły chłopiec ze Slytherinu... moglibyście uchylić okna? - zmienił nagle temat. - Za moich czasów było tutaj zawsze świeżo, teraz pewnie śmierdzi starością.
Matt szybko spełnił prośbę, chwilę męcząc się przy ruszeniu starej zasuwy. W końcu puściła ona z głośnym jękiem, a chłodne powietrze wpadło do pomieszczenia, poruszając nieruchome od lat płachty.
- Dlaczego to jest twoje miejsce? - zapytał Al, ducha.
William uśmiechnął się melancholijnie, najwyraźniej wspominając czasy swojego życia.
- Byłem nauczycielem medycyny, ale już nie pamiętam, na czym polegał mój zawód. To było dawno temu i od tamtego... wypadku, nikt nigdy nie podjął się tej pracy, wycofano mój przedmiot. Przeklęta posada - westchnął ciężko, po czym przeniknął przez podłogę, zostawiając sobie duszącą obecność martwego.

Po tej przygodzie jego więź z Mattem się umocniła i Alfred mógł kogoś nazwać przyjacielem po raz pierwszy w życiu. Z Draco to nie było to samo, on był rodziną, znali się od najmłodszych lat i musieli nauczyć się siebie znosić, chociaż nie było to takie proste, kiedy okazało się, że obaj są w równym stopniu rozpieszczani przez rodziców i przekonani o swojej wyjątkowości.
Gryfon czuł, że w jakiś sposób zdradza rodzinę. Szczególnie po liście od ojca. Pamiętaj kim jesteś, Alfredzie. Ale kim właściwie był? Po jedenastu latach życia doskonale wiedział, że jest członkiem rodu, ale nie jego spadkobiercą i w rzeczywistości niewiele znaczy, Dlatego nie rozumiał, czemu ojcu tak bardzo nie podoba się to, że przyjaźni się z chłopakiem z mugolskiej rodziny. Przecież Matt był taki sam, jak czystokrwiści. Tak szybko przypasował się do magicznego świata, że było to aż nieprawdopodobne, przecież rodzice Ala zawsze mu powtarzali, że mugole oraz, jak to oni mówili, szlamy, są ślepymi idiotami, którzy nie dorastają do pięt prawdziwej arystokracji. Matthias w Hogwarcie czuł się jak ryba w wodzie i nie trudno było to zauważy. W Gryffindorze było wielu mugolaków i nie różnili się niczym od dzieci z magicznych rodzin. Jedną z nich była Hermiona Granger, która egzaminu pod koniec pierwszej klasy zdała najlepiej z całego roku. Al powoli przestawał rozumieć, skąd wzięła się ta cała nienawiść i uprzedzenie.
Z gardła wyrwało mu się pełne rozdrażnienia westchnienie. Szybko rozejrzał się po ciemnym Skrzydle Szpitalnym, żeby zobaczyć, czy nikogo nie obudził, ale Matt i Sophie spokojnie leżeli w swoich łóżkach, pogrążeni w głębokim śnie.
- Al? Ty też nie możesz spać?
Poczuł, że ktoś siada obok niego na łóżku. Od razu podniósł się nieco, żeby zrobić więcej miejsca. Ucieszył się, że to akurat Amelia miała tej nocy problem z bezsennością. Tylko ona z całego zebranego tutaj towarzystwa była w stanie go zrozumieć.
- Po prostu zastanawiam się nad całą tą filozofią czystej krwi, chociaż to chyba nie jest najlepszy moment - uśmiechnął się, chociaż w otaczających ich ciemnościach Amy i tak nie była w stanie tego zobaczyć.
- Myślę, że samo myślenie o tym, jest już trudne. Oni tego nigdy nie zrozumieją - Alfred był pewny, że właśnie wskazała głową Matta i Sophie, spokojnie śpiących w łóżkach. - Ja też tego nie rozumiem - dodała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.


- Oto drużyna Ravenclawu! - Wrzask Krukonów i uczniów im kibicujących był ogłuszający. - Kapitan Roger Davies, ścigający! Za nim Stretton i Clara Pond, miejmy nadzieję, że zagra na sto procent mimo Diggory'ego! 
- Panie Jordan, takie komentarze niech pan zachowa dla siebie - w mikrofonie zabrzmiał oburzony głos profesor McGonagall, która nadzorowała komentatora.
Sophie zachichotała. Lee był komentatorem szkolnych meczów od czterech lat, czyli od kiedy przybył do szkoły i podobno za każdym razem profesor McGonagall musiała zwracać mu uwagę, ale jeszcze nigdy nie odebrała mu pozycji komentatora.
- Postaram się, pani profesor! Dalej pałkarze Inglebee i Samuels, obrońca Page i nowy nabytek Krukonów - Cho Chang! Z przeciwnej strony boiska wlatują Puchoni! Na czele ich nowy kapitan Cedric Diggory! Za nim Preece, Macavoy i Applebee. Pałkarze Rickett i O'Flaherty i obrońca Fleet! Gdyby nie on i Diggory, zeszłoroczne rozgrywki skończyłyby się dla Puchonów jeszcze gorzej, jak każdy pamięta, Krukoni na trzecim miejscu mieli dwieście punktów przewagi! Jeśli w tym roku będą grali tak fatalnie, może im się jeszcze pogorszyć,
Znacznie mniejsze grono kibiców Hufflepuffu zaczęło buczeć na słowa Jordana.
Tym czasem zawodnicy ustawili się w półokręgu na przeciwko profesor Hooch, która sędziowała mecz. Obok jej nóg stała otwarta, toporna skrzynka, w której leżały cztery piłki. Już po chwili kafle i złoty znicz poszybowały w górę.
- Znicz został wypuszczony! Kafel poszedł w górę i... ruszyli!
Gracze zmienili się nagle w czternaście smug, które jak najszybciej zajęły swoje pozycje.
- Stretton ma kafla! Kieruje się w stronę bramek Hufflepuffu i... oj, Rickett ma naprawdę celne oko! Piłkę przejmują Puchoni!
Macavoy ledwie uniknęła tłuczka, który po starciu z Clarą Pond postanowił zrzucić ją z miotły i podała kafla Preece'owi.
Ścigający poleciał w stronę bramek i oddał pierwszy rzut w tym meczu, ale Page zgrabnie obronił środkową pętlę i podał do Daviesa, który po kilku sekundach zdobył bramkę dla Ravenclawu, zgrabnie wymijając wszystkich zawodników.
- Świetna zmyłka Daviesa! Piłka w rękach Puchonów!
Po dziesięciu minutach gry i krzyku, Sophie miała już zdarte gardło i jedynie machała energicznie chorągiewką. wynik na tablicy wskazywał 50:10 dla domu Kruka.
Nagle Cedric Diggory wystartował w stronę trybun Ravenclawu z taką szybkością, że Sophie przestraszyła się, że ich staranuje i Krukoni zamiast świętując zwycięstwo lub wspominając porażkę w Pokoju Wspólnym, trafią do Skrzydła Szpitalnego z siniakami i złamaniami spowdowanymi stłuczką z miotłą.
Ale złoty znicz rzeczywiście unosił się obok trybun. Nawet Sophie go widziała. Cho Chang, która w tym czasie była z drugiej strony boiska, również zorientowała się, co się dzieje i poleciała jak najszybciej w stronę trybun, ale nie miała szans dogonić Diggory'ego.
Sophie nie wiedziała, jak to się stało, że Cedric nagle z krzykiem uderzył w trybuny Krukonów, taranując grupkę szóstoklasistów, którzy najgłośniej dopingowali drużynę Ravenclawu. Krzyki uczniów prawie zagłuszyły Jordana krzyczącego "To był zamach!". Sophie skupiała się na tym, by odskoczyć z toru jego lotu i zadbać o swoje zdrowie, przy okazji ciągnąc za sobą Amelię, która zamiast śledzić rozgrywkę, czytała "Czarownicę". Kiedy wszystko mniej więcej się uspokoiło, Sophie zrozumiała, że Samuels trafił Cedrika tłuczkiem.
Puchon przez chwilę leżał na deskach, jęcząc z bólu, ale jakoś zdołał się podnieść i chwycić swoją miotłę, która cudem nie została zniszczona przez impet uderzenia. Clara Pond unosiła się kilka metrów od niego upewniając się, że wszystko z nim w porządku.
- To była prawie nieczysta zagrywka! - wrzasnął Jordan. - Samuels to ukryta opcja ślizgońska! Tylko oni zachowaliby się, jak ostatnie, parszywe...
- PANIE JORDAN! JESZCZE RAZ SIĘ TAK PAN ODEZWIE, A DOŻYWOTNIO ODBIORĘ PANU FUNKCJĘ KOMENTATORA! - Wzburzony głos profesor McGonagall poniósł się po boisku.
- Dobre zagranie, Jordan się zbyt oburza - prychnęła Amy, która mimo jawnego niezainteresowania rozgrywką najwyraźniej ogarniała przebieg meczu. - Żadna zasada nie mówi, że tłuczek nie może walnąć szukającego, kiedy ten łapie znicza - oznajmiła tonem znawcy i wróciła do czytanieatygodnika.
Aktualnie mecz był zawieszony, bo Puchoni domagali się rzutu karnego, a Krukoni argumentowali przeciw, więc Sophie od niechcenia spojrzała się przez ramię Amy i przejrzała artykuł.
Wyróżniony grubą czcionką tytuł Moda na Hogwart nie zachęcał, gdyż Sophie, która dzięki swoim dwóm kuzynom była bardziej obeznana w markach samochodowych i sporcie niż modzie. Amelia westchnęła i odłożyła gazetkę.
- Nicole jest w tym strasznie zaczytana, a tutaj w sumie nie ma nic ciekawego - schowała Czarownicę do torby, akurat wtedy, kiedy profesor Hooch przyznała dwa rzuty karne - jeden dla Hufflepuffu za niesportowe zachowanie pałkarza Krukonów, a drugi dla Ravenclawu za wykłócanie się Puchonów.
W obu przypadkach piłka przeszła przez obręcz i gra została wznowiona. Wynik co chwila się zwiększał, a znicz jak na razie nie dał drugiej szansy szukającym i gdzieś wsiąkł.
Po pół godzinie zaczął kropić deszcz ze śniegiem, szybko przemaczając wszystkich i wszystko. Wynik wynosił sto sześćdziesiąt do dwudziestu dla Ravenclawu i w tej chwili jedynie znicz mógł uratować Puchonów przed druzgocącą porażką.
Kiedy Diggory ruszył się po długich minutach bezczynności, cały stadion zamarł i przypatrywał się, jak dwaj szukający, podobno para, pędzą na złamanie karku, wyciągając rękę, by pochwycić złotego znicza. Nad nimi nadal rozgrywał się mecz, gdyż najwyraźniej Krukoni nie zamierzali przypatrywać się decydującym sekundom. Cała uwaga była jednak skupiona na szukających.
- Lecą ramię w ramię, ale Diggory ma szybszą miotłę! Wyprzedził nieznacznie Chang i... tak! Ma znicza! Cedric Diggory złapał znicza, mecz wygrali... eee... Ale jak to? - spojrzenia wszystkich powędrowały na tablicę z wynikami, która bez dwóch zdań głosiła, że wynik meczu to sto osiemdziesiąt do stu siedemdziesięciu dla Ravenclawu.
Clara Pond, Roger Davies i Stretton uśmiechali się z satysfakcją. Najwyraźniej kiedy wszyscy byli zajęci zniczem, oni wbili jeszcze dwie bramki i sprawili, że wynik stał się zwycięski.
Kiedy do wszystkich doszło, co się stało, wybuchły brawa, a Krukoni krzyczeli z całych sił, by uczcić zwycięstwo. Sophie przytuliła Amelią i przez chwilę razem podskakiwały na trybunach.
Puchoni zaskakująco szybko zniknęli z boiska i smętnie podążyli do swojego pokoju wspólnego, zawiedzieni wynikiem.
Sophie i Amy zamiast do Pokoju Wspólnego, poszły do biblioteki. Pierwszoroczni nie uczestniczyli w imprezach.
- Składniki zamienne w eliksirze spokoju to nie tak nudny temat - pocieszyła Amelia.

~*~

Pisałam ten rozdział kilka dni, a on ośmielił się w połowie usunąć, kiedy ja byłam w jego połowie --.-- Ale skończyłam. Nie wierzę też, że dopisałam ten jeden wielki fragment kursywą... Ponad trzy i pół tysiąca słów razem. Jestem z siebie dumna ^^




3 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. WOW!
      Czytałam z zapartym tchem, jest cudownie, jest super! Naprawdę dobrze ci poszło!

      Usuń
  2. OMG, płaczę XDD
    Na początku, kiedy czytałam retrospekcje Ala (te pierwsze pierwsze).. Jezu jaką ja mu chciałam zrobić krzywdę!! PP udusiłabym XD Bogu dzięki, że się poprawił XD Podoba mi się to, ze wyjaśniłaś. zal mi nieco tg profesora XD
    Hihihi, Clara I see you, wymkęłaś mi się z bloga perfidnie... Ale wszyscy wiedzą, że Jawa ma na to oficjalne pozwolenie, jako, że zna część fabuły XD ja pp widzę tę Clarę z uśmieszkiem XD I takie "lol i co teraz, słońce?" XD W takim wypadku pytanie, jak ona to świętowała?? XDD Heheh... U mnie zanim dotrę do tg momentu, to troszku minie XDD
    Well well... Al miał rację, pani Jerniks i Dumledore to było starcie tytanów XD Wgl ona miała I don't give a shit, gdzie jest kurna moje dziecko, panie? XD
    Ok, ja lecę się męczyć z moim rozdziałem...
    NMBZT!
    Sonia <3

    OdpowiedzUsuń